Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2010, 16:41   #8
Famir
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Egzystencja Carmen była właśnie wchłaniana przez wężopodobne stworzenie. Sheryl pochłonęła najpierw całą vitae swej ofiary a w końcu i duszę. Esencja Tremere krążyła w ciele Sabbatnicy wzmacniając ją i napawając euforią. To było jak narkotyk - gdy raz spróbujesz już nie możesz przestać. Wiedza zawarta we wspomnieniach ofiary była fascynująca. Mogła okazać się błogosawieństwem dla niej i jej towarzyszy, ale również stać się przekleństwem, które będzie ją ścigać do ostatecznej śmierci. Ciało Carmen zaczęło stopniowo się rozpadać i topić. Po chwili została po niej tylko kałuża bliżej nieokreślonej substancji.
-Smakowało? - Eitan zachichotał złośliwie zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z tego co siedziało w głowie martwej wampirzycy.

Wężowe stworzenie doznało gwałtownych wstrząsów. Dłonie i nogi wyłoniły się z podłużnego tułowia. Ba, pojawiło się nawet ubranie, które miała na sobie Sheryl przed dokonaniem metamorfozy. Jej skóra nadal jednak pozostawała łuskowata. Dziewczyna zmrużyła oczy i uśmiechnęła się do demonicznego księcia z bajki, oblizując swoje wargi.

- Tak. Chcę dokładkę… ale o to zatroszczę się później. Chodźmy.

Natychmiast zaczęła zmierzać w stronę pracowni wampirycznego artysty.

Cel znajdował się piętro wyżej. Najbardziej widowiskowy duet dzisiejszego przyjęcia szybko wszedł po schodach i otworzył wielkie drewniane drzwi prowadzące do pracowni. Wnętrze było jasne, ale… sprawiało wrażenie pustki. Nie stały tam praktycznie żadne meble. Jedynie farby i torebki z krwią leżały w jednym kącie. Ściany rzucały się bardzo w oczy. Były na nich namalowane krwią anioły. Był to na swój sposób piękny, ale i przerażający widok. Skrzydlate postacie były pełne dumy i gracji. Zdawały się patrzeć oczami pełnymi arogancji na osoby, które weszły do pokoju. Spojrzenie napawało obawą nawet martwe serce Sheryl. Trzeba przyznać, że Souriau potrafił poruszać emocje swoimi dziełami. Na środku pokoju stała sztaluga zakryta zakrwawionym płótnem. Cel całego zamieszania zdawał się być pod nią ukryty. W pracowni znajdowało się jeszcze coś… a raczej ktoś kogo poszukiwacze dzieł sztuki się nie spodziewali.
-Młodzi… Nigdy nie słuchają starszych myśląc, że wiedzą wszystko najlepiej. Cóż to Twój wybór co robisz ze swoim nieżyciem moja droga, ale wielce mnie smuci, że nie wzięłaś sobie moich ostrzeżeń do serca. - Beckett westchnął zasmucony… ale widocznie nie zaskoczony obrotem spraw. Dziewczyna autentycznie parsknęła śmiechem.

- Nie wiem czego się spodziewałeś Beckett. Nie twierdzę, że wszystko wiem najlepiej. Po prostu staram się grać kartami, które znalazły się w mojej ręce. Ni mniej, ni więcej.

Przyjrzała się pomieszczeniu, po czym machnęła w bagatelizujący na Gangrela, czując, że musi dopowiedzieć coś jeszcze. Udzielić wyjaśnień, wytłumaczyć się.

- Myślisz, że nie widzę natury osoby która obok mnie stoi? Nie mam świadomości, że jest wyzutym z wszelkiej moralności monstrum? Och uwierz mi, wiem to. Aż za dobrze. Liczę się z potencjalnymi konsekwencjami podjętych decyzji.

Odwróciła się do Eitana, nie tyle moralnie poruszona, co zniecierpliwiona.

- To, czego tak pragnąłeś znajduje się przed tobą. Nasza umowa się dopełniła.

Diabolistka przeszła kilka kroków w kierunku zamurowanego okna.

- O ile nie zamierzasz teraz w dramatyczny i zdradziecki sposób mnie uśmiercić, udowadniając, że dobry wujek Beckett miał rację, to jest moment w którym się rozstajemy. To był czas aby zapewnić sobie drogę ucieczki. Żyły na lewej dłoni niewiasty stały się dobrze widoczne i czarne jak noc. Mięśnie wyraźnie napęczniały.

- Wydaje mi się, że widzisz tylko powierzchnię natury Pana Eitana. Jego prawdziwa istota pozostaje nieuchwytna dla Twojego umysłu. Nie można grać kartą o której się nic nie wie. Wykorzystał on Twoją osobę do pozbycia się Carmen i zwrócenia uwagi klanu Tremere na Ciebie moja droga. Jeśli dodatkowo kontynuowałaś przy tym… tradycje Sabatu… to mam tylko nadzieję, że posiadasz świadomość że Marcus nie spocznie póki nie ujrzysz świtu? Opuść miasto i nigdy nie wracaj. To kolejna rada już tego wieczora.
-Beckett… jak zwykle doskonale poinformowany. Szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem. Jak wiele wiesz?
- Eitan był wyraźnie zaintrygowany wywodem Gangrela.
-Wystarczająco. Choć obawiam się, że nie wszystko. - odpowiedział a Erez zdawał się być coraz bardziej zaintrygowany historykiem.

