Za cholerę nie wiem - odrzekł, wpatrująć się w niewielką karteczkę. Nastepnie dowódca grupy wyjął mu ją z ręki i kazał iść dalej. Ruszyli, nie napotykając żadnych trudnośći. Tylko dżungla.
Faktycznie, sierżantowi zostało tylko dwóch ludzi, którzy czaili się w prowizorycznym bunkrze - płytkiej dziurze w ziemi, wokoło której wysypano prowizoryczny wał, który podpierał zadaszenie w prawym rogu bunkra wykonanego z bambusa i namiotu.
- Że co? mielimy was ratować a ty każesz nam iść na patrol ! - ryknął do sierżanta, nie zważając na jego i swoje stopnie i odwrócił się - usiadł na wale, tyłem do dżungli. Przed nim jeden z żolnierzy tego osła sierżanta nerwowo ściskał karabin i wciągle poprawiał hełm, który zsuwał mu się na nos. Pociągnął łyk z manierki, rozpiął kamizelkę, karabin oparł o bambus i otworzył chlebak - trzeba coś zeżreć.
Pół godziny później nie miał nic do roboty. - Ta misja to jedno wielkie gówno.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |