Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2010, 12:29   #92
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pycha. Grzech i wada, która nie dla wszystkich jest wadą, dla wielu zaś już dawno stała się niezauważalną cechą charakteru, tak mocno zespoloną z ciałem i duchem, że niemalże nierozerwalną. Pycha ich tu zawiodła i ona była ostatnim grzechem, który mogli popełnić. Vieshiesse Henry nie mogła być litościwa, jej zabójcy przechodzili test, który miał wskazać, czy się nadają. Żaden z nich się nie zawaha, gdy walczył o swoją własną przyszłość. Rozwiązanie wykreowało się jedno - walka. Walka na śmierć i życie, którą przeżyją nieliczni. Bo kim jest wojownik, który co i raz nie nadstawia swojego życia? Nikim. Ale niewielu wojowników wciąż wygrywa, niewielu dochodzi do potęgi i sławy. Wielu bezimiennych ginie na polach i w lochach, pokonanych przez lepszych od siebie. Ilu z nich uważało, że jest w stanie dokonać niemalże wszystkiego, nawet jeśli wszystko wokół mówiło im, że porywają się na coś, co ich przerasta?

Bitewny zgiełk zaczął się nagle, dźwięcząc u nóg kamiennego Strigoriego.

Wyszarpnęli broń, stając w półokręgu, naprzeciwko przeważającego wroga, z których każdy tanecznym krokiem i zwinnymi ruchami dorównywał Alexowi. Równorzędny przeciwnik, którego liczebność i zgranie działało przeciwko nim. Ale niewielu się poddało, niewielu poznało prawdziwą grozę sytuacji, beznadziejność walki i niewielu oszczędziła pycha.
Alexandra upadła, a jej duch i umysł, krążyły przez chwilę w przesyconym bólem holu, czując i rozumiejąc. Ciało stygło już, gdy ostatnia cząstka jej świadomości zdała sobie sprawę, jak bardzo niewiele ma czasu. Przemknęła przez grube ściany, pędząc ku jednemu, jedynemu źródłu mogącemu ją ocalić. Ale ono było tak daleko! A siły uciekały, wola słabła, pragnąc się poddać, a ból, niecielesny ból narastał. Gdyby mogła, płakałaby teraz. Ale mogła tylko podążać naprzód, licząc na to, że zdąży.
Pozostali walczyli, każdy na swój sposób, każdy przynajmniej przez chwilę. A wrogowie nie zamierzali czekać, atakując natychmiast, gdy odpowiedź schwytanych w zasadzkę stała oczywista. Stal szczęknęła, krzyki zmieszały się z jękami, stęknięciami i dźwiękiem oręża. Ale nie, nie trwało to długo. Nie mogło. Broniący się nie mieli dowódcy, ich chęć i wiara zostały niemal unicestwione. Niewielu miało oręż, do którego było przyzwyczajone, niewielu też miało szansę posmakować krwi wroga.

Lilla rzuciła się do ataku jako pierwsza, tnąc i siekąc swoim mieczem, wierząc w swoje umiejętności i boską ochronę. I porzucając obronny krąg, ruszyła naprzód, nie dbając o odsłonięte plecy. A nikt z wrogów nie walczył uczciwie. Zraniła jednego, zmuszając go do cofnięcia się, drugi dostał w szyję, zalewając się krwią i umierając szybko. Paladynka nie poczuła więc nawet doskonale wymierzonego sztyletu, wbijającego się między kółeczka jej kolczugi, aż po rękojeść. Oczami wyobraźni widziała jak przebija się dalej, jak rani, a może nawet zabija niewzruszoną wampirzycę, która była niemal na wyciągnięcie ręki. Dla wszystkich innych klęczała na podłodze, a niewidzące oczy zwiastowały śmierć. Upadła przebita zimną stalą jeszcze dwa razy, a jej duch odleciał wraz z ostatnim tchnieniem.
Katrina cofnęła się prosto w kamień, zespalając z nim swój umysł i ciało. Jej rany przestały krwawić, a ból, porażający ból od ran, teraz ćmił tylko, pozwalając na resztki swobody umysłu. Czerpała siłę całą sobą, ale miała wrażenie, że to nie wystarczy. Pozostawiła po sobie jedno wypalone kwasem ciało, ale nie chciała patrzeć na towarzyszy. Umknęła, najpierw w dół, potem w bok. Jej głowa krzyczała, a narastające ciśnienie mogło rozsadzić ją w każdej chwili. Ale mknęła naprzód, poprzez ściany, aż do końca. Wciąż jeszcze mogło się jej udać, a jeśli nie? Śmierć w kamieniu nie była taka zła.

