Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2010, 01:08   #6
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Motel Last Chance, obrzeża Alice Springs


Dwójka zwykłych strudzonych podróżnych, Bobby Teller i Pearl Shivers relaksowali się w najbardziej znany sposób znany ludziom odmiennej płci.

-Bobby... Oh Bobby...

Należy dodać, że w tym jakże tolerancyjnym świecie ludziom nie zawsze przeszkadzała różnica płci. Bobby miał jednak zdecydowanie słabość do ładnych kobiet.

-Kto jest twoim tatuśkiem?

-Ty Bobby.. Ty.. Ooo żesz kuuuurwa...

Łóżko skrzypiało niesamowicie. Bobby lada chwila oczekiwał, że ów mebel po prostu zawali się pod nimi. Tak się jednak nie stało. Za to pewne było, że słyszano ich w całym budynku zwłaszcza uwzględniając jęki Shivers. Nie żeby to czyniło jakąś różnicę. Kierownictwo motelu zawsze czuwało nad bezpieczeństwem swoich gości. Właściciel motelu i jego najlepszy kumpel Ricki podglądali ich przez dziurkę od klucza śliniąc się jak pies na widok kawałka mięsa. Ricky włożył rękę w spodnie najwidoczniej nie mogąc już wytrzymać żądzy napływającej do niego na widok balonów, które w przeciwieństwie do jego małżonki nie zwisały w dół niczym dwugarbny wielbłąd. Widać brakowało tu takich rozrywek, a może po prostu stare zboki chciały sobie użyć na wszystkim co się rusza. Bobby nie zdziwił się wcale, kiedy przy zameldowaniu zaoferowano mu zapłatę za pokój na tydzień z góry w zamian za dupę Shivers. Rozumiał ich potrzebę w końcu nie często widzi się takie dupeczki. W dodatku leciała na niego, więc był szczęściarzem prawda? Shivers była starsza niż na to wyglądała. Dziewczęcy wygląd 17-18-latki mimo prawie 30-stki na karku na pewno pomagał jej w życiu. Długie kręcone blond włosy, jędrne pośladki, szczupła figura, piersi, które wręcz domagały się męskiej uwagi. Wszystko to powodowało, że zawróciła Bobbiemu w głowie. Przynajmniej chwilowo. W dodatku używała szamponu... To właśnie to kręciło go w niej najbardziej, to odróżniało ją od dziwek z barów, które mijali odwiedzając kolejne mieściny. Nie mogła przejść ulicą, żeby ktoś nie gapił się na żyjące własnym życiem dwa idealne współgrające ze sobą pośladki. Gdyby nie fakt, że zależało mu na tej dziewczynie to może i by się zgodził na propozycję właściciela. Uznawał zasadę, że biznes to biznes, choć dopuszczał do niej wyjątki.Sypiał z nią, więc nie chciał złapać jakiegoś wenerycznego świństwa po tych obleśnych dziadach, Powiedzmy, więc że były dwa powody. W życiu nie zależało mu na zbyt wielu kobietach. Ostatnio były tylko Bonnie i Shivers. Nie pamiętał, żeby pieprzył ją kiedyś tak ostro jak teraz. Do cholery, nie pamiętał żeby kiedykolwiek pieprzył tak kogokolwiek. Potrzebował tego i ona to wiedziała. Właśnie ze względu na Bonnie. To była forma zajęcia jego myśli. Poczucia winy spowodowanego tym, że opuścił dla niej swoją siostrę. „Chance przynosi pecha skarbie, lepiej ci będzie ze mną”. W końcu uległ jej, kiedy została ich tylko trójka. „Facet, który myśli kutasem, jest łatwy do kontrolowania Bobby”, powiedziała mu kiedyś Bonnie. „Jeśli to prawda to wszystkimi facetami na świecie rządziłyby baby”, odpowiedział jej. „A tak nie jest?”. Na to nie znalazł już odpowiedzi. W tej chwili zwisało mu to jak jego falus między nogami, którego raz po raz pchał między jej nogi. Tak przynajmniej sobie powtarzał, żeby zagłuszyć własne myśli. Dziewczyna spięła swoje pośladki i otworzyła szerzej swoje usta z oczekiwaną ulgą poddając się jego kolejnemu orgazmowi. Czwartemu w ciągu godziny. Jutro pewnie nie będzie mógł chodzić. Zwłaszcza z rozpieprzonym kolanem. Mała pamiątka po ostatnim wspólnym występie grupy. Mała pamiątka po Bonnie choć to przecież nie była jej wina. Mimo tego jedno spojrzenie na zdeformowany mięsień, który niedawno był celem uderzeń stalowego pręta przywołał wspomnienia całego zajścia podczas ich ostatniego wspólnego występu. Mogło być gorzej Przypomniał sobie o Augim i reszcie. O tak, zdecydowanie mogło być gorzej. Opadli zdyszani na łóżko leżąc dobre kilkanaście minut w ciszy.

