Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2010, 13:47   #214
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Wystarczyło podreptać kilka chwil główną drogą miejską, aby poczuć zewsząd dobiegający ohydny odór. Po dobrych kilku dniach podróży leśnym gościńcem wdychając świeże, kojące zmysły powietrze, odpoczynek w takowych warunkach prawdziwą katorgą się okazał. Meandrującą środkiem miasta ulicą maszerowały dziesiątki ludzi, jedni pchali się ku karczmie i zamtuzowi, inni właśnie opuszczali zapadające w sen targowisko ciągnąc za sobą niesprzedane bądź nabyte towary. Okolicę wypełniał koszmarny dla uszu gwar i wszechobecny zamęt. Zewsząd dochodziło rżenie tłuczonych nahajkami wierzchowców, odgłosy kłótni zwaśnionych chłopów i kobiet, rzucane klątwy, tłuczone szyby w przydrożnych budynkach, wrzaski przewracanych ludzi deptanych przez rozgniewany tłum i krzyki okradzionych kupców. O tak, kłębiący się handlarze byli idealnym celem dla krążących między nimi drobnych złodziejaszków, szybkimi ruchami odcinającymi kołyszące się u ich pasów mieszki wypełnione monetami. Chociaż kasztelan wymógł na gildiach opuszczenie cen, ta warstwa społeczna wciąż pozostawała najbardziej zamożna i sakiewki z reguły mieli pełne.
Po obu stronach drogi znajdowały się drewniane warsztaty rzemieślnicze skupiające wszystkich fachowców Grodu. Skrzypiące na wietrze szyldy reklamowały przednie usługi kowali, płatnerzy, garbarzy, łuczarzy, bednarzy, a nawet świecarzy i grawerów. Rzemieślnicy, a szczególnie ci co militarnym rzemiosłem się parali, znajdowali w wojnie wspaniały interes. Bojąc się buntu cechów i wyjawieniu prawdy o zagrożeniu elficką rebelią, Zakon płacił im niebotyczne sumy i wciąż zamawiał nowe towary. Co tydzień do miasta przybywał mocno chroniony konwój ze skrzyniami złota, tak więc Zakon co nakradł przez wiele lat wyzysku najuboższych warstw społecznych teraz musiał wydać na utrzymanie w ryzach rozległej krainy.
Ulice wciąż były zatłoczone, aż do momentu gdy oczom bohaterów potężna twierdza się ukazała. Chociaż wykonana była głównie z drewna, wrażenie robiły liczne baszty i łopoczące na nich sztandary. Otaczający twierdzę pierścień palisady nieustannie patrolowali żołnierze, lepiej wyekwipowani od zwykłej straży miejskiej pełniącej warty na zewnętrznych murach. Zapewne dziwnym się to wydaje, acz kasztelan równie, a może i bardziej obawiał się wybuchu zamieszek wewnątrz osady niźli szturmu elfickich wojowników. Miasto zamieszkiwało wielu ludzi, na pewno więcej niż powinno. Całą zachodnią część osady wypełniały namioty i lepianki, tu również rozwijał się hazard i prostytucja, a także co roku przesiewające ludność, szybko rozprzestrzeniające się zarazy. Zdecydowaną większość mieszkańców stanowił wszelki margines społeczny, złodzieje, mordercy, heretycy, którym udało się zbiec przed toporem kata lub widmem szubienicy. W Kamiennym Grodzie otrzymywali drugą szansę, możliwość odkupienia win wojując z nieprzyjacielem za wcale mały żołd wypłacany przez Zakon.
Nierzadko więc, gdy choć lekko popuściło się cugle owemu marginesowi, miastem wstrząsały pożary i rozboje. Między innymi dlatego gród nieustannie patrolowało tak wielu strażników co pochłaniało gigantyczne sumy z zakonnego skarbca.
Blake i Grey ruszyli ku lazaretowi. Nietrudno było znaleźć drogę ku temu miejscu, wszędzie rozstawione były drewniane tabliczki z wyrytymi napisami wskazujące gdzie winno się podążyć aby odnaleźć szukaną przez siebie budowlę. Postury wojowników skutecznie odstraszały ludzką ciżbę, dlatego stosunkowo łatwo przecisnęli się na plac przed twierdzą, centrum którego stanowił wskazujący niebiosa pręgierz.. Skręcili chyżo ku wielkiemu namiotowi o barwie śnieżnej bieli z wyszytym nad wejściem Słońcem swymi promieniami błogosławiącym cierpiących bądź konających wewnątrz.
Wojowników przywitał wychudzony chłopiec o kruczoczarnych włosach. Chwycił konie za uzdy i zaoferował przetrzymanie wierzchowców do momentu opuszczenia przez mężczyzn szpitala. Po chwili w progu stanął sędziwy kapłan, w poplamionej zakrzepłą już krwią szacie i rozpadających się sandałach. Skinął głową do wojowników i gestem rękoma wezwał do siebie dwóch potężnie zbudowany mężów, swą budową ustępujących jednak Greyowi. Pomogli zdjąć z wozu barda oraz krasnoluda i odprowadzili ich na wolne legowiska. Namiot wypełniały jęki rannych, kasłanie chorych i ryki operowanych. Zewsząd do nozdrzy wojowników dochodził metaliczny zapach świeżej krwi, aromatycznych ziół, wszelkich mikstur i medykamentów.
Starzec spojrzał na Mikhaila, widać było jak pogłębiają się jego zmarszczki na posiekanej nimi twarzy. Przejechał palcami dookoła rany, wypuścił powietrze z ust.
- Nie jestem pierwszym, który mu pomaga, prawda?
Sięgnął do kołyszącej się u jego pasa sakiewki i wyciągnął z niej flakonik zawierający cuchnącą, zieloną maść. Odkręcił korek, wsadził doń palec i począł wsmarowywać ją w ranę trubadura. Ten jęczał i kwiczał, a w powietrze uniósł się cuchnący odór.
Kapłan odwrócił się.
- Tam go połóżcie, kto inny się nim zajmie – zwrócił się do dwóch osiłków, którzy natychmiast spełnili żądanie i zabrali krasnoluda. – Panowie, - tym razem skierował wzrok ku Greyowi i Blake’owi. – Gdyby nie ingerencja życiodajnej magii mąż ów zapewne użyźniałby teraz glebę. Cóż, postaramy się pomóc ale pełna regeneracja sił nastąpi za tydzień, może nawet dwa. Pacjent do podróży się nie nadaje. Rana w każdej chwili może się otworzyć, a kolejna utrata krwi zabije młodziana. Pozwólcie mu zostać w lazarecie, pod czujnym okiem braci klasztornych na pewno wróci do zdrowia.
Starzec wstał, wyprostował szatę i spojrzał na obu wojowników. Wsadził palce do miseczki z wodą i wytarł je w leżącą obok szmatę. Wyraz twarzy wciąż miał posępny, nie spuszczał wzroku z barbarzyńcy.
- To jak będzie?

