Parker leżał na Ziemi licząc na to, że będzie jakaś jatka. Tłukąc się tyle po obozach szkoleniowych, po Okinawie i w końcu na tym padole boskim, miał nadzieję chociaż na jakąś jatkę. Nagle usłyszał po lewej jakiś hałas. Zrobił minę jakby coś go zabolało. Popatrzył z lekką dumą na hałaśliwego Włocha. Nie tylko ja tu nawaliłem - pomyślał.
Następnym co usłyszał, były to pobudzone głosy Wietnamców. Zorientowali się... - nie dokończył myśli że postrzegł że Włoch unosi się z trawy i zaczyna strzelać dość chaotycznie w stojące trochę dalej sylwetki. Coś nadpobudliwy ten Włoch - pomyślał po czym sam przyklęknął i namierzył głowę jednego z przeciwników który stał w osłupieniu, patrząc na wyskakującą się z zarośli sylwetkę Włocha. Oddał strzał. Nie patrząc czy trafił szybko przeniósł przyrządy celownicze na drugiego przeciwnika, który akurat chciał naciskać spust swojego karabinu celując w Włocha.
Nagle przeszła go niezbyt miła myśl jakby mi się nasz żółtek pomylił z jakimś wrogiem...
Trzeciego przeciwnika zasłaniały mu trawy, które podniosły się wraz Sonnym.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być. |