Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2010, 13:22   #7
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pięć ciężkich bojowych wierzchowców rozbijało błoto, jadąc kłusem po zamokłym trakcie Cormyru. Dosiadający ich mężczyźni trzymali się w siodłach prosto, pobrzękując przy każdym końskim kroku ciężkimi zbrojami. Uzbrojeni i z pomalowanymi na czerwono tarczami, na których widniał płonący miecz, budzili odpowiedni respekt i nawet jeśli w okolicach grasowali jacyś bandyci, tej grupy nie zaczepiliby nigdy. Wojownicy Tempusa, Pana Wojny, nie lękali się niczego, jak głosiła plotka. Nie rozmawiali, nie zamęczali też wierzchowców, wpatrując się w zbliżające się miejskie mury Miasta Przypraw. Żaden nie miał założonego na głowę hełmu.
W końcu dojechali, przedzierając się przez tłum ludzi i bydła, próbującego dostać się do środka przed zmierzchem. Śmierdziało, a poziom hałasu wzrastał z każdą chwilą. Podnosiły sie okrzyki niezadowolenia, ale szybko milkły odnajdując wzrokiem potężnych wojowników. Wszyscy byli młodzi, ale najwyraźniej przewodził im olbrzym o śniadej cerze i łysej czaszce. Dwuręczny miecz zawieszony miał na plecach, do łęku przytroczona była metalowa tarcza a przy pasie kołysał się solidny nadziak, którego metalowy trzonek pokryty był delikatnymi runami. Nikt ich nie zatrzymał, gdy skinęli głową strażnikom i przejechali przez bramę, obok awanturującego się właśnie kupca, którego wóz tarasował połowę przejścia. Zatrzymali się na placu. Tu kończyła się ich wspólna droga. Odezwał się olbrzym, głosem niskim i donośnym, pasującym idealnie do jego gabarytów. Brzmienie i ton dawały do zrozumienia, że był przystosowany do wydawania rozkazów.
- Oby Pan sprzyjał nam na polu bitwy, towarzysze. Liczę na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Skinęli głowami i odjechali, prawie każdy w inną stronę. Mieli swoje sprawy, wojenni kapłani Tempusa rzadko przemieszczali się razem. Olbrzym wyjął z sakwy list, odczytując jeszcze raz jego treść.

Otrzymał go jeszcze jakiś czas temu i pozostawił, przyjmując jako zapłatę za uratowanie życia. Na szlaku zdarzały się już dziwniejsze rzeczy, a chwilowych znajomości, odkąd wyruszył w drogę, było bardzo wiele. Nie liczył ich i nie analizował, w ogóle wyrzucając z myśli, ale nie z pamięci. Pamięć była dobra, sprawiała, że czyny nie pozostawały bez znaczenia. A to liczyło się dla Wulfa Tsatzkiego, kapłana wojny w służbie Tempusa. Nauczono go dobrze, teraz mógł zaś swoją wiedzę wykorzystywać. Nie zwykł też marnować takich okazji, wysłuchanie prawników nic nie kosztowało. Ale to miało być następnego dnia. Najpierw odnalazł karczmę, która nie była jeszcze przepełniona o tej porze i nie wyglądała na spelunę. Tam oddał do stajni wierzchowca, karego ogiera imieniem Agat, a także wynajął zamykany na klucz pokój, gdzie złożył większość swojego ekwipunku, na który składał się głównie płytowy napierśnik i reszta elementów zbroi oraz dwuręczny miecz i metalowa tarcza, razem kilkadziesiąt kilogramów metalu. Dzięki temu pozostał w kolczudze i tunice, tylko z nadziakiem przy boku. Ze swoimi dwoma metrami wzrostu i potężnej posturze robił wrażenie. Stolik, który zajął w głównej izbie, pozostał wolny przez cały wieczór, podczas którego wojownik raczył się cienkim piwem i polewką z pływającym w niej mięsem. Chciał być następnego dnia w pełni sprawy, umysłowo i fizycznie. Chociaż nawet jakby zjadł i wypił kilkukrotnie więcej, prawdopodobnie efekt byłby taki sam.

