Otto, Bjorn ,Estatos i Tupik usłyszeli przeraźliwy wrzask. Było to wycie elfa. Skierowali oczy w stronę przełęczy, jedynej ,,Drogi Ucieczki''. Stamtąd nadchodził moloch - potężna, uzbrojona w stop niemalże niezniszczalnego materiału bestia.
W pysku trzymała Ceyla.
-Głupiec...-pomyślał Otto.
Przy molochu stał champion.
Nie trudno było go odróżnić od reszty niemiłego towarzystwa. Zza pleców powiewała peleryna, utkana ze skóry dezerterów, na głowie miał zamknięty hełm a w dłoniach dzierżył dwa śmiercionośne topory.Nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się opuszczać obozu. Przynajmniej nie w pojedynkę. Do Estatosa podszedł jeden z więźniów. Mężczyzna w podeszłym wieku, wyglądem nieprzypominający ani Norsmena, ani tym bardziej człowieka z południa. Miał rysy typowe dla mieszkańców dalekich, północnych krain. Zmierzył Elfa wymownym spojrzeniem po czym odezwał się po cichu...
-Słyszałem, że wraz z tym malcem chcecie dać nogę...jeśli tak to spotkajmy się po skończonej robocie w baraku.
W jego głosie dało się poznać skutki długiej i ciężkiej pracy w obozie.