-Czemu nic nie mówisz? Chyba nie myślisz o niej prawda?

-O kim?


Był ojcem kłamstwa, kłamał nałogowo i tak naturalnie tak samo jak inni ludzie oddychali. Ćwiczył to i inne rzeczy przed lustrem razem z Bonnie. Jednak osoby, które znały dobrze mogły przejrzeć go bez trudu. Ciężko wyeliminować bezwarunkowe reakcje ciała. Wolał, więc w tym momencie zgrywać głupka niż kłócić się o coś, co przerabiali już dziesiątki razy wcześniej. Bonnie nie lubiła Shivers, Shivers nie lubiła Bonnie. Już dawno porzucił nadzieję, że cokolwiek jest w stanie zmienić takowy stan rzeczy. Podjął tą decyzję, nie myśląc o niej zbyt wiele. Zastanawiał się czy zawsze taki był? Krótkowzrocznym dupkiem, który myśli tylko o tym żeby wsadzić komuś fiuta gdzie popadnie. Chyba tak właśnie określiłaby to jego siostra.

-Wszystko będzie dobrze, pojedziemy na północ. Daleko stąd. Urządzimy nowe przedstawienie lepsze od tego, które wymyślił Augie. Poznamy nowych ludzi… Może Silverfall? Słyszałam, że mają tam niezłą publiczność.


Wyglądało na to, że dziewczyna przekonuje bardziej siebie niż jego. Wszystko będzie dobrze. Brzmiało jak bajki, które słyszał przez całe życie a tak naprawdę nigdy nie było dobrze. Świat to nie bajka. Shivers nie przestawała mówić, a on niby jej słuchał, ale tak naprawdę myślał o tym żeby skołować butelkę czegoś mocniejszego.

-Bobby halo? Ziemia do Bobbego!

-Tak kochanie?

-Bobby… Nie chciałam ci tego mówić. W każdym razie jeszcze nie…


Ja pierdolę kobieto jestem zmęczony rozumiesz? Czemu nagle zabrało ci się na takie rozmowy? Chciał powiedzieć to na głos, może powinien. Wpatrywał się tylko w sufit licząc małe pajączki tkające pajęczynę w rogu pokoju.

-Bobby jestem w ciąży.

Te kilka słów wystarczyło, żeby zrozumiał, że nie pomoże mu cała płonąca rzeka Jacka Danielsa. Całe pierdolone Missisipi pełne whisky nie poprawi jego nastroju.

-Muszę się odlać kochanie.

Wstał z łóżka bez ani jednego słowa więcej i nie patrząc w jej oczy skierował się nagi do czegoś, co spełniało tu funkcję łazienki. A co miał powiedzieć? Wszystko będzie dobrze? Oparł się o żółty przerdzewiały zlew, w którym leciała lekko brązowa woda. Obmył w niej twarz i spojrzał na swoje odbicie myśląc o dniach ostatniego tygodnia i o tym, jak przejebane będzie jego reszta życia. Wypuścił ciężko powietrze zastanawiając się czy wrócić do pokoju i położyć się obok przyszłej matki swojego dziecka. Co ona sobie kurwa myślała? Chciała go zatrzymać przy sobie licząc na jego moralność? Zły adres skarbie. Może to blef? Nie powinna być w ciąży… raczej nie choć…. Co ona sobie do cholery myślała? Nie uwzględnił tego w swoich planach. Wszystko było zdecydowanie inaczej niż to sobie wyobrażał. Może znajdą jakiegoś lekarza, który dokona aborcji nie zabijając jej przy tym. Może… chociaż nie… Za dużo zachodu, nie kiedy jest inna możliwość. Nie trzeba chyba dodawać, że ostatecznie zdecydował się na zgoła inny krok niż powrót do tego pokoju. Tak jak większość wg. jego zdaniem ogarniętych mężczyzn zdecydował się wziąć nogi za pas. Wyciągnął w górę rękę otwierając małe okienko na zewnątrz, po czym podciągnął się do niego z niemałym wysiłkiem. Był chudy, choć nienajgorzej zbudowany. Bez trudu prześlizgnął się na zewnątrz przez otwarte okienko Dopisywało mu szczęście. Wydawało się, że nikt nie będzie świadkiem jego ucieczki.. Jakiekolwiek glosy mogły zaalarmować Shivers a tego by nie chciał. W dodatku, jeżeli miejscowi dowiedzieliby się, że dziewczyna jest w ciąży mogliby go nawet powiesić albo wytarzać w pierzu i smole. Sam nie wiedział, co gorsze. Nie miał wyjścia, zeskoczył w dół z drugiego piętra przeturlawszy się po ziemi się tak by zamortyzować upadek. Mimo tego, że zrobił to poprawnie kolano, zabolało go tak, że przez chwilę trzymał za nie obiema rękoma. Wstał nie kłopocząc się nawet szukaniem odzienia czy strzepywaniem piasku z tyłka. Musiał spierdalać zanim Shivers zrozumie co zrobił. Trzeba było tylko odnaleźć, Bonnie - hmm wiedział tylko, że mogła być jeszcze w Alice Springs - i błagać ją na kolanach żeby mu wybaczyła. No i trzeba było znaleźć jakieś gacie po drodze.

---

Był zły, był wyczerpany, był zrezygnowany. Usiadł na pustyni z żadnej strony nie widząc śladu cywilizacji. Słońce paliło go swym blaskiem do szaleństwa, zmrużył oczy i podrapał się po brodzie. Wstał po minucie myślenia czy jest jakikolwiek sens w tym co robi. Szedł dalej przed siebie zastanawiając się jeszcze raz nad tym wszystkim. Spóźnił się o kilka minut. Kilka jebanych minut na autobus, którym odjechała Bonnie. Tak przynajmniej dowiedział się od jedynego przechodnia, który był skłonny do rozmowy z gołym facetem przechadzającym się po ulicy. W sumie nie miał pieniędzy, więc i tak by się nie zabrał, ale miałby szansę z nią porozmawiać. Nie mógł zostać w mieście i miał za mało czasu żeby spróbować wymyślić coś innego, więc po prostu szedł po śladach autobusu na rzadko uczęszczanej drodze. Szedł długie godziny szybko przestając zwracać uwagę na jednostajny krajobraz. Wszędzie wokół był tylko włażący wszędzie piasek wystające skały i małe preriowe krzaczki czy kaktusy, którymi co najwyżej mógł podetrzeć dupę. Dobrze, że ślady autobusu wciąż były świeże i wyraźne. Wiedział, że idzie w dobrą stronę. Miał tylko nadzieję, że zdoła dogonić busa, kiedy ten zatrzyma się gdzieś na noc. Miał na to małą szansę, ale lepiej mała niż żadna Wątpił, żeby kierowca jechał cały dzień bez przerwy a wyboista, nierówna droga zapewne wymuszała na nim niską prędkość. Szedł, więc wciąż do przodu bez wytchnienia. Właściwie to wlókł się niczym żółw, mając chorą nogę. W końcu obie nogi się pod nimi ugięły i padł głową w piasek. Krzyknął w ślepej bezsilności i uderzył zaciśniętą pięścią w piasek. Próbował wstać, ale w końcu tylko przewrócił się na plecy. Cień sępa albo czegoś podobnego przemknął po niebie niosąc ze sobą złowrogą wróżbę przyszłości. Chyba chłopaki będą miały niezłą wyżerkę pomyślał tylko i stracił przytomność.




