Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2010, 19:57   #219
Joppcio
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Wolf nie lubił gdy współpracujący z nim ludzie byli ranni. Wolał upewnić się że medyk odpowiednio zaopiekuję się Mikhailem i krasnoludem. W tym celu złapał lekarza za kołnierz, zbliżył swoją twarz do twarzy mężczyzny
- Zaopiekuj się nimi dobrze..., bo nie chcesz mnie chyba rozczarować?
Starzec otworzył szeroko oczy, wypuścił z rak zawierajacy cuchnącą maśc flakonik i odrzekł przestraszonym głosem, dygocząc całym ciałem. Natychmiast oczy większości zjadaczy chleba przebywających w namiocie zwróciły się ku parze rosłych wojowników. Jeden ze sługusów kapłana położył dłoń na rękojeści miecza i sprawdził czy ten z łatwością wyjmuje się z pochwy. Kapłan spojrzał na swe sługi i uspokoił ich gestem ręką. Powoli wypuścił z ust powietrze i odrzekł wyraźnie by barbarzyńca dokładnie go usłyszał, lecz na tyle cicho by nie podważac swego autorytetu wśród innych medyków:
- Dobrze, o panie...
Wolf puścił medyka po czym zwrócił się do Blake'a:
- zanim się zabawim muszę urżnąć se te brodę, bo przy takiej pogodzie się w niej uwyndze.
Blake z uśmiechem na twarzy popatrzał na to co wyczynia Grey. Mężczyzna lubił "konkretnych" ludzi. Czuł że współpraca z barbarzyńcą będzie dobra. Jakoś przebywanie z "bardzo inteligentnymi" członkami drużyny nie sprzyjało Blake'owi.
Rozmyślanie przerwał mu Grey, który zwrócił się do niego. Blake odpowiedział:
- Jeśłi taka twoja wola... Tniesz sam czy chcesz do golibrody?
- Golibrody powiadasz..., a ile taki bierze złociszy? Wim że wy ludzie z miast dużo sobie za wszelakie usługi życzycie. - odpowiedział.
Blake podrapał się po głowie.
- Ja to też w miastach nie przesiaduje... Bo potwory raczej w miastach nie przesiadują. Ale wracając do tematu, golibroda to dużo nie będzie chciał za swoją robotę. A jak z nim odpowiednio - meżczyzna wskazał głowa na rękojeść miecza - porozmawiasz to zrobi to prawie za darmo.
I ruszyli w poszukiwaniu golibrody.
Przed namiotem wciąż panował gwar i wrzawa. Ludzie w pośpiechu pędzili ku bramom miasta, aby znaleźc się poza pierścieniem murów, przed zachodem słońca. Większośc rzemieślników i innych mężów świadczących usługi pracowało również do zmroku. Wtedy to zupełnie zamierał handel i miejski gwar przenosił się ku karczmie oraz zamtuzowi. Pilnujący wozu wojów chłopczyk z radością przekazał lejce wychodzącemu z namiotu Blake'owi. Natychmiast popuścił wodze wyobraźni przenosząc się w zupełnie inny świat, tak więc kiedy starszy kapłan zawołał go, by ten zebrał rozbity flakonik, chłopiec jedynie wbijał wzrok w swe rozpadające się sandały. Cugle wyobraźni wypadałoby teraz przenieśc na stołek i razy wymierzane mu przez starca.
Powoli słońce chowało się za horyzontem. Nietrudno było znaleźc drogę do domostwa będącego zarazem warsztatem pracy golibrody. Mężczyzna, który o dziwo nosił brodę sięgającą mostka, właśnie zamykał drzwi. Kiedy ujrzał zatrzymujący się wóz przecząco pokręcił głową i powiedział:
- Nie ma mowy, już słońce zniknęło za murami, a zresztą za dużo się dziś narobiłem. Zapraszam jutro!
Wolf szybko do niego doskoczył i powiedział - panie zgól mnie pan brodę szybko, bo jutro wyjeżdżom z tego miasta. Po chwili dodał poklepując się po bokach gdzie wisiały dwa potężne toporki - i nie radzę odmawiać.