***

Strażnicy przy bramie prowadzącej do twierdzy i zarazem siedziby kasztelana byli bardziej dociekliwi. Z uporem maniaka wszelakich oznak zdrady doszukać się pragnęli. Jednakże, kiedy dokładnie dokumenty Hessa zbadali, schowali włócznie i pozwolili trzem mężczyznom przekroczyć palisadę. Wewnątrz znajdowało się kilka budynków, zapewne mieszkaniami bardziej zamożnych ludzi będącymi. Po ulicach spacerowali rycerze w niebieskich płaszczach z wyhaftowanymi złocistymi nićmi zakonnymi herbami, bogatsi kupcy oraz mężczyźni wyglądający na urzędników. Większość z nich kierowała się ku wrotom prowadzącym do siedziby kasztelana. Skrzydła owych wrót przedstawiały sceny z życia najemnika, gloryfikując przy tym wojowniczą uczciwość i poświęcenie dobru ogółu.
Tu nastąpiła kolejna kontrola, a prym wśród opryskliwych gwardzistów wiódł przysadzisty mężczyzna o bujnym wąsie i krzaczastych brwiach. Opierając się na swojej halabardzie zadawał głupie pytania jakby radując się każdą odpowiedzią trzech gości. Dokumenty czytał co chwila parskając śmiechem jakby nie dopuszczał do swej wiadomości, iż są prawdziwe.
Wewnątrz panował ład i spokój. Dało się jedynie słyszeć szelest przekładanych papierów i cichą muzykę, a właściwie delikatne nuty wypływające z lutni schludnie ubranego trubadura pogrążonego w swym świecie z lewej strony pomieszczenia.
Izbę zdobiły przeróżne zbroje i egzotyczny rynsztunek wojenny, ściany zaś obrazy przedstawiające krwawe bitwy, potyczki oraz myśliwskie trofea. Chociaż okna wydawały się dosyć małe i wąskie to pokój oświetlały lekko kołyszące się kandelabry.
Na wyższe piętro prowadziły wijące się schody, tam zapewne znajdowały się izby kasztelana, urzędników i kwatery służby. Jednakże sam włodarz urzędował na dole, uchylone drzwi pozwalały go ujrzeć już stojąc u progu głównej izby.
Mężczyzna był człowiekiem średniego wieku, o dostojnym wyrazie twarzy, starannie przystrzyżonym zaroście. Ubrany był w drogocenny kożuch, jego palce zaś zdobiły pierścienie połyskujące światłem rzucanym przez świece.
- Co was sprowadza, mości drużyno? – kasztelan odrzucił pióro, przesunął stos papierów. Klasnął w dłonie, a wnet pojawiła się służba niosąca jadło – Wybaczcie, panowie, ale nie poczęstuję was jadłem. Po prostu, choć zapewne plotki na ten temat krążą różne, pożywienia nie mamy w bród, a ja chociaż jestem żołnierzem nie potrafię stołować się starym chlebem, kapustą i solonym mięchem. Siadajcie.
Mężczyzna palcem wskazał fotele znajdujące się naprzeciw stołu i natychmiast rozpoczął ucztę. Faktycznie wybrednym był człekiem, gdyż na półmisku znajdowała się tłuściutka, pachnąca jagnięcina w aromatycznym sosie, owoce, świeże bułki, miseczka grzybów i pocięta na drobne kawałeczki wędzonka. Kasztelan jadł łapczywie i popijał z dzbanka, zawartością którego okazało się być wspaniały napój z winnic słonecznego Południa. Wieczerza tak pochłonęła włodarza, iż niemal zapomniał o siedzących w gabinecie kompanach.