Stary Ford zatrzymał się przed nim trąbiąc tak głośno, że w końcu obudził się i otworzył jedno oko. Próbował przełknąć ślinę, ale w ustach czuł tylko suchy piasek. Wstrzymywał ruch leżąc rozłożony na drodze mając po obu stronach skały, których kierowca forda nie zamierzał nawet próbować pokonać rozklekotanym gruchotem. Kierowca mógł go więc przejechać albo jeśli ma odrobinę serca... Poczuł jak czyjeś silne dłonie unoszą go i ciągną na bok. Chciał powiedzieć cokolwiek, ale wątpił że nawet gdyby mówił na tyle wyraźnie żeby powiedzieć coś sensownego to mężczyzna w kowbojskim kapeluszu przejąłby się jego losem. Kiedy droga była już przejezdna upuścił jego ciało, które z łoskotem uderzyło w twarde podłoże. Bobby wiedział, że to dla niego pewna śmierć jeżeli czegoś nie zrobi. Chwycił więc desperacko za buta nieznajomego mężczyzny w kowbojskim kapeluszu.

-Puszczaj brudasie!

Mocne uderzenie podeszwą mokasyna w szczękę rzeczywiście sprawiło, że Bobby rozluźnił swój uchwyt. Z głowy spadł mu kapelusz, który pod niesiony powietrzem spadł kilka metrów w głąb skał. Mężczyzna zaklął z obrzydzeniem patrząc na nagiego Bobbego i ruszył w kierunku skał. Sekundę potem dało się słyszeć krzyk przerażenia i odgłos padającego na ziemię ciała. Bobby skupił swe myśli i spojrzał w tym kierunku widząc tylko brązowe podeszwy mokasynów. Podczołgał się w tamtym kierunku w dupie mając głos w jego głowie nakazujący mu zachować ostrożność. Nie miał nic do stracenia. Zresztą zaraz zobaczył, co jest przyczyną przedwczesnego zgonu Johna Doe. Czarny skorpion spacerował sobie spokojnie jakiś metr od leżącego na piasku kapelusza. Nie zamierzał popełniać błędu tego dupka stwierdzając po prostu, że nie potrzebuje nakrycia głowy. Chwycił nieboszczyka za nogę ciągnąc go powoli w kierunku drogi robiąc jedynie krótkie przerwy na zaczerpnięcie oddechu. Przerwał, kiedy mężczyzna leżał w miejscu, w którym on sam leżał jeszcze nie tak dawno temu.

-Kurewska ironia, co chłopie?

Koło dopełniło się, kiedy zdjął z niego ubranie i nałożył na siebie. Wciągnął długą kolorową koszulę w spodnie, nie pominął nawet gaci z pożółkłą plamą. Całość leżała całkiem niezła, choć musiał przesunąć pasek o kilka dziurek żeby spodnie przestały mu zlatywać w dół. Zawiązał sznurówki w mokasynach i spróbował dźwignąć się na nogi. Udało mu się za drugim razem, ale zachwiał się tak, że niewiele brakowałoby a upadłby ponownie. Sprawdził jeszcze kieszenie, w których znalazł breloczek z kośćmi z kluczykami do auta.

