Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 15:21   #2
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gwar i smród Marsember uderzyły w zmysły podróżników z siłą kowalskiego młota. Pola krzywiąc się zatkała rączkami nos i ukryła twarz w fałdach sukni opiekunki. Robert z niechęcią powstrzymał własną dłoń również zmierzającą do nosa. Z rzadka zdarzało mu się bywać w Mieście Przypraw w interesach, jednak smród, brud i dziki tłum przewalający się wąskimi ulicami obrzydzały go tak bardzo, że fatygę do tego miasta z trudem wynagradzały nawiązywane tu kontakty. Z trudem manewrując wierzchowcem w wąskich uliczkach stwierdził, że zabieranie dziecka do miasta było jednak złym pomysłem. Już zapomniał, jakie Marsember jest paskudne. Nie przemoże obrzydzenia na tyle, by zabrać ją na zakupy, a do tego będą musieli nocować w mieście, żeby odpoczęła przed powrotem.

Jednak stało się, toteż należało w miarę możliwości wykorzystać sytuację. Toteż gdy dotarli do domu prawniczego Homme de Loi, Robert wysłał mężczyzn z listami do znajomych i potencjalnych klientów, niańkę na zakupy - spotka się z nimi później w pobliskiej gospodzie. Sam zaś wziął Polę za rączkę i razem wkroczyli w ciemne wnętrze budynku. W środku również był tłum. Biorąc pod uwagę wielkość budynku nie dziwiło to wcale - jak również fakt, iż petenci nie patrzyli zbyt przychylnie na tych, których wprowadzano od razu po przyjściu. Zważywszy jednak, że wcale nie miał ochoty przebywać tu dłużej niż było konieczne, wcale go to nie martwiło.

Młodzi jesteście... – stwierdził wypudrowany prawnik, który wyglądał na bardziej zdumionego całą tą sytuacją niż przybyłe osoby. Fakt, Robert nie wyglądał na swoje 39... w zasadzie 40 już lat. Wysoki, barczysty, umięśniony, ubrany w skórzane spodnie i płócienną koszulę wyglądał na co najwyżej trzydzieści pięć. Jedynie pojawiające się w czarnej czuprynie pasemka siwych włosów zdradzały ile wiosen ma już na karku. Wytartą, skórzaną kurtkę przerzucił przez oparcie krzesła. Wziął ją z przyzwyczajenia; w marsemberskim upale stanowiła jednak zbędny balast. Dyskretnie przyjrzał się zgromadzonym, którzy również przyglądali się sobie nawzajem. Tylko pięcioletnia Pola nie zwracała na nikogo uwagi - bawiła się znalezionymi na trakcie kamykami, całkowicie zaprzątnięta swoimi dziecinnymi sprawami.

Trzeba przyznać, że cała ta sytuacja... z jednej strony iście królewski spadek (a może i kupa ruin), to było więcej niż się spodziewał, z drugiej strony osobliwe warunki i ilość spadkobierców czyniły sprawę niezbyt przyjemną dla mrukliwego Roberta. I jeszcze siódma osoba, wyrzucona przez F.J.Destiny na margines testamentu... Dziedzic "na wszelki wypadek", zapewne niezbyt zadowolony z takiego obrotu sprawy. Do tej pory Robert sądził, że testament pozostawił jakiś daleki powinowat rodziny - w końcu nie z każdą gałęzią utrzymywało się kontakt. Jednak sposób sformułowania zapisu sugerował, że siedząca w sali szóstka (a raczej siódemka) nie jest spokrewniona.

Inna sprawa, iż rzeczony zamek Elandore był cholernie daleko. Robert nie orientował się dokładnie w geografii Faerunu, ale sama nazwa rzeki sugerowała zimne, północne okolice. Z jednej strony miał tu wszystko czego potrzebował, a jedna szósta zamku w Damarze nie była dziedzictwem jakiego pragnął dla małej Poli. Z drugiej strony jednak... obudzony jakiś czas temu w duszy mężczyzny ptak coraz gwałtowniej wyrywał się na wolność.

Tymczasem mały wróbelek na jego kolanach powoli zasypiał, znudzony monotonnym głosem prawnika. Robert wziął Polę na ręce i wraz z innymi wyszedł na korytarz. Dziwnie się czuł w grupie osób, których nie znał i - szczerze powiedziawszy - wcale poznawać nie chciał. Zwołane przez zmarłą Destiny kobiety i mężczyźni mogli być równie dobrze uczciwymi ludźmi, jak i podlecami, gotowymi wbić mu sztylet w pierś by zagarnąć zamek dla siebie. Westchnął cicho. Wypadałoby zapewne - teraz lub później - zajść do jakiejś gospody i wspólnie oswoić się z zaistniałą sytuacją; ostatecznie zamek był ich wspólną własnością. Na razie jednak ułożył sobie wygodniej Polę na ramieniu i postanowił poczekać co zaproponują inni.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 01-03-2010 o 15:51.
Sayane jest offline