Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2010, 14:52   #5
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tydzień na przygotowanie się do wyjazdu wydawał się długim okresem czasu; jednak szybko okazało się, że względność czasu dopada człowieka zawsze wtedy kiedy najmniej się tego spodziewa. Po Filharmonii wieść o wyjeździe rozeszła się lotem błyskawicy i jeden pełny dzień wypadł na spotkania z członkami zespołu, przyjaciółmi i znajomymi z pracy; zarówno w kawiarni Filharmonii, jak i w piwiarni wieczorem. Rozmowy upływały w grzecznościowo miłej atmosferze, choć co chwila rzucane uwagi podsycały niepokój Kurta: „wszystko tonie w brudzie”, „nasze motele są lepsze od tamtejszych hoteli”, „telefon w recepcji to najmniejsze zmartwienie”, „po zmroku nie ma co wychodzić na ulicę”... Krzyżowały się z licznymi: „może sobie to odpuść?”, „rodzina jest ważna, ale są pewne granice...”, „nic dobrego z tego nie wyjdzie”, „nie powinieneś tam jechać sam”...


*****


Przyjęcie pożegnalne w domu Sesserów było majstersztykiem polityki i dyplomacji. No dobrze, pokazówką, jakich mało... Uśmiechy, grzeczności, nieważne uwagi... Wszystko, aby uspokoić przyjaciół i najbliższych znajomych. Tak, bo to o nich chodziło. Przecież wszyscy byli Austriakami, nawet jeżeli nie słuchałoby się telewizyjnych informacji i nie czytałoby codziennej prasy wszyscy wiedzieli, czym jest Ściana Wschodnia. Ile to razy z miasta otoczonego murem, z Berlina Zachodniego – wyspy cywilizacji w środku socjalistycznego upiora... z kawiarni na szczycie Fernsehturn widziało się socjalistyczne Niemcy... Jednak Niemcy. Na wschód mogło być tylko gorzej... Wtedy siedząc przy kawie i ciastku chyba każdy w duchu dziękował, że jest po „właściwej” stronie żelaznej kurtyny. Teraz ktoś z nich miał tam jechać. Po co? To było nieistotne pytanie. Nikt nie chciał niczego sugerować, niczego perswadować, niczego zabraniać... Przecież wszyscy byli dorośli; jednak przerażenie skrywane gdzieś tam w głębi źrenic wyzierało raz po raz podczas nieznaczących rozmówek o nowościach książkowych, czy imprezie u Grety...
Ostatni goście wyszli w okolicach północy i Helga energicznie zabrała się do sprzątania...
- Zostaw... Zrobię to rano – powiedział Kurt w nagłej ciszy, stagnacji i napięciu jakie zapanowały po wyjściu gości. Odstawił szklankę z drinkiem na gzyms kominka i powiódł wzrokiem za żoną wynoszącą pierwszy zestaw talerzy do kuchni.
- Nie chcę, aby zaschło... Zresztą wrzucę tylko do zmywarki... To nie jest wiele roboty... - odparła składając kieliszki na tacę wyraźnie unikając wzroku Kurta. Kiedy podnosiła tacę ta zaczepiła o stojak z ciastem i wśród łoskotu szkła spadającego na stojącą na stole porcelanę i parkiet podłogi dało się słyszeć zlane ze szlochem:
- Cholera jasna!
Mężczyzna przytulił żonę chcąc ją uspokoić i dodać otuchy, która potrzebna była im obojgu... Pytanie: „Naprawdę musisz tam jechać?” - zawisło na długą chwilę w przestrzeni pomieszczenia i nie doczekało się odpowiedzi. Po twarzy Kurta spłynęły łzy, ale szybko wytarł je w bujne włosy Helgi obsypując je pocałunkami... Kiedy spojrzał na stertę zbitego szkła leżącą na stole zauważył, że pogrom nie ominął ozdobnej szklanej laleczki jaką przywieźli na pamiątkę z podróży do Szwecji w pierwszą rocznicę ślubu... Jak dziś pamiętał, jak kupowali ją w sklepie tuż przy hucie szkła w Orrefors...