Następnego dnia wstał ze świtem, wypoczęty i ciekawy tego, co dzień przyniesie. Był przed kancelarią wcześniej, przyglądając się z pewnym rozbawieniem dziewczynie, która z wielkim tobołem na plecach wydeptywała ścieżkę przed drzwiami do środka. Nie zaczepił jej, pozostając tylko z własnymi myślami, nie odbiegającymi za daleko od obecnych wydarzeń i nie próbującymi przewidywać przyszłości. Przyszłość i tak była zbyt chaotyczna, by wiedzieć, komu los będzie sprzyjał w danej chwili. A cierpliwość popłacała, nauczył się jej w klasztornej szkole. Bliżej mu już było do trzydziestu niż dwudziestu lat, zdążył przyswoić kilka życiowych lekcji i jednocześnie je przeżyć, dzięki temu zachowując tę empiryczną naukę na przyszłość. Obserwował więc jak kilku kolejnych zainteresowanych zbiera się w tym samym miejscu, a jeden na drugiego popatrywał nieufnie. Wulf nie miał takich problemów, a jego spojrzenie było spokojne i neutralne. Ciężki, żelazny medalion wisiał mu na piersi, widoczny dla wszystkich, oznajmiający z kim mniej więcej mają do czynienia. Kapłan pozdrawiał ich skinieniem głowy i tylko raz się zagapił, gdy przyszła dziewczyna z imponującym dekoltem. Na to nie był w pełni uodporniony i jego spojrzenie zatrzymało się tam na trochę zbyt długo. Potem weszli do środka i Wulf musiał pochylać się w każdych drzwiach, które nie były przygotowane na gości jego gabarytów. Zapewne niewielu wojowników odwiedzało takie miejsca. Chociaż z drugiej strony, rudowłosy mężczyzna nie był wiele od niego niższy.

Przez następne godziny przekonywał się zaś, dlaczego jego zakon nie przepada za prawnikami. Wydawało się, że oni lubią gadać tak samo bardzo, jak Wulf działać. To się niestety nie łączyło ze sobą w żadnym miejscu, a cierpliwość kapłana wystawiana była na ciężką próbę. Na dodatek zgrabna grajka przerywała co chwilę, co tylko bardziej przedłużało ich męczarnie. Z innej strony były to męczarnie, które mógł wycierpieć - ktoś ofiarowywał im warownię, nie żądając w zamian nic, prócz dotarcia na miejsce w trzy miesiące. Zaczynał nawet podejrzewać, że kobieta którą wspomógł na szlaku, nie była taką znów zwyczajną kobietą. Ale, okaże się to po dotarciu na miejsce. Uczył się o warowniach, ale ta nie była nigdzie wymieniana, jako zapewne nieistotna ze strategicznego punktu widzenia. Znów więc zalecano cierpliwość. Stawało się to nudne, szczerze powiedziawszy. Ale Wulf obiecał sobie, że zdenerwuje się dopiero po tym, gdy po dotarciu na miejsce okaże się to tylko wyszukanym żartem. Odetchnął z ulgą po zamilknięciu starego prawnika i nawet nie zwrócił uwagi na drobny paluszek Marii, który przez chwilę latał przed jego oczami. Miała dziewczyna gadane, ale obawiał się, że to obiekt tak samo kruchy jak mała dziewczynka towarzysząca mężczyźnie, który z wyglądu przypominał zmęczonego życiem prostego mieszkańca okolicy. Musieli się lepiej poznać, ale to nie kapłan zaczął rozmowę, a rudowłosy, którego miano sugerowało rycerskie pochodzenie. Prowadził do swojej karczmy, ale Wulfowi było to nawet na rękę.
-Mój wierzchowiec i ekwipunek jest w innej karczmie, ale nie widzę potrzeby sprowadzania go na ten czas. Czas jest istotny, nie możemy go mitrężyć.
Podczas drogi nie mówił wiele więcej, słuchając tylko odpowiedzi mężczyzny z dzieckiem, która wydawała mu się istotna w kwestii dalszych działań. Zastanawiał się też nad najlepszym rozwiązaniem i gdy dotarli do karczmy, miał już gotowy plan, prosty i najpewniej skuteczny. Wskazał na mapę, gdy rudowłosy już zamilkł.
-Lądem najpierw Sembia, potem dzikie ostępy i Zhentarim. Popłyniemy statkiem. Na morzu są piraci, kapitanowie wynajmują ochronę. Jestem kapłanem Tempusa, moje słowo i ramię liczą się, a niewielu z nas najmuje się do takich rzeczy. Umiem dowodzić i walczyć, mogę również przywołać moc boga wojny. Kapitan zaufa nam, gdy podamy się za jedną grupę, której przewodzę. Nie weźmie opłaty, a może nawet coś zapłaci w zamian za naszą pomoc, zwłaszcza, gdy problemy staną się realne. Nie widzę lepszych rozwiązań, oczywiście każdy może wybrać inną drogę. Tylko grupa zawsze ma większe szanse. Kto nie chce uczestniczyć w ewentualnej obronie okrętu, wciąż może zapłacić za przewóz jak normalny pasażer. Biesiadować będziemy później, ktoś chce się udać ze mną na nabrzeże? Może uda się wyruszyć już jutro. Wrócę tutaj, gdy uda mi się coś znaleźć.
Czekał przez chwilę na odpowiedź i chętnych, a potem ruszył szukać transportu.
 
Sekal jest offline