Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2010, 13:54   #2
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Wenecja...

Gdyby Filip był kochankiem Euterpe jak słynny Horacy. Albo, gdyby władał piórem równie pięknie jak jego przyjaciel Kacper Roux, opisałby piękno tego miasta w kilkudziesięciu strofach.
Niestety biegłość pióra Filipa sięgała co najwyżej do retoryki, a piękno widziane oczami, przeczyło zapachom. Oliwa, ryby...po tygodniach żeglugi, marynarz i na jedno i na drugie patrzy z odrazą, a na ich zapachy reaguje podobnie.

Lecz kwestia zmiany wiktu, nie była problemem. Zasobna kiesa przy pasie gwarantowała że następnym posiłkiem nie będą suchary, sardele i kubek grogu. Ostatni rejs był na tyle zyskowny, że stać go było na dobry posiłek i miłe towarzystwo w alkowie.
Problem jednak był taki, że ostatni rejs...rzeczywiście był rejsem ostatnim. Morska Syrena, ledwo dopłynęła do portu. Szkutnicy oceniali uszkodzenia poszycia kogi, na conajmniej miesiąc pracy.Kapitan Harold Jungen klął na czym świat stoi, utknąwszy w obcym mu zakątku Europy na bardzo długo. A Filip szybko obliczył, że pieniędzy mu nie starczy do czasu ponownego wypłynięcia Syreny na morskie wody. Wniosek był więc jeden. Trzeba zmienić jednostkę.

Tym jednak się Filip nie martwił. Praca żeglarza była ciężka, więc chętnych zbyt wielu nie było. A choć nowicjuszom płacono niewiele, to już doświadczeni żeglarze mogli liczyć na spore zarobki. A do takich się Filip zaliczał.
Jeno język problem stanowił. Z włoskim co prawda osłuchał się w Paryżu, na wykładach Maestro Cozzy, ale osłuchać nie znaczy umieć. Filip jednak liczył, że po łacinie dogada się jednak z tymi, którzy na tyle mądrzy byli by łaciną władać. Z pozostałymi jakoś się porozumie. Port to zawsze wielojęzyczne miejsce. Każdy znał podstawowe słowa w różnych językach...I każdy znał mowę brzęczącej monety.
Gdziekolwiek go kapryśna Fortuna rzuciła, Filip gotów był zmierzyć się z jej wyzwaniem.

Oczywiście trudno od byle chłopa wymagać znajomości łaciny. Ale mógł chociaż wskazówki nieco wolniej przekazywać.
Minutę po rozpoczęciu rozmowy Filip przestał słuchać, a zaczął potakiwać. Po czym ruszył we wskazanym przez palec Wenecjanina, kierunku.
Z każdym krokiem Filip zdawał sobie coraz bardziej, że zabłądził. Wszak Wenecja to miasto krętych uliczek, kanałów, mostków...Prawdziwy labirynt Minotaura. A skoro juz bestiach mowa. To cztery bestie w ludzkich skórach osaczyły Filipa w ciasnej uliczce.
Barwne i brudne szaty, nie pierwszej jakości świadczyły o tym czymś zajmowali. Włóczęgostwo, pobicia, wymuszenia...typowe osiłki do wynajęcia, uzbrojone w pałki i sztylety. Najemnicy i bandyci łupiący także „nowych” w mieście. A Francuz niestety do tych nowych się zaliczał.
Był sam, uzbrojony jedynie w kord i przy pasie miał ciężką od monet sakiewkę. Wprost prosił się o rozbój w biały dzień. Filip plułby sobie w brodę, gdyby ją miał, przeklinając własną niefrasobliwość. Gorączkowo szukał wyjścia z tej ciężkiej sytuacji. Życie swe cenił, ale sakiewki mu było szkoda. Gdyby był we Francji, może by nawet był skłonny do pozostawienia zarobku. Ale w Wenecji ? Nie mając pieniędzy i nie znając języka, ani samego miasta ? Nie... Tutaj zamierzał toczyć boje o swój majątek.
Zdziwiło go to, że zażądali jego broni, zamiast sakiewki. Tak zbóje nie postępują.
- Kim wy jesteście? Jakim prawem śmiecie żądać broni od wolnego członka marynarskiej braci?- Filip położył dłoń na rękojeści kordu, aczkolwiek nie zdecydował jeszcze, czy go użyje, czy odda.
- Chodź z nami spokojnie, to nie oberwiesz... Nam obojętne czy pójdziesz na własnych nogach czy cię zaniesiemy, ale temu kto chce z tobą rozmawiać chyba nie... Twoje szczęście.- ta odpowiedź zdziwiła Filipa. Nie znał nikogo w mieście, błąkał się po nim dopiero od kilku godzin. Kogo obchodziłby Filip Fouchs, zwykły marynarz, za jakiego się podawał?
Nie miał w tym ni przyjaciół (poza marynarzami z Morskiej Syreny), ni wrogów.
Ciekawość i chęć uniknięcia pobicia przeważyła. Filip nieco się rozluźnił i nadal trzymając dłoń na kordzie rzekł.- Skoro tak prawicie, to mój kord wam nie potrzebny. Z chęcią się spotkam z waszym mocodawcą. Ale broń wolę zatrzymać przy sobie. W końcu to przyjacielskie spotkanie, nieprawdaż?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-02-2010 o 10:19.
abishai jest offline