Jens i Quinn walczyli razem, ramię w ramię. Ale byli na straconej pozycji i obaj czuli to doskonale. Miecze ciążyły im w dłoniach, a ruchy były spowolnione przez ciężką i niezbyt wygodną kolczugę. Styl walki ich wrogów był taki jak ich samych, gdyby tylko mieli możliwości. Szybko, zwinny i sprawny, skoordynowany i śmiercionośny. Jens, mimo że szkolił się dość długo razem z Angelą i Alexem, nie był w stanie odpierać wszystkiego. A Quinn walczył z trudem, nienawykły do rozwiązywania problemów w ten sposób. Tamci przedzierali się przez zasłony raz za razem i tylko zbroi zawdzięczali to, że nie padli od razu. Stal szczękała, ciało słabło, krew spływała po ciałach. Dwóch przeciwników legło pod ich nogami, martwych lub dogorywających. Oni nie zdali testu. Ale nie było litości. Łotrzyk padł pierwszy, z gardłem przeszytym krótkim mieczem. Drgał jeszcze na podłodze, gdy przegrał również Jens. On miał szybką śmierć, zadaną od tyłu. Zdążył tylko pomyśleć o Silii i Miszce, gdy ciało go zawiodło i legł martwy. Dusze uniosły się, ale nie czuły już nic, wędrując w stronę zaświatów.

Albert został sam, zataczając kręgi swoim mieczem. Czemu go oszczędzili? Jego umysł nie był już w stanie zastanawiać się nad tą kwestią. Sięgnął po medalion, widząc, jak sama Vieshiesse zbliża się w jego stronę. Zimnokrwista, wampirza morderczyni, która porównana do Alissy byłaby jej przeciwieństwem. Kapłan wezwał moc, a hol wybuchnął białym światłem, oślepiając na chwilę nawet jego. A gdy wrócił wzrok, nadzieja umarła. Wampierzyca stała dalej, owszem, a jej poparzona skóra krwawiła cudzą krwią. Syknęła, a kły pojawiły się błyskawicznie w jej drapieżnym grymasie. Rzuciła się do przodu z szybkością, na którą Albert nie mógłby zareagować nawet będąc w pełni sił. Była nieosiągalna, a śmierć nadchodziła w najgorszy sposób. Chociaż mógł jeszcze zabić się sam. Była tuż obok, gdy sięgał po ostrze. Nagła ciemność była zaskoczeniem, a nadchodzący po niej syk rozbrzmiał w głowie kapłana.
~On jest mój, siostro!~
Potem nadszedł straszliwy ból i Albert nic już nie pamiętał. Nawet tego, czy wciąż żył.



Silia nie zastanawiała się wiele, wyskakując przez okno. Pierwsze piętro to nie było wiele, a jej zwinność sprawiła, że wylądowała na ziemi lekko, niemal po elfiemu, co stwierdzała z ironią. Elev nie wyskoczył zaraz za nią, szczęk oręża, krzyki i pożar zostawiała za sobą. Tak jak i trupy, kolejne trupy na tej ścieżce życia. Czuła, że to nie wszystko, że to nie może być koniec. Ale też jakaś dojmująca rozpacz ogarnia całe jej ciało. Towarzysze musieli mieć problemy, problemy, z którymi mogli sobie już nie poradzić. Czuła to, musiała to czuć, gdy przeszła z nimi tak wiele.
Może właśnie to sprawiło, że nie zauważyła czekających na nią zamaskowanych postaci. Pożar rozprzestrzeniał się, a wszędzie biegali ludzie, krzyk o Ostrza pozostał niesłyszany. A czy te czarne postaci nie były od Henrych? To by wyjaśniło wiele, ale nie dla Silii. Prawie nie poczuła lekkiego ukłucia, a potem drugiego. Uniosła dłonie, ale nie miała już siły. Poczuła się taka słaba, taka bezwolna. Tak przychodziło jej umrzeć? Wyskakujący przez okno Elev był ostatnią rzeczą, jaką widziała leżąc płasko na ziemi. Potem nastała ciemność.


Dziękuję wszystkim za grę w "Od zera do Bohatera". Sesję uważam za zakończoną.


***


-Dziadku, dziadku! To był już koniec?
-To był koniec na dziś, moje dzieci. Czas już spać, noc już późna.
-Ale my nie chcemy spać, opowiedz nam jeszcze!
-Może innym razem kochani, może innym razem. Stary już jestem, również muszę odpocząć.
-A opowiesz jutro? Co było dalej? Czy któreś przeżyło?
-Cierpliwości, moje dzieci, cierpliwości. Przecież to opowieść o bohaterach.
-Ale sam mówiłeś, że ginęli!
-Owszem, ale ich bohaterstwo pozostało zapamiętane, czyż nie? A kto mógłby je opowiedzieć, gdyby wszyscy zginęli? No już, do łóżek!
-Ale powiesz co było dalej?
-Kiedyś na pewno, kochani, kiedyś na pewno...
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 31-01-2010 o 12:41.
Sekal jest offline