***

Mroczna dzielnica miasta składała się w zasadzie z dziesiątek ledwo stojących lepianek i namiotów zamieszkiwanych przez wszelki margines grodowego społeczeństwa. Kwitł tu czarny handel, prostytucja i wszelkiego rodzaju zarazy. W powietrzu unosiła się ciężka woń potu i uryny, w ciemnych uliczkach leżeli pijani wojownicy, gdzieniegdzie przebiegł jakiś warczący kundel bądź pierzchający przed nim kot. Atmosfery tu panującej nie można było nazwać przyjazną. Kiedy tylko Zoi i Karanic znaleźli się w zasięgu wzroku pierwszych szumowin i rębajłów dało się słyszeć przemykające między alejkami szepty i szmery. Zapewne nawet strażnicy miejscy nie odważali się zapuszczać głęboko w tę dzielnicę, dlatego nie mając odpowiednich znajomości nietrudno było znaleźć się w miejskim rynsztoku ze sztyletem w piersi. Na szczęście, Karanica to nie dotyczyło.

***

Oberża składała się z przestrzennej izby, kilku bocznych pomieszczeń przeznaczonych do cielesnych uciech i z wypełnionego pokojami dla gości piętra drugiego. W powietrzu unosiła się ciężka woń pieczonego jadła, alkoholu i smrodu spoconych mężczyzn pijących na zabój. W obrębie izby głównej panował chaotyczny gwar składający się z awantur walkom o stoły towarzyszących, nieudolnym próbom zabrania karczemnych dziewek na siano, trzasku bitych naczyń, ryków mężczyzn tłukących się za miedziaki po twarzach, chóralnych śpiewów mocno podchmielonych rzemieślników i gromkich śmiechów dobiegających od stołu zajmowanego przez sporą grupę najemnych rzezimieszków.
Najwidoczniej wieści krążące po mieście nie kłamały, grubas ubrany w poplamiony tłuszczem fartuch ledwo nadążał z napełnianiem kufli złocistym trunkiem i wysyłaniem gościom butelek gorzałki.
W samym rogu izby, w pobliżu mniejszego paleniska stołowali się kupcy umilając sobie wieczór grą w kości. Z drugiej strony niewysoki cudzoziemiec organizował zawody w walce na pięści i gonitwie za warchlakiem w wypełnionym cuchnącym błotem pomieszczeniu.
Między stolikami zaś przemykał brudny na twarzy trubadur nieudolnie grający na dziwnej trąbce.
Gdyby Zoi i Karanic nie zajęli miejsca w tawernie, teraz zapewne musieliby się zadowolić biesiadowaniem na stojąco. Po zmroku ludzi wciąż przybywało, a że większą ich część ludzie w wojaczce obeznani stanowili, nikt szukać zwady nie zamierzał.
 
Kirholm jest offline