Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2010, 17:02   #6
Kritzo
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość

Pełne natchnienia i wzruszających emocji przedstawienie dziejów Tristana i Izoldy zakończyło się gromkim oklaskiem. Aktorzy i aktorki z nieukrywaną radością dwa razy wchodzili na scenę, jako że oklaskom nie było końca.
Proste dzieła, a poruszające delikatną strunę niepewności o swój los, dobrze zagrane dawały rozkoszny owoc tym, którzy umieli się zatopić w starych opowieściach. Tematyka przeznaczenia i cierpienia jednostki była dla Ericha jak zawsze inspirująca i dodająca otuchy.

Jednak mały kamyk wpadł do buta i nie można się go było pozbyć. Nieszczęsna Brita w imieniu całej ludzkości uwierała go w bok, wpijając się w ramię niczym bezlitosna harpia. Nieświadomi swej małoznaczącej roli w historii dziejów, będący marionetkami, wiecznie wykorzystywani i kontrolowani, ludzie czuli się szczęśliwi nie znając ponurej prawdy. Każdy w imieniu dobra wszystkich jednostek uzurpował sobie prawo do kontrolowania rzeczywistości. Ile zła na świecie powstało przez te zakulisowe zmagania, przez to tak zwane bezlitosne Fatum, które odbiera życie gdy ma na to ochotę? Motywy nie miały znaczenia. Cóż znaczy jej szczęście wobec przytłaczającej rzeczywistości? Sam długo nie mógł pojąć jak to możliwe, że faktycznie istnieje coś więcej i to nawet nie musi, a „tylko” może być Bóg. Nie, że nie wiadomo, tyle że decydują tacy jak on...
Co mógłby zrobić by jej życie było lepsze, bliższe prawdy, a nie zabić tego szczerego szczęścia? Nic.

W wyobraźni zacisnął zęby i dał się prowadzić do restauracji na późny podwieczorek. Wyimaginowana gula przeszła przez gardło, gdy z żalem porównał to do karmienia i zabawy z ukochanym psem...

***


Stare aleje, zapomniane przez dozorców, a odwiedzane jedynie przez miłośników refleksyjnych spacerów. Żaden z założycieli tej części cmentarza nie przewidział, że żydowskie płyty nagrobne i grobowce będą dostarczać subtelnej rozrywki, zamiast służyć zmarłym braciom. Porośnięte bluszczem ściany kryły w swym cieniu zdawało się wielkie tajemnice, niegdyś dawnej potęgi i ogromu wiedzy. Wszelako nikt nie przewidzi do kogo uśmiechnie się Fortuna. Zawinił zdaje się sam Jahwe, który to wybrał każdy z narodów świata, na ten swój ulubiony, sprzyjając raz jednemu, by potem o nim zapomnieć. Wszak to wiara determinuje siłę bóstwa i nie ma co się dziwić, że nie chciał tracić swej potęgi.

Ponure te rozmyślania, zahaczające niemal o herezję, szczególnie w miejscu takim jak to o godzinie pierwszej w nocy, zdawały się ulatniać w mroku zasilając skrzydła Dominusa. Erich spoglądał co jakiś czas na wielkie ptaszysko próbując odgadnąć, czy frywolne zabawy w powietrzu mają być wyzwaniem dla świętości tego miejsca, albo też właśnie tu awatar obcował z przyjazną mu aurą. Pozbawiony wyrazu dziób i tak ledwie widoczny z ziemi w nikłym świetle nie mógł zdradzić ni odrobiny uczucia. Mogła być to prawdziwa rozkosz, acz młody mag nie wykluczał iż bestia czuje ponurą satysfakcję z własnej wolności, podczas gdy nie dość, że uwięzieni pod ziemią, martwi żydzi byli przez świat zupełnie zapomniani, utracili pałeczkę w kontroli losów tej ziemi. Jedyne czego można było im życzyć, to by żaden z nich nie zbliżył się do Sheolu.

Rozmyślania kroczącego wolnym krokiem euthanatosa były spokojną refleksją nad pięknem otaczającej go ciszy. Wszystko w koło choć z pozoru martwe, posiadało pewną historię, było naładowane emocjami i sensem. Miejsce pochówku miało dawać ludziom szansę na kontakt ze zmarłymi po śmierci. Nie ulegało wątpliwości, że miało być też przestrogą, o wiele bardziej namacalną niż niedzielne kazania, czy napomnienia moralistów. Któż bowiem mógł decydować o życiu i śmierci? Byli tacy, którzy mogli – dostali w swe ręce zbyt wielką władzę i skorzystali z niej w bardzo okrutny sposób. „Obym tylko sam nie musiał stanąć przed tak trudnymi wyborami. Wszak nikt od razu nie wybiera swojej roli jako morderca jednostek, rodzin, czy narodów”.