Golibroda westchnął i pokręcił głową. Przygryzł wargi i dokładnie przyjrzał się dwóm wojownikom. Miał już swoje lata i rodzinę do utrzymania, a obecnej jego krzepie wiele brakowało do tej jaką dysponował w kwiecie wieku. Odwrócił się więc na pięcie, wsadził głowę do izby i krzyknął:
- Ej młody! Klienta jeszcze mam! Popilnuj wozu!
Po chwili wojakom ukazał się wysoki, piegowaty chłopak, który zapewne kilkanaście już wiosen oglądał. Pogłaskał wierzchowce po łbach i skinął głową w stronę mężczyzn, golibroda zaś domostwo swe przed nimi otworzył. Wewnątrz panowała cisza i spokój. Główną izbę stanowił pokaźny stół, na środku którego dzban taniego wina się znajdował, kilka pniaków i posłane łóżko. Uchylone drzwi zaś do warsztatu golibrody prowadziły. Tu z kolei pomieszczenie wypełniały liczne beczułki, stolik, krzesełko i lniane worki pełne kłębów włosów, mieniących się różnymi barwami. Ujrzawszy przybyszów, z pokoiku żona gospodarza wyszła, w ręku dzierżywszy miotłę.
Golibroda zaprosił Blake'a do stołu i nakazał swej kobiecie przyszykowac skromny posiłek, zaś Greya poprosił o zajęcie miejsca przy stoliku w małej izdebce. W pośpiechu, jakby obawiając się zirytowania barbarzyńcy, przyniósł jasną, długą koszulę ze śliskiego materiału.
- Załóż, paniczu.
Już po chwili więc trzymał w ręku nożyce, którymi pracował zręcznie, acz nerwy z pewnością się mu udzielały. Był człowiekiem, który w fachu swym był obeznany, przecież obsługiwał wszystkich mężów miejskich, którzy mieli mamonę, aby zapłacic za golenie. Dłonie trzęsły mu się nieco, lecz po dłuższej chwili broda Greya zniknęła. Wtem mężczyzna wyciągnął brzytwę i dokończył robotę, na tyle ostrożnie, aby nie skaleczyc barbarzyńcy, chociaż jego ciało, zapewne licznych ran w życiu swym doznawało.
Golibroda pomógł Greyowi zdjąc pełną włosów koszulę i zaprosił go na mały posiłek. W między czasie bąknął pod nosem, lecz tak by barbarzyńca usłyszał wypowiadane przezeń słowa:
- 9 srebrników się należy.
Blake zachłysnął się pitą właśnie wodą, gdy usłyszał cenę jaką golibroda chciał za swą usługę. "Toć to rozbój w biały dzień." - pomyślał.
Grey nie znając dobrze płac i znaczenia pieniądza wysypał, srebrniki na stół, odliczył powoli jak umiał i wyszczerzając z zadowolenia zęby podziękował golibrodzie już bez agresji oraz skinął Blake'owi na znak że czas iść się zabawić.
Golibroda kiwnął głową w podzięce i wsypał monety do sakiewki. Odprowadził mężów do wyjścia i pomachał na odchodne. Wojownicy wskoczyli na wóz i pędem ruszyli ku karczmie. Pijalnia jedna tylko w mieście występowała i łatwo trafic się tam dało. Tak więc już po krótkiej chwili wojowie znaleźli się pod drzwiami karczmy. Wierzchowcami zaopiekował się chłopczyk grzebiący w ziemi przed karczmą, należący zapewne do rodziny właściciela tawerny. Węwnątrz panował niesamowity gwar, słońce już zaszło i ku szynkwasowi pędziły tłumy. Wszystkie stoły były już zajęte, dlatego wielu biesiadników musiało zadowolic się zabawą na stojąco. Harmider i ścisk był tak wielki, że wojacy z trudem ujrzeli cmiącą fajkę Zoi i towarzyszącego jej Karanica.
 
Joppcio jest offline