-Zaiste niezbadane są wyroki Pana.

Uśmiechnął się do siebie, po czym pokuśtykał w kierunku Forda.



---

Pod siedzeniem znalazł około połowę butelkę tequlii, przywitał ją tak czule jak witałby dawno niewidzianą kochankę. Pierwszym łykiem opłukał gardło wypluwając alkohol za okno. Pozostałymi dwoma opróżnił resztę butelki. Czuł się lepiej, ale był daleki od optymizmu. Wciąż był za słaby no i wciąż dokuczało mu cholerne kolano. Włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. Silnik odpalił za trzecim podejściem. Może i rzęch, ale wiedział, że trochę na nim zajedzie. Bak był w połowie pełny, albo połowie pusty zależy kto jak na to patrzy. Nie mógł złapać żadnego radia. Same trzaski i zakłócenia. Wydawało mu się, że raz wyłapał coś co brzmiało jak jazz, ale musiał w końcu wyłączyć to ustrojstwo. Przyprawiało go już o ból głowy. Poszperał za to trochę w schowku, tylnych siedzeniach i podłodze samochodu. Oprócz sterty papierów,znalazł stare czasopisma dla wędkarzy – wtf? na jebanej pustyni? Poza tym natknął się na gumowe dildo, niedopałki papierosów, kolejną butelkę tequilii – w tym momencie przeżegnał się do powieszonego na lusterku obrazka z Matką Boską - i kilka starych kaset magnetofonowych. Włożył jedną z nich o tytule, który naprawdę nic mu nie mówił do wmontowanego odtwarzacza czekając na pierwsze dźwięki muzyki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zsQr1OxYeVE&feature=related[/MEDIA]

Muzyka rzeczywiście rozbrzmiała, ale był to jakiś zupełnie obcy mu język, może rosyjski? W każdym razie nie bardzo go uspokoiła go. Bardziej wkurwiła, ale przynajmniej był na tyle przytomny żeby prowadzić auto. Pomagała też stopniowo opróżniana druga butelka alkoholu. Stary Ford z brudną i zbitą przednią szybą posuwał się powoli, co chwila podskakując na wybojach wzdłuż śladów autobusu.

---

- Bobby, masz, do kurwy nędzy, przejebane… Zapnij rozporek i mów do mnie, łajzo…

-Eeermm..


Mężczyzna nie za bardzo zrozumiał kto ani co się do niego mówi. Wymruczał w odpowiedzi coś, czego również nie dało się zrozumieć. Otworzył oczy. Nad nim stała osoba której kształty wskazywały na niezła laska, właściwie to były dwie niezłe laski, bliźniaczki wirujące wokół niego jak szalone. Odsłonił lekko przegniłe zęby - w dodatku prawie kompletne. Pamiętał o pierwszym dobrym wrażeniu. Dbał też o higienę wtedy, kiedy mógł. Powód? To zawsze przyciągało panienki, kiedy facet nie śmierdzi jak bydło pasące się cały dzień na słońcu. Zaraz, zaraz… Mrugnął kilkakrotnie oczami a obraz stopniowo zaczął nabierać ostrości. Dwie wirujące dziewczyny zlały się w jeden kształt. W dodatku dość znajomy kształt.

-Yyyyy... Bonnie? To naprawdę ty… Aeee… Mój łeb… Wiedziałem, że picie… <bek> Podczas jazdy to nienajlepszy pomysł. Chyba dachowałem na jakimś kaktusie… A potem…

Mężczyzna przerwał odwracając głowę by wyrzygać jakieś rzadkie wymiociny tak by jego siostra nie musiała ich oglądać.

-Teraz to nieważne…Nawet nie wiesz jak… Się cieszę, że cię widzę Chance… Daj mi chwilkę zatańczę ci z radości w tych kozackich mokasynach… Daj mi tylko jedną jebaną chwilkę…
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 03-03-2010 o 15:18.
traveller jest offline