Noc była piękna i krzepiła serce. Nie dawała jednak szans by zapomnieć o swym powołaniu. Tak powinno było być. To co musi, to się stanie, lecz nie każdy może poszczycić się posiadaniem wolnego wyboru. Wdzierając się na obczyznę, nie wolno zapomnieć, że każdy człowiek ma jakąś godność, nawet jeżeli pozornie nic nie znaczy.

***

W porównaniu do Kurta spokojny i zdeterminowany Erich rozwiązał wszelkie formalności z godną pochwały wytrwałością. W głosie dało się wyczuć nutkę irytacji tą całą hecą i wyprawą w nieznane, jednak dla kogoś kto go dobrze nie znał, nie dało się poznać po jego zachowaniu czy wyrazie twarzy nawet cienia emocji, które się w nim rozgrywały. Beznamiętnie wykonywał wszelkie podpisy i wypełniał druczki, słuchał porad i czy stał w kolejce – no może „nieco” krócej niż przeciętny wiedeńczyk. Pozorna obojętność ziejąca z bezdusznej niemal głębi oczu nie oznaczała jednak, że przestał interesować się całą sprawą – wolał oczyścić umysł na tyle na ile potrafił, by w obliczu nadchodzących wydarzeń nie zgubić siebie, swojej zwartej i skutecznej postawy, która być może tym razem właśnie będzie musiała się naprawdę wykazać. Zachowanie poczucia pewności siebie przez cały ten uciążliwy proces pozwoli przygotować się na to co go czeka na miejscu, szczególnie że urzędnicy najwyraźniej sami nie przepadają za formalnościami związaną z krajem znad Wisły.

Także nie bez pewnej ekscytacji podchodził do nadarzającej się szansy sprawdzenia swoich umiejętności na nowym terenie, zyskując silniejszą pozycję w społeczności Przebudzonych (acz skrzętnie to ukrywał, mając nadzieję że także przed samym sobą). Jednak czas płynął spokojnie... spokojnie i z rozwagą należało przebrnąć przez to wszystko, bez zbędnych emocji, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie Fortuna. Lepiej losu nie kusić i najbliższe wydarzenia traktować z chłodnym dystansem, szczególnie, że Sowietom nigdy nie można było ufać, a w bezwzględności pewnie nie ustępowali esesmanom. Kto wie ile z tego zdążyli przejąć odwieczni wrogowie Niemiec?

***


- Przepraszam, miałem dzwonić, ale tydzień był dość zabiegany i prawdę powiedziawszy... nie miałem ani czasu, ani ochoty...
- Nie ma czym się przejmować. Teraz, gdy już tu jesteśmy musimy iść dalej i nic się na to nie poradzi. Nie żebyśmy mieli jakiś duży wybór... - Erich spojrzał na Kurta kątem oka starając się ocenić jego zaangażowanie i podejście do całej sprawy. Wyjął też swoje materiały i ołówek.
- Faktycznie wyboru nie mamy zbyt dużego, choć jeżeli mam być szczery to ta cała sprawa jest dla mnie co najmniej dziwna... Wygląda mi to na jakąś pałacową gierkę tylko nie wiem jaka jest moja rola w tym wszystkim. Gdyby faktycznie coś tak ważnego tam było... Ta nasza grupa wyglądałaby zupełnie inaczej... To całe nasze "story" sypie się już na samym początku... Nie wiem jak Ty, ale ja o zarządzaniu firmą czy negocjacjach wiem tyle co gospodyni domowa o fizyce kwantowej. Chyba, że będę robił dobre wrażenie, tudzież dawał inne przedstawienia...
- Popieram twój brak entuzjazmu Kurt - pozwól, że przynajmniej w czasie zadania będę zwracał się do Ciebie po imieniu - uśmiechnął się życzliwie. - To jest niby konkretne zadanie, z konkretnym celem do osiągnięcia, ale my oczywiście wiemy tyle co nic. Chyba się obawiają znacznego niepowodzenia i nie chcieli się sami narażać. Nie powinniśmy się chyba też szczególnie martwić kompetencjami, a jedynie tym że należymy do tego całego Towarzystwa. Ważne nie jest to czy się na tym dobrze znamy, tylko co mamy osiągnąć. Musimy się pozbyć lokatorów, a nie możemy ich po prostu wyrzucić na bruk, nie należy nagłaśniać sprawy, szczególnie że to centrum miasta. Kolejną rzeczą jest dobrze zbadać budynek i ocenić czy to faktycznie to czego szukamy. Jeśli będziemy mówić przez tłumacza, wystarczy że będziemy sprawiać wrażenie ważniejszych niż jesteśmy, a resztę załatwimy już odpowiednimi metodami...

