Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2010, 21:19   #8
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Uciekał. Jechał bezdrożami, kluczył od tylu dni, a ciągle miał wrażenie że są o krok za nim. Zmęczony, bez zapasów wychynął wreszcie z lasów w niewielkiej osadzie drwali, smolarzy i myśliwych. Okazało się że nawet gospodę tu mieli.

Karczma była jak wiele innych na jego drodze ucieczki: gwarna, wypełniona dymem i zapachem pieczonego mięsa. Alto usiadł w cieniu, przy niewielkim i o dziwo jak na razie pustym stole w jej rogu, tak aby za bardzo nie rzucać się w oczy. Jak zwykle zaczął od uważnego lustrowania otoczenia. Nikt nie wyglądał bardziej podejrzanie od innych, albo raczej wszyscy wyglądali na mocno podejrzane typy, co dla łotrzyka wychodziło na jedno.
Wtedy ją zobaczył: Kobieta niemłoda już, ale ciągle atrakcyjna, ubrana w czarne skórzane i mocno opięte wdzianko, szła pewnym krokiem prosto w jego kierunku. Zadziwiające było to, ze nikt z bywalców nie zaczepił jej ani razu i wszyscy schodzili dyskretnie z jej drogi. Ba! Nikt nawet nie zawiesił nawet dłuższego spojrzenia na jej kuszących krągłościach.
Zsunęła kaptur do tyłu. Włosy miała jasne, prawie białe, a oczy zadziwiająco niebieskie.

Plecami do ściany, twarzą do drzwi. Nawyki które weszły mu w krew już od wielu lat. Nerwowe spojrzenia skryte pod kapturem zaciągniętym głęboko na oczy strzelały co chwila po sali. Palce bębniące staccato po dębowej ławie poruszały się z prędkością skrzydeł kolibra. Alto obserwował uważnie otoczenie, zastanawiając się czy można zaryzykować nocleg w tej gospodzie. Wbrew pozorom, w tłumie czasem łatwiej się schować. Na widok podchodzącej do jego stołu kobiety, zdusił w sobie ochotę do rzucenia się do ucieczki. Udał że opiera się wygodniej o ścianę i zsunął ręce pod blat. Poruszył lekko przedramieniem i dobrze znana rękojeść sztyletu ukrytego w rękawie sama wpadła mu do ręki. W tej kobiecie było coś dziwnego. Miejscowi jej się... nie chyba nie bali, ale wiedzieli że lepiej nie wchodzić jej w drogę. Karczmarz wręcz wyglądał jej gestów aby spełniać polecenia w locie. Psiakrew, niedobrze.
- Czym mogę służyć, pani? - powiedział wyraźnie, panując nad swym głosem

Usiadła na wprost niego. Karczmarz pojawił się prawie natychmiast, jakby tylko czekał na to skinienie, z dwoma kuflami rozkosznie pachnącego, i sądząc po oszronionym dzbanie, mocno chłodnego piwa. Upiła łyk trunku i wbiła uważne spojrzenie w siedzącego zakapturzonego mężczyznę.
- Wiesz, że nigdy nie zdołasz uciec Cienistym, Alto Paperbacku? - Powiedziała spokojnym zmysłowym głosem.

~ Spokój. I tak nie dam rady dobiec do drzwi. Przecież nie poderżnie mi gardła przy tylu świadkach.
Palce zaciskały się do białości na rękojeści. Alto pochylił się nad stołem, przyglądając się kobiecie. Ręka ze sztyletem skierowała się blisko blatu w stronę jej trzewi.
- Czego chcesz?
Stal w jej spojrzeniu od razu wybiła mu ze łba granie głupka w stylu "jaki Alto Paperback, chyba się łaskawa Pani pomyliła". Patrzył w jej oczy starając się wyczytać cokolwiek. Kim była? Po co tu przyszła? Kolejne ostrzeżenie? Nie... to już nie w ich stylu. Teraz tylko ostrze, trucizna... Robiła dla Cienistych? To w takim razie po co to przedstawienie?
- Mam kaprys by ci pomóc... ale Ty też będziesz musiał zrobić coś dla mnie - Uśmiechnęła się lekko, a po plecach łotra spłynęła struga potu. Nigdy jeszcze nie widział takich zimnych oczu.
Ponownie pstryknęła palcami i w jej ręce pojawiła się niewielka kartka papieru złożona na pół. Podała ją mężczyźnie. To był list potwierdzający, że on Alto Paperback ma prawo do części spadku i że powinien się po niego zgłosić w domu prawniczym w Marsembar 20 Eleasiasa. Była też dokładna godzina i adres.