Po raz pierwszy tego wieczora, pozory spokoju pękły jak bańka mydlana. Zimno i pragmatyczność ustąpiły miejsca rozgniewaniu. Wywołanemu przez wywód historyka.

- Nie patronizuj mnie kundlu! Twoja hipokryzja jest naprawdę zadziwiająca! Sądzisz, że nie wiem co miało miejsce? Że nie liczyłam się z konsekwencjami, przychodząc na przyjęcie? To ty mnie nie znasz, ale starasz się udawać, że jest odwrotnie. Bo inaczej żałosne złudzenie obycia i elokwencji, które próbujesz tworzyć, rozpadłoby się jak domek z kart. Co noc tańczę na ostrzu noża. Jestem narzędziem od momentu przeistoczenia. To, że na krótką chwilę zmieniłam właściciela, nie dowodzi niczego, a moja sekta może tylko na tym zyskać.

Oczy błysnęły płomieniem fanatyzmu. W zespole nie było ja. W pomieszczeniu nie było jednostki. Znajdował się tam jedynie pojedynczy tryb morderczej maszyny Sabatu. Rozgniewana Sheryl zmniejszyła odległość jaka dzieliła ją od płótna, zdzierając zasłonę.

Ogień. Choć składający się tylko z odcieni farby dawał ciepło i świecił własnym światłem. Fale gorąca tańczyły na płótnie. Instynkt samozachowawczy sprawił, że Sheryl cofnęła się kilka kroków w tył jakby coś ją właśnie poparzyło. Im dłużej cała trójka bardziej wpatrywała się w obraz tym płomień stawał się coraz bladszy aż w końcu znikł w ogóle pokazując nieprzeniknioną ciemność z której wyłoniło się pięć postaci. Pierwszy był rycerz trzymający oburęczny miecz. Osobnik ten był uderzająco podobny do Eitana. Drugi samiec miał na sobie strój mnicha a twarz zakryta była kapturem - aura tajemniczości wokół niego była tak gęsta, że można ją było pawie, że dotknąć. Trzeci był żebrak oszpecony przez liczne kalectwa i życie w nędzy. Czwartą osobą była naga kobieta na ciele której wiły się liczne węże. Piąta osoba była była aniołem. Długie białe skrzydła nadawały mu wyrazu istoty wyższej… która patrzy na pozostałą czwórkę z pogardą.

- No… pięknie. Wygląda na to, że wszyscy mamy swój udział w tym co ma nadejść. Obstajemy przy wersji w której jesteśmy heroldami oczyszczenia, czy też istotami niosącymi ze sobą zniszczenie? Osobiście mam już swoją ulubioną, nie wiem jak wy.

Spojrzała na nich. Najpierw na badacza, potem na potwora.

Żaden nie zdołał odpowiedzieć na pytanie bo drzwi otworzyły się z hukiem i taką siłą, że aż wypadły z zawiasów. Souriau w towarzystwie większości swoich córek wkroczył do pracowni. Był poraniony na całym ciele, ale jak na osobę która właśnie wybiła watahę wilkołaków miał się nadzwyczaj dobrze. Wszedł wyprostowany z wysoko podniesioną głową i gniewem w oczach. Rozejrzał się po zebranych i rzekł a jego głos przepełniony był spokojem i nieskończoną wręcz cierpliwością.
-Wyjaśnicie mi co robicie w mojej pracowni?
-W wyniku niefortunnego zdarzenia jakie miało miejsce przyjęcie zostało przerwane, a nie chciałem wracać do domu bez ujrzenia Pańskiego dzieła. Dlatego skierowałem się do pracowni by choć rzucić na nie okiem. Mam nadzieję, że nie przekroczyłem żadnej granicy Pane Souriau? - Beckett zdawał się mówić zgodnie z prawdą. Przynajmniej w jego przypadku.
-Cóż… rozumiem… Piękna sztuka jest w końcu po to by ją podziwiać. Przepraszam za obrót spraw. Własnoręcznie dopilnowałem by ta wataha już nigdy nie sprawiła nikomu problemu. A teraz jeśli państwo wybaczą… - podniósł leżące na ziemi Płotno, którym zakrył obraz - -Proponuję by udali się Państwo do domu. Nie chcę być nieuprzejmy, ale mam niestety mały remont do zrobienia i kilka spraw którymi muszę się zająć - przy ostatnich wyrazach w jego głosie można było wyczuć złość. Eitan i Beckett skinęli głowami i uścisnęli dłonie gospodarzowi po czym udali się w stronę wyjścia z posiadłości. Sheryl udała się za nimi.
 
Famir jest offline