Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2010, 22:04   #4
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
~O co się rozchodzi z tym dziedzictwem?~

Mysz sterczała od godziny przed budynkiem kancelarii i czuła eskalację wewnętrznego napięcia. Plątanina najróżniejszych myśli, pełen wachlarz dostępnych ludzkiej rasie uczuć i emocji przewijał się galopem przez jej główkę. Wszystko żywe, ruchome i różnobarwne jak w kalejdoskopie.
Był entuzjazm i wahanie, wyrzuty sumienia, tęsknota, żal, później radość, zaciekawienie, poddenerwowanie, znów wahanie, irytacja, znowu fala entuzjazmu, wreszcie złość na własne niezdecydowanie i znów graniczące z wścibstwem zaciekawienie. Szalony żywioł – kobiecy umysł. A Mysz była podręcznikowym przykładem działania tego nadmiernie skomplikowanego mechanizmu. W głowie jej w obecnej chwili wrzało niczym w kotle, toczyła się tam najprawdziwsza wojna. Argumenty „za” i „przeciw” nacierały na siebie naprzemiennie niczym wrogowie w jakiejś niezorganizowanej bitwie. Już wyciągnęła przed siebie piąstkę, już miała pukać do drzwi kancelarii ale... zmieniła zdanie. Tupnęła energicznie stópką, skrzywiła usta w podkówkę i odeszła mrucząc coś pod nosem. Scenę tą powtarzała chyba ze dwadzieścia razy, do znudzenia. Pod domem prawniczym Homme de Loi kręciła się jak kwoka w rui. Cud, że ścieżki nie wydeptała w brukowanej alejce i nie zdarła sobie podeszew.
Z boku mogło to zabawnie wyglądać. Mysz była drobniutką i niewysoką osóbką, która natenczas zniknęła prawie całkowicie pod stertą dźwiganych przez siebie tobołów. Prezentowała się, prawdę mówiąc, nie lepiej niż juczny muł. Na plecach tkwił pękaty plecak, przez jedno ramię wisiała przewieszona lutnia obleczona w materiał, przez drugie cytra, obok lekka kusza, pod plecakiem dyndał zrolowany wełniany koc oraz naręcze dzwoniących przy każdym kroku rondli. Chciałoby się powiedzieć – niezły bajzel.

Nie była pewna czy dobrze właściwie robi. Bo po co jej się pchać do środka? Dla paru monet ma się uwikłać w jakąś prawniczą ceregielę? No i cała ta podejrzana historia związana z glejtem. Mysz miała jakieś przeczucie, że z tym dziedziczeniem to wcale tak gładko nie pójdzie. Naprawdę nie miała nic lepszego do roboty? Z drugiej strony zawsze była łasa na przygodę. Pójdzie wobec tego. Ale... Fergus? Czeka na nią przecież. Powinna do niego wrócić skruszona, na kolanach. Nie, jednak machnie ręką na testament. Odwróciła się na pięcie gotowa odejść stąd na zawsze ale w pół drogi znów znieruchomiała.
Może jednak zostać? Przecież Fergusa zawiodła. Na oczy nie powinna mu się pokazywać. Za tymi zaś drzwiami domu prawniczego czekają na nią nowe sposobności. W końcu jak coś darmo dają to głupotą jest nie brać. Pójdzie, co jej szkodzi.

Do tego przed wejściem robiło się tłoczno. Mysz łypnęła okiem na gromadzących się tam ludzi i przez myśl jej nawet nie przeszło, że są tu wszyscy w tej samej poniekąd sprawie. Wyjaśniło się to dopiero gdy skrzypnęły solidne wejściowe drzwi i ukazał się w nich rozkoszny cieć w peruce wyjaśniając, aby wszyscy poszli za nim.
Co prawda nadal targały nią rozterki, przestępowała nerwowo z nogi na nogę ale ten egzotycznie wyglądający jegomość poprawił jej mimowolnie humor. W końcu się uśmiechnęła, kopnęła pobliski kamień i na głos skomentowała pompatycznie.

