Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2010, 23:03   #5
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Z wróżbitką prześladującą jej myśli, Megara zakupiła konia. Nie żadnego pięknego wierzchowca, a raczej wałacha, takiego, co o galopie pewnie nawet nie słyszał. I to też dlatego, że mógł być głuchy. Ale jechał do przodu, a czarodziejka postanowiła oszczędzać na wszystkim, na czym tylko było można. Straciła nawet trochę na wadze, jedząc niewiele i niezbyt tucząco. Tylko jej imponujący biust wciąż pozostawał taki sam, przyciągając spojrzenia, z których większość była przez samą Meggy bardzo niechciana. Nie lubiła rzucać się w oczy, może prócz tych kilku chwil, w których używała magii w celach zarobkowych. Długie kasztanowe włosy spływały na jej plecy, falując w rytm z każdego ruchu. Blada cera, znak północnego pochodzenia, przyozdbiona była metalowymi i skórzanymi dodatkami - medalionem, bransoletami ze skóry nabijanej ćwiekami, rzemieniami i żelaznymi pierścieniami w fantazyjnych wzorach. Czarno-buro-brązowe ubranie było proste, zasłaniające najczęściej większość jej ciała. Tylko w te cieplejsze dni odsłaniała dekolt i przedramiona, wtedy też przyciągała najwięcej tych spojrzeń. Nie lubiła ich. Tylko przekonywały ją o tym, jak obca tu była.

Wierzchowca kupiła, gdyż chciała mieć pewność, że będze na czas. Cormyr odwiedzała rzadko, kraj ten nie gwarantował jej zarobku - zbyt dobrze był zorganizowany, by płacono za drobne sztuczki i magiczne pomoce od jakiejś tułaczki o wyglądzie wiedźmy jakowejś i spojrzeniu złym, młodzieńców chętnym pożerać! Ale te tysiące galopujących w umyśle myśli musiało znaleźć jakieś ujście, a otrzymana informacja napełniła ją nadzieją, chociaż równie dobrze jakąś ułudą senną lub iluzją dziwaczną być mogła. Nawet list ziemią posypała, inkantę cicho wypowiadając i siłę ziemi, żywiołu w jej żyłach płynącego, przywołując. Nie dostrzegła magicznym wzrokiem niczego złego. Dlatego jechała, ufna jak małe dziecko, które nagle dostało zupełnie niespodziewany prezent. Już dawno odrzuciła wszystkich z Ravenrock, jako potencjalnych ofiarodawców. A nikogo innego na świecie nie miała, tylko co z tego, gdy wciąż wracała do analiz? Czuła jakby miała wybuchnąć. Musiała się dowiedzieć.

***

W miejscu takim jak Marsember nie była jeszcze nigdy. Tysiące skupionych na małej przestrzeni ludzie, atakujący ze wszystkich stron hałas i brak zajęcia dla kogoś takiego jak ona - powody jasne i oczywiste. I jeszcze ten okropny smród, atakujący zewsząd delikatne nozdrza. Nie miałaby czego tu szukać, gdyby nie jeden mały list, schowany głęboko w trzymanej blisko ciała sakwie. O kieszonkowcach i inkszych złodziejach miała pojęcie spore, będąc obiektem ataków takowych osób w wielu małych miasteczek, w których swojego czasu próbowała swojego szczęścia. Dla bezpieczeństwa nie zeszła nawet z konia, przebijając się powoli i z mozołem przez kłębiącą się ciżbę. Była o czasie, do miasta wjechała niewiele przed terminem, nie chcąc nocować w tutejszych śmierdzących, dusznych i bardzo drogich karczmach. Roztrącała ciżbę, raz tylko o drogę pytając jakiegoś napotkanego po drodze strażnika, który jej odpowiednią drogę wskazał. Nie dało się po drodze nie spotkać szyldów kolejnych i kolejnych przybytków, wyrastających w miejskiej dżungli jak grzyby po solidnym deszczu, który moczył ją przez wiele dni podróży po bezdrożach i traktach. W jednym z nich pozostawiła wierzchowca, płacąc tylko za obrok i schronienie na jakiś czas. Miała nadzieję, że nie trzeba będzie tutaj zostać. Potem ruszyła już wprost we wskazane miejsce, czując jak serce łomocze w jej piersi, niczym młot uderzający w kowadło. Czuła też gromadzącą się wokół moc, a pasma przenikały się nawzajem, przeszywając Megarę na wskroś. Zawsze tak było, gdy targały nią silne emocje. Pamiętała, że nawet najtwardsi mieszkańcy Ravenrock zawsze schodzili jej w wtedy z drogi, chociaż nie mogli mieć pewności, co powodowało taki stan rzeczy.