Przebiegł wzrokiem po liście, ale zaraz spojrzenie znów spoczęło na zimnych oczach kobiety.
- Kim ty jesteś? Czego wy wszyscy chcecie ode mnie?
- Powiedzmy że... jestem dzisiaj dobrą wróżką - zaśmiała się, ale jej śmiech miał w sobie zbyt wiele cynizmu, by rozbawić zdenerwowanego mężczyznę.
- Taa, a ja jestem szczęśliwcem dziedziczącym fortuny za bezdurno. Mój tatuś jest biednym kupcem, bogatych wujków nie mam. Po co to wszystko?
Nic z tego nie rozumiał. No przecież nie organizuje się pułapki, a potem nie zaprasza ofiary w nią podając kiedy i gdzie ma się stawić.

Kobieta uśmiechnęła się wyłącznie kącikami warg, po czym powiedziała kilka zdań. Po prostu. Niewiele z tego zrozumiał, w jeszcze mniej uwierzył.

Umysł Alto analizował wszystkie opcje. Spojrzał jeszcze raz na list, przesunął po nim palcami. Marsembar. Nawet po drodze. Wszystko to było za piękne, aby uczciwy złodziej mógł w to uwierzyć.
~ Ale pomyślmy. Znalazła mnie bez trudu, pomimo tego, że chciałem przejść tędy po cichu. Psiakrew, przecież nawet wczoraj nie wiedziałem że się tu zatrzymam. Jeśli pracuje dla Cienistych, może wreszcie dowiem się o co im chodzi. Bajka ze spadkiem najwyraźniej jest tylko pretekstem. Ale pretekstem do czego?
Po raz piąty zadał sobie pytanie czego oni chcą od niego? Po ostatnich odwiedzinach zrozumiał jedynie tyle, że nie chcą go zabić od razu... Jak zwykle najważniejszy jest zwiad i informacje.
- Kim są ci inni spadkobiercy i ilu ich jest? Co to w ogóle za spadek?
- O tym wszystkim przekonasz się jeśli zdecydujesz się tam stawić o wyznaczonym czasie i godzinie -
Odpowiedziała wyciągając rękę w jego kierunku.
Nic nie tracił na przybiciu umowy. Powiedzmy sobie szczerze, takie gesty niewiele dla niego znaczyły. Honor wśród złodziei to bajka wymyślona pewnie przez jakiegoś durnego barda. Pewnie, że trzeba przybić. Nie wierzył w cudowną możliwość pozbycia się Cienistych z jego życia, ale nic na tym nie tracił. Przeciwnie, zgoda pozwoli mu się pozbyć chociaż jej. Musiał wiele spraw przemyśleć. Zawsze jest możliwość ruszenia w przeciwnym kierunku. Tylko, że coraz częściej Alto czuł się jak cel na strzelnicy, cokolwiek by nie zrobił. Jak ona go do jasnej cholery znalazła?
Wbił w nią znów spojrzenie i uścisnął jej dłoń. W głowie mężczyzny pojawiła się bardzo wyraźna myśl: "Przede mną nie zdołasz uciec. Jestem twoim przeznaczeniem i lepiej nie ryzykuj ujrzenia mojego drugiego oblicza".

***

Znów uciekał. Prawie zajeździł konia przed samym Marsembarem, ale do miasta przybył pięć dni przed terminem. Zmarnowanego deresza sprzedał na targu jeszcze tego samego wieczora. Poszukał tawerny w dzielnicy portowej, na uboczu, speluny pełnej typków spod ciemnej gwiazdy. Tam przynajmniej nie rzucał się w oczy. Miasto Przypraw przypadło mu do gustu. Nie lubił włóczyć się po bezdrożach i lasach, czuł że jeszcze chwila i porośnie mchem jak mijane drzewa. Od tylu miesięcy w drodze, noclegi pod gołym niebem - tęsknił do cywilizacji. Rano poszedł od razu do łaźni, kazał wyprać i wysuszyć swoje odzienie. Dziewka łaziebna mało nie upuściła dzbana z gorącą wodą, widząc jego świeżą bliznę biegnącą od nasady nosa przed lewy policzek. Alto uśmiechnął się do niej, pogarszając jeszcze sprawę. Zawsze był „przystojniaczkiem”. Mikrej budowy, niewysoki, nieogolony, rozbiegane oczy, nie mogące się skupić przez pół modlitwy na jednym miejscu. Blizna dopełniała dzieła. Przynajmniej tu nie było niespodzianek, wyglądał jak chodzący stereotyp złodzieja.

Kancelarię obserwował od trzech dni. Był nawet w środku, wysłuchał porady dotyczącej jakichś spraw podatkowych