Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2010, 21:41   #5
stibium
 
stibium's Avatar
 
Reputacja: 1 stibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwu
Patrząc na faceta bez ubrań wylegującego się na poboczu Bonnie zaczęła nie wiedzieć czemu myśleć o wakacjach. Nie żeby była kiedyś na wakacjach, zaczęła po prostu przypominać sobie, jak wyglądały wyblakłe kolorowe katalogi biur podróży sprzed pięćdziesięciu lat, które trzymała w kuchni ich matka. Ach, były boskie: doskonałe fryzury ludzi na zdjęciach lśniące w południowym słońcu, opalenizna i jasne ubrania wczasowiczów, samochody w cukierkowych kolorach i cienie rzędów palm na rozgrzanym asfalcie deptaków.
Spod ronda sporego kapelusza spojrzała w niebo. Wyglądało jak rysunek; rozciągnięte nad pustynią, kurewsko niebieskie i wyśrodkowane na jedynym wyróżniającym się punkcie. Wielkiej, ognistej kuli. Powietrze wokół wibrowało z gorąca, a nad asfaltem w oddali zdawały się unosić lustra, fatamorgana.
Rzuciła jeszcze okiem na busa, kiedy zaczęli podążać za tutejszym przewodnikiem. Skrzywiła się; przypomniało jej się śmieszne słowo, które wyczytała kiedyś w folderach: obiadokolacja.


*


Rano nie czuła specjalnie wiele, to znaczy: nie czuła języka i gardła, nie czuła już zaduchu który wypełniał Eden, nie czuła koniuszka serdecznego palca… Ach tak. Odstrzelony dwa tygodnie temu; ciągle nie mogła zapamiętać. Cóż, przy tej ilości znieczulaczy… Siedząc na jakimś obmierzłym szarozielonym materacu podniosła butelkę stojącą na podłodze obok i uniosła w stronę zwisającej ze ściany nagiej żarówki, żeby ocenić pozostałą zawartość. Nie była to wódka, wydawała się zbyt zawiesinowata… Odstawiła ostrożnie z powrotem. Tym razem jej ręka powędrowała do kieszeni… Strzał w dziesiątkę, mała, mruknęła gdy jej palce natrafiły na coś foliowego. A więc wzbogaciła się poprzedniej nocy o jakieś dwa gramy.


Pozbierawszy swoje rzeczy, torbę, harmonijkę i kapelusz, zabrała się do wyjścia. Obiadokolacja, czymkolwiek była, doskwierała– a raczej jej brak. Koło busa stały już łajzy, z którymi jechała na tylnych siedzeniach i blondyna, urywki rozmowy z którą pamiętała jak przez mgłę z poprzedniej nocy. Cóż, nie można by tego nazwać wieczorem zapoznawczym, wszystko wciąż przed nami… - pomyślała Bonnie i spojrzała przez ramię, by zobaczyć wioskowego fircyka, faceta w zawadiackim kapeluszu z futerałem, aktualnie zajętego dłubaniem w zębach – O ile w ogóle warto.


*


Pierwsza weszła do busa i z miejsca zdębiała. W poprzek leżał…


- Bobby?!


Jej brat, nieżywy jak pies po przebiegnięciu pustyni Gibsona leżał rozciągnięty na podłodze wozu. Jej własny, rodzony brat, który nie dalej jak tydzień temu ewakuował się wraz ze wszystkimi walizkami i etatową dziwką Pearl Shivers w Alice Springs, zostawiając ją na pastwę losu? Losu? Tak powinno się to określić?


- Bobby, masz, do kurwy nędzy, przejebane… Zapnij rozporek i mów do mnie, łajzo…
 
stibium jest offline