Zaczęli rozmowę o treści materiałów, starając się wymienić uwagami na temat tego co im dostarczono, a czego może brakować. Postanowili też ustanowić kilka kluczowych rzeczy.
- Trzeba ustalić dlaczego właściwie nasze Towarzystwo chce zająć się tym miejscem i co my tam tak na prawdę robimy. Podzielisz się swoimi pomysłami? Też nie mam w tym doświadczenia, ale razem może stworzymy jakiś realny w odbiorze front... - przesunął materiały na bok, gdy stewardessa przyniosła im zamówioną herbatę i kawę dla Kurta.

Mężczyzna był przygotowany na jedną z tych beznadziejnych i bezsmakowych lur jakie podawano we wszystkich możliwych środkach komunikacji dalekobieżnej. Kawa jednak była nawet znośna co odnotował z zadowoleniem. Pytanie Ericha było ważne, i no właśnie, odpowiedź na nie musiała być w miarę realna... Odrzekł po drugim łyku i przegryzieniu kawałka podanego do kawy ciasteczka:
- Myślałem o tym w jaki sposób wykorzystać nasze umiejętności, aby nie spalić się w pierwszym podejściu... Trochę egoistycznie myślałem o sobie, bo... nie znamy się na tyle, aby... Nieistotne. Wydaje mi się, że z jednej strony - jako artysta jestem w stanie coś nawinąć o architekturze i wystroju wnętrz. Również to tłumaczy zarówno dlaczego chcemy, aby kamienica była pusta i ewentualne rycie w ścianach nazwane dla niepoznaki remontem i adaptacją. Gdyby trzeba było się zainteresować innymi budynkami to otwieranie hotelu też jakoś to tłumaczy - niby szukamy różnych możliwości... Plan ten ma jedną poważną lukę - nie wiadomo czy oni mają jakąkolwiek poważną architekturę, takiej klasy jak "Grand Hotel"... Ten Wro...szaw, może się okazać że to dwie ulice na krzyż i bieda aż piszczy. Wtedy historyjka o towarzystwie handlowym sypie się w posadach... A jakie ty masz pomysły?
Erich spojrzał na zdjęcia i kilka notatek, które akurat miał pod ręką. Spoglądając raz na Kurta, raz w swoje myśli starał się odpowiedzieć najzwięźlej jak potrafił, wyczerpując temat.
- To co mówisz ma sens, ale i moje koncepcje rozbijają się o to, że nie wiemy z czym przyjdzie nam pracować. Te stare zdjęcia, które nam pokazano i mapy pokazują, że miasto kiedyś było prężne, chyba nawet związane mocno z Niemcami jeśli dobrze kojarzę ze szkolnej historii te tereny. Po wojnie wszystko mogło się jednak zmienić, a budynek może być teraz czymkolwiek i mogą niechętnie pozbyć się czegoś co w ogóle stoi, a przy okazji jest solidną niemiecką zabudową.
Dając sobie chwilę do namysłu upił łyk herbaty i przerzucił materiały.
- Sądzę, że podanie się za wspólników planujących przyszłe inwestycje w tych terenach, możemy być całkiem wiarygodni. Powołując się na przywiązanie zachodu do niegdyś wspaniałego miasta i wielkie nadzieje na to iż powróci do dawnej świetności, możemy zaskarbić sobie przychylność, chcąc włożyć własny zagraniczny wkład do miasta. No i też połechtalibyśmy ich próżność doceniając tą, być może ruinę. Twoja wiedza się faktycznie może przydać, zresztą tłumaczka pewnie będzie to i tak traktować zdawkowo, ale liczy się efekt wizualny. Sama bariera językowa powinna dodać nam respektu i kompetencji. Zrobimy jak mówisz, a jeśli nie będą chcieli się usunąć, zadbam o to by znaleźć wszelkie niedopatrzenia BHP, uszkodzenia konstrukcji i instalacji elektrycznych. Podejrzewam, że stary budynek będzie nimi wręcz usiany... nic wszak nie jest niezniszczalne. Proponowałbym więc byś w tej roli występował jako znawca i światowy biznesmen, a ja jako ten, który znajdzie wszelkie powody, by cena nieruchomości była jak najniższa i by wyrzucić obecnych lokatorów. Może dzięki takiemu układowi zaskarbisz sobie ich sympatię i będą bardziej ugodowi, mając do porównania skąpego, ale przede wszystkim Niemca - uśmiechnął się lekko złośliwie. - Jak widzisz odrobiłem zadanie domowe w kwestii planowania, ale Twoje możliwości i inwencja mogą to znacznie wzbogacić, a bez wymiany poglądów nie da się ustalić nic. Masz jakieś dodatkowe sugestie? I czy zgadzasz się na taki podział ról?
- Myślę, że to dobry podział - odparł Kurt kiedy Eutanatos skończył mówić. "Boże, ten mówi, mówi i mówi... Jak ja mam z nim wytrzymać? Znaczy jak ja z nim wytrzymam..." - Myśli przeleciały przez głowę, ale na twarzy pojawił się w pełni profesjonalny uśmiech, taki z cyklu "jesteśmy wielkimi przyjaciółmi". Zyskał jeszcze chwilę popijając łyk kawy i dokończył - W jednym masz całkowitą rację. Tak naprawdę to plan pojawi się dopiero jak zobaczymy miasto na własne oczy... Bo prawdę powiedziawszy to nie wiemy nic. Równie dobrze budynku może dawno nie być, a na jego miejscu stać nowa rudera, a... przedmiotową sztukaterię... - sam nie wiedział dlaczego nawet w samolocie ominął słowo "artefakt" - możemy szukać na gruzowisku, albo w przysłowiowych lasach...
- Tak. Wszystko okaże się na miejscu. Swoją drogą ciekawe gdzie będziemy lądować tak dużym samolotem. Trzeba co prawda mieć przynajmniej kilka lotnisk na terenie tak dużego kraju, ale nie miejmy złudzeń - cieszymy się zapewne ostatnimi dozami luksusu, jeśli nie cywilizacji w ogóle... W Polsce raczej nic mnie nie zdziwi.