*****


Nikt chyba nie przypuszczał, że przygotowanie wyjazdu do kraju takiego jak Polska może kosztować tyle zachodu. Nawet z pomocą Hallervordena; uruchomieniu całej masy znajomości i kontaktów; załatwienie wizy, karty pobytowej, pozwolenia na podjęcie działalności cywilno – prawnej i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze; złożenie podpisów na dziesiątkach papierków i dokumentów; wyrobienie zdjęć... zajęło dwa bite dni. Dwa dni biegania pomiędzy urzędami, piętrami, pokojami i urzędnikami. Gdzieś po zakamarkach umysłu Kurta kołatało się, że musi zadzwonić do Ericha, ale... nie miał czasu, sił i ochoty. Zresztą o czym mieli rozmawiać? To wszystko przypominało jeden wielki burdel i kakofonię dźwięków. Wszystko wydawało się nieprzygotowane i coraz bardziej dziwne. Nawet chaotyczna natura Kurta zaczynała się buntować przeciwko takiemu... przeciwko takiej ilości nieoznaczoności i „może”, „jeżeli”, „prawdopodobnie”, „zapewne”, „chyba”...
- Burdel na kółkach... - rzucił Pancur do ucha maga stojącego przed oknem na korytarzu Ambasady Rzeczpospolitej Polskiej.
- Zamknij się. - odszczeknął Kurt mając w głębokim poważaniu, że dla innych znajdujących się w okolicy mówi do samego siebie. Wariactwem było wyjeżdżać do Polski – gdzieś poza znaną człowiekowi cywilizację... I pod tym względem – był wariatem.


*****



Blush.
Naj... naj... naj... klub nocny w Wiedniu. To był ich wieczór, ich noc. Tylko ich. Bez dzieci, bez znajomych, bez problemów, bez widma wyjazdu... Tylko ich obojga. Jak kiedyś, jak teraz, jak zawsze. Kiedy ich miłość, namiętność i pożądanie wyzwalały się z kajdanów poukładanego życia wtłoczonego w pracę, wyjazdy, status społeczny...

Jak zawsze kiedy nie istniała przestrzeń, nie istniał czas... Jak zawsze kiedy liczyło się tylko tu i teraz... Bez słów... bez zbędnych gestów...

Nawet boczny mały parkiet na nieskończone siedem minut stał się tylko ich... Siedem minut Bolera Maurice Ravela.


© Joani


*****


I hunger for you…
To touch me…with your smile
Embrace me…with your lips




Caress me…with your eyes
Feel me…with your heart
Kiss me…with your breath
Burn within me…your inscription
The memory of a passion
So mindfully reckless
Soulfully carnal
Give me the gift of time
As I lose myself
Falling deeper and deeper
Into our abysmal bliss
(...)


by Prem Sharma
*****

- Kiedy wyjeżdżasz? - pytanie było bardziej retoryczne niż rzeczywiste.
- Jutro. Dzisiaj pojadę oddać bagaż, nie chcę się z tym bawić jutro.
- Zadzwoń jak dotrzesz... Ja...
- Ciiii... -
usta zlały się w pocałunku. Kurt doskonale czuł to napięcie, ten dreszcz, który kobieta starała się powstrzymać. Jego kark też był nienaturalnie sztywny. Był zdenerwowany, dawno nie był aż tak zdenerwowany... Jednak tu i teraz miał do zagrania rolę tego twardego, tego, który mówi: „nie martw się, wszystko będzie dobrze”... Nie potrafił zagrać tej roli... Miał wrażenie, że kiedy oderwie swoje usta od jej ust; zobaczy łzy w jej oczach i sam się...

Raban w przedpokoju musiał być słyszany w całym domu, nie tylko w mieszkaniu.
- Młody! Nie hałasuj; nie śpimy, jesteśmy w kuchni... ubrani.
- Ok. Przyjąłem do wiadomości... -
dobiegło z przedpokoju znacząco zaspane i z poimprezową chrypką – to ja idę spać...
- Śniada... -
drzwi na piętrze trzasnęły...
- Akt drugi scena pierwsza – Kurt podstawił filiżanki pod ekspres – niedzielne śniadanie u Sesserów.
- Po drodze z lotniska odbierz Kristinę. Grzankę z serem czy tosty?


*****

Poniedziałkowy poranek był ostatnim z cyklu przedstawień „wszystko będzie dobrze”. Chcąc, nie chcąc, dzieci, przede wszystkim dzieci, też musiały uwierzyć w całe to story o koniecznym, a jednocześnie niczym nie różniącym się od innych wyjeździe ojca. Kristina zapewne kupiła wszystko; Thomas pewnie nie, ale niczego nie zdradził. Na lotnisko wszyscy dotarli celowo spóźnieni, aby do niezbędnego minimum, pożegnania w biegu, skrócić scenę rozstania.
 
Aschaar jest offline