Baron zwlekał z udzieleniem odpowiedzi Ragadańczykowi, uparcie dając czas Bardańczykowi jakby to w jego działaniach upatrywał sens tej konnej eskapady. Wprawdzie jego pojawienie się w bezpośredniej bliskości kompanii nie wróżyło owocnych łowów na szpiegów, donosicieli czy nawet cienia spisku… lub dowodziły marności wykonania zasadzki. A może to tylko czarnowidztwo Kordyjczyka przemawiało przez jego myśli.
Poznanie imienia Ragadańczyka nie było warte przejażdżki. Tak zwane rekomendacje również nie nosiły znamion wielkiej tajemnicy. W sumie z punktu widzenia de Olivaresa najistotniejszym zdawało się być stwierdzenie na temat wielkich słów i okazanie dystansu do ich mocodawcy. Mocodawcy, który zdawał się w najmniejszym stopniu nie nosić znamion osoby im życzliwej i nade wszystko bezinteresownej. Tak było przynajmniej w przypadku barona i jak się zdawało Joachima. - Istotnie panie Loeuwenhoek przyjaźń to wielkie słowo. Tak samo jak zaufanie. Powiedział w typowy dla siebie beznamiętnym głosem. - Myślę, że póki co musi nam wszystkim wystarczyć zaangażowanie przejawiające się naszą obecnością w tym miejscu. A pozwoli uniknąć nam tu niepotrzebnego patosu. - Kapitanie Melledis myślę, że jest Pan nieco niesprawiedliwy i zbyt pochopne są twoje osądy. Zważając na cel naszej misji będziemy mogli stwierdzić ich zgodność z marzeniami dopiero po wnikliwych oględzinach panny de la Vette. I używając określenia wnikliwe oględziny nie miał nic innego na myśli jak typowe damsko męskie interakcje zachodzące w łożnicach całego Dominium. |