Nagle zatrzeszczały głośniki, a z nich popłynęły beznamiętne skrzypiące słowa pilota:
„Szanowni Państwo. W związku ze złymi warunkami atmosferycznymi panującymi nad Wrocławiem zostaliśmy skierowani na lotnisko w Gdańsku. Za utrudnienia przepraszamy.”

Kurt spojrzał się z wyrzutem na Ericha, na co ten zareagował nieco krnąbrnym uśmiechem.
- Nie patrz tak na mnie. Niezbadane są wyroki losu. Jednak dla Twojego spokoju postaram się więcej nie krakać...

***


Widząc lotnisko, do którego zostali przysłani byli nieco zdumieni, że faktycznie istnieje, że ma terminal i nawet nie wygląda tak źle, choć brakowało mu świeżości. Kilka samolotów, wózków i beczkowozów przejechało nieopodal, gdy zmierzali do sali przylotów. Wszystko szło sprawnie, choć bez słów. Na twarzach obsługi było widać zakłopotanie, gdy okazywało się, że przyleciało tu tylu niemieckojęzycznych pasażerów i nie wiadomo za bardzo co z nimi zrobić. Dwóch magów pokornie więc udało się do poczekalni, zastanowić się co począć, lub też poczekać na wyrok Opatrzności. Nim jednak zdążyli zająć miejsca już ich wołano z marnej jakości głośników.

Niezwykłe zgranie w czasie zawołanie z głośników z ich imionami w roli głównej wzbudziło podejrzliwość Ericha, bo takie połączenie zbiegów okoliczności w ciągu jednego dnia zakrawało do porównania z jakąś boską igraszką. Marek Wehlesh, który był sprawcą zamieszania, tym bardziej zdawał się umacniać przekonanie o złośliwości Tkaczek. Coś było nie tak i nawet jego domniemane pochodzenie nie było w stanie zaskarbić u Ericha cienia sympatii. Kurt najwyraźniej czuł się podobnie.

Jegomość na pewno był świadom iż był mniej oczekiwany niż jego atrakcyjna koleżanka. Nie przybyli poza tym na pogawędki i nie musieli być zbyt towarzyscy. Nadrabianie takiego kawałka drogi mogło podirytować każdego - szczególnie poważnych biznesmenów.

Porozumiewając się wzrokiem ustalili, że udadzą się za Markiem, bo wielkiego wyboru wszak nie mieli. Nadzieja jedynie w tym, że ludzie są tacy sami nawet na takiej prowincji. Należało się jedynie nie dać zaskoczyć. Być może nieprzystępność mężczyzny wynikała z przykrego obowiązku jako posłańca, ale nie można wykluczyć jakiejś zakulisowej podłości. Wszak ani Kurt, ani Erich nie zostali wysłani by skosztować polskiego koniaku, a by zdobyć śmiertelnej mocy artefakt.
 
Kritzo jest offline