Ostatecznie dotarła, ścierając się z czymś absolutnie dla niej obcym. Po zachowaniu osób, które również przyszły z tą samą sprawą wnioskowała, że nie tylko ona czułasię tu nieswojo. Młoda dziewczyna dokazywała, mówiąc prawie nieprzerwanie, ku pewnej uldze Megary - nawet jakby chciała, to nie miałaby kiedy się odezwać. Wolała milczeć, bojąc się powiedzieć coś niewłaściwego. Tutaj wszystko wydawało się być na miejscu, każdy ruch przemyślany a każdy lok odpowiednio ułożony. Nie mówiąc już o słowach. Mogły być ważne, może jakieś niewłaściwe oznaczałoby zrzeknięcie się wszystkiego, co im oferowano w tym testamencie? Dlatego właśnie odezwała się po raz pierwszy, gdy kazano się im przedstawić. Głos miała niski, przyjemny, choć daleki od miękkich tonów drobnej dziewczyny. Megara wyższa była od niej i "lepiej" zbudowana, ale nie tak kusząca, nie tak zmysłowa. Ulepiona z innej gliny, jak sama by powiedziała. Ale i tak mężczyznom wzrostem ustępowała, zwłaszcza tym dwóm, których można było śmiało nazwać wielkoludami. Przyglądała się im wszystkim, gdy już usłyszała o co chodzi. Własny zamek! Gdy już to wiedziała, cierpliwie wysłuchiwała pozostałych ceremoniałów, koniecznych do tego, by dopełnić formalności. Wychodząc z pokoiku, wciąż niedowierzała temu, jaką przyszłość zgotował jej los.

Nie myślała jeszcze o problemach, po słowach rudowłosego uznając, że muszą faktycznie trzymać się siebie. Jeśli zamek dziedziczą razem... Jej przybrani bracia wiedzieliby jak się do tego zabrać. Już pewnie ostrzyliby noże. Zastanawiała się, jaki są ci tutaj, czy zaufają sobie nawzajem. Musiała spróbować. Jej życie od tego zależało. Echo głosów wieszczki powracało z wielką siłą.
"Pamiętaj o jednym: Przyjaciele, zaufani, wierni towarzysze czasami cenniejsi są od skarbów największych, a teraz idź dziewczyno. Spotkaj się ze swoim przeznaczeniem."
Może to była prawda? Do tej pory miała tylko jednego takiego towarzysza, niezbyt ludzkiego. Westchnęła więc tylko, odpowiadając na słowa.
- Jestem po prostu Megarą albo Meg, panią co najwyżej swojego własnego życia. Wyjąwszy tę delikatną sprawę spadku, osnutego tajemnicą i magią, której w stanie przeniknąć nie jestem.
Uśmiechnęła się. Dopiero ten uśmiech rozjaśnił jej twarz, sprawił, że poczuła się ładna. Rzadko myślała w takich kategoriach, rzadko też rozmawiała z kimś zupełnie niezobowiązująco. A może to wpływ Marie, przy której żadna kobieta nie mogła czuś się piękną?
- Nie znam map, zaufam więc twym słowom. Jak i do karczmy udam się chętnie, jeśli tylko po drodze zabierzemy mojego wierzchowca i pozostałe rzeczy, które zostawiłam tutaj niedaleko.
Wskazała kierunek, szyld "Karego Zajazdu" już było widać. Ramienia Brana nie przyjęła, ale też nie skomentowała tak jak owa zgrabna poetka.
 
Lady jest offline