- Nie ma nad czym się rozwodzić. Co ma się dziać niech się dzieję
Jeśli nawet nic nie zyskam, to od tego nie zbiednieję.

Uśmiechnęła się do samej siebie, zadowolona, że wreszcie podjęła jakąś decyzję. Zazwyczaj robił to za nią Fergus i nie miała nic przeciwko hierarchii, która się w ich dwuosobowej grupie wytworzyła. Mysz wolała właściwie jak się ją stawia przed faktem dokonanym. A tu musiała poniekąd sama główkować i nie było się nawet kogo doradzić. Ale jakoś dała radę i samodzielnie coś postanowiła. Ta myśl napełniła ją niespodziewanie autentyczną dumą i szybko się rozluźniła.

Szła za przewodnikiem krok w krok, niemal depcząc mu po piętach. Zachodziła w głowę z czego jest zrobiony ów koszmarny twór, który zdobił jego łepetynę. Czy był to naturalnie wyhodowany produkt jego ciała czy raczej zmyślne dzieło rzemieślniczych dłoni? I co to za biała kleista substancja, która trzyma wszystko w kupie? Nie dawało jej to spokoju, gapiła się na ufryzowaną konstrukcję z dziecinną wręcz fascynacją. Wciągała nosem duszący pudrowy aromat, w efekcie na moment się rozkaszlała, a koniec końców problem postanowiła rozstrzygnąć empirycznie. Wetknęła w perukę palec, złapała jeden z kosmyków i leciutko szarpnęła. Kompozycja z włosów nieznacznie się przekrzywiła a zdziwiony jegomość natychmiast się obrócił mrożąc Mysz karcącym spojrzeniem. Dziewczę wzruszyło ramionami niby nic nie pojmując, zaczęło pogwizdywać i przewracać oczami jakby była istnym wcieleniem niewinności. No bo przecież była.

Dziwna atmosfera panowała w tym przybytku. Woń stęchłego papieru mieszała się z tłamszącym zapachem parnego letniego powietrza. Nawet jej się tu podobało. Prędko poczuła też zwyczajowy przypływ animuszu. Krok jej się wydłużył, biodra rozhuśtały a język rozsupłał tak dalece, że nawet nie spostrzegła, jak już kłapała dziobem na pełnych obrotach. Odźwierny prowadzący ich długaśnym holem zachował jednak profesjonalną postawę i nawet się nie żachnął. A Mysz machała przed nosem swoim pismem, gestykulowała za trzy przynajmniej osoby i wyrzucała z siebie potok słów z szybkością samopowtarzalnej kuszy.

- Prowadź panie bo nam spieszno, spotkać mamy się z rejentem
Sprawa ta nie cierpi zwłoki, zająć nam się testamentem
Trzeba prędko. Jak najszybciej chce mieć z głowy formalności
W mig podpiszę to co muszę aby stan mej zamożności
Znacznie zwiększyć... Ano, właśnie. W głowie tkwi mi taki wątek
Wie ktoś może czym w istocie jest ten cały nasz majątek?
Co podzielą między nami? Czym nam rzucą? Srebrem, złotem?
Czy zastawą z porcelany? Szlifowanym w cud klejnotem?
Może dadzą do podziału stado pełnokrwistych koni?
Kopiec węgla, wóz arrasów czy pachnący sad jabłoni?
Cóż to będzie ja się pytam, worek przypraw, beczki wina?
Stare meble, modne suknie czy jedwabna otulina?
Z grubsza to się trochę martwię o swe zdrowie, no bo wiecie
Ja bym chciała bez problemów wynieść to na własnym grzbiecie
Co przypadnie mi w udziale. Medyk zaś mi dał wymogę
Bo mam zdrowie słabowite, że przedźwigać się nie mogę!
Ty, w peruce! Oj mamuńciu! Słyszysz ty mnie? Zwolnij kroku!
Czy przebierasz ty nogami czy też siedzisz na obłoku
I tak płyniesz bez wysiłku? Pot mi skroplił się na czole
Jak nie zwolnisz trochę tempa to przysięgam, nie wydolę!

I tak dalej i tak dalej...
Mysz wykazywała się na każdym kroku niebotycznym wręcz gadulstwem. Jej jadaczka była swoistym samonapędzającym się perpetuum mobile, które raz wprawione w ruch nie łatwo wytrącało prędkość. No i wierszem gadała, głównie szesnastozgłoskowcem, czasem ośmio ale rymowała też często całkiem nieschludnie, nie trzymając żadnego szyku. To był najdziwniejszy z jej talentów – spontaniczne samoczynne wierszoklectwo. Istniała w końcu tylko jedna rzecz, którą Mysz lubiła bardziej niż gadanie – gadanie rymem.
Rzadko jednak ktoś ją upominał, że zbyt lekkomyślnie słowami szafuje. Powodem była zapewne niezwykła barwa jej głosu. Ten potrafił zachwycić. Miękki, dźwięczny, melodyjny. Chciało się go w kółko słuchać. I całe szczęście, bo inaczej to by ją za to mielenie jęzorem nie raz już ukamienowali.
No i jak się jej już słuchało to można też było przy okazji popatrzeć. A było zaiste na czym oko zawiesić. Mysz się nie bawiła w fałszywą skromność. Wiedziała doskonale, że jest urodziwa.
Miała w sobie w końcu ów swoisty magnetyzm, który kazał się mężczyznom oglądać za nią na ulicy. A może to nie magnetyzm? Może to po prostu ładna buzia i zgrabne cztery litery?
Dla kontrastu ubrana za to była bardzo pospolicie. Fergus nakazał jej się tak nosić bo i się w oczy nie lubił rzucać a w Myszy towarzystwie nie było to wcale takie znowu proste. „Za ładna jesteś i za dużo gadasz” mawiał „I jednemu i drugiemu trzeba jakoś zaradzić.”
I nakazał jej się w końcu ubierać jak jakiejś pokutnicy. Przystała na to bo i nie lubiła się sprzeczać. Tak też miała na sobie przewiewne lniane spodnie, wysokie buty z miękkiego zamszu i bluzkę bez rękawów. Odzienie nieciekawie, w szaroburym kolorze jutowego worka, które na dodatek ukrywało zasadniczo wszystkie jej kobiece walory. No i wciskała głęboko na czoło obszerny kaptur. Ta część garderoby tak dalece weszła jej w nawyk, że czuła się bez niej jak pląsająca na golasa rusałka. Jeden tylko drobiazg odzieży był nietypowy i wyglądał na kosztowny – jedwabny szal mieniący się srebrem, którym obwiązała się w pasie, ku ozdobie.

Gdy dotarli wreszcie do właściwej sali zwaliła się na drewniane krzesło umieszczone tuż przed biurkiem prawnika. Bezceremonialnie zrzucała z barków bagaże aż kociołek uderzył z hukiem na posadzkę zakłócając agresywnie panującą w pomieszczeniach ciszę. Lutnię za to zdjęła z ramienia starannie, ujęła gryf z prawdziwym namaszczeniem i ułożyła instrument obok tobołów. Tak samo delikatnie obeszła się z cytrą.
A potem zaczął się prawniczy bełkot. Mysz słuchała monotonnego głosu rejenta, który okazał się na domiar posiadać ukryte właściwości usypiające. Ziewała raz za razem, ostentacyjnie wydając z siebie zabawne odgłosy. Rozcierała oczy, raz nawet strzeliła sobie w policzek cios z otwartej ręki. Ożywiła się lekko gdy doszedł do przedmiotu dziedziczenia. Wstała spontanicznie i wyrzuciła z siebie potok słów, nadmiernie jak zwykle gestykulując (mało brakowało a wsadziłaby palec w oko dwumetrowemu osiłkowi który siedział nieopodal).

- Kawał zamku? Prawdziwego? Co ja z kupą gruzu zrobię?
Da się coś takiego sprzedać? Choć myślałam że zarobię
Na tym całym testamencie. I ten wymóg dodatkowy?
Być na miejscu w trzy miesiące? Już mnie chwyta boleść głowy...

Zamek... Nie tego się spodziewała. A pan prawnik nie spodziewał się z kolei, że mu się będzie tak brutalnie przerywać. Mysz pojęła błąd, zakończyła prędko wywód i skuszona siadła na swoim miejscu. Potem nastał jeszcze gorszy prawniczy bełkot, z którego już nic nie pojmowała (prawdę mówiąc znała znaczenie co trzeciego zaledwie słowa). Wtrącała się jeszcze kilka razy. W zasadzie bez powodu, po prostu język już zaczynał ją świerzbić. Wywody te nie miały być w zamierzeniu przejawem jawnej złośliwości ale okazaniem absolutnego znudzenia. Jak wtedy gdy walnęła czołem w blat dębowego biurka i zrezygnowana wybąknęła:

- Ileż my tu już siedzimy?Czy się skończy ten dyrdymał?
Niemożliwym dla prawnika jest osiągnąć szybki finał?

Gdzieś w połowie tej udręki zamilkła wreszcie bo oczy jej się zaczęły kleić i chyba istotnie na moment przysnęła. A po dwóch godzinach dopełnił się wreszcie ten dziwaczny ceremoniał. Złożyli solidarnie pokłon mrocznym bogom biurokracji i zostali wreszcie puszczeni wolno. Ale nie obeszło się bez poświęcenia. W ofierze została złożona na ten przykład znaczna część Myszy sił witalnych. Była wykończona. Swoje graty zbierała z podłogi z miną cierpiętnika.
Na korytarzu świeżo upieczeni dziedzice zebrali się do kupy by poczynić ustalenia. Wyglądało na to, że są na siebie niejako skazani. A przynajmniej tyczyć się to miało czasu spędzonego w podróży. Co do zamku to w głowie Myszy wykwitł tylko jeden plan – jak najszybciej sprzedać swoją część. Ale najpierw trzeba było stawić się w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonym czasie.

Rudy jegomość zapraszał do gospody i już rozwodził się nad tym, jaką obrać drogą. Mysz czuła do niego szczery podziw, że po tym maglowaniu mózg mu w ogóle pracuje. Jej własny chyba się gdzieś wyprowadził. Skinęła w każdym bądź razie ochoczo, choć nie sprecyzowała na co się właściwie zgadza, na gospodę czy drogę morską.
Nie połasiła się za to na ofiarowane ramię ale powiedziała przymilnie:

- Chodzić sama jeszcze umiem, ja nie ślepa ani chroma
Ale kiepsko sobie radzę z bagażami tak wieloma...

Zatrzepotała rzęsami i błysnęła ząbkami w nadziei, że ktoś wychwyci aluzję. Przedstawić się chwilowo nie zamierzała, zrobi to jak już dotrą do gospody. Będzie miała przynajmniej większą widownię.
Ponieważ jednak zamknięcie ust jakoś nie wchodziło w grę zagadnęła jeszcze niemłodego szatyna piastującego małą dziewczynkę. Niepokoiła ją odrobinę ta kwestia.

- Czy to córka jest twa panie? Chyba widzę podobieństwo
Twoje oczy i podbródek. Przerozkoszne to maleństwo.
Muszę jednak głośno spytać bo zaczynam czuć obawę
Nie zabierzesz ty jej chyba w niebezpieczną tą wyprawę?
Znaczy, wie pan, zasadniczo to nie będę się wtrącała
Ale czy ta słodka mała nas nie będzie spowalniała?
Mamy tylko trzy miesiące by się stawić na żądanie
I dla dziecka by to była męka istna, drogi panie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-03-2010 o 11:00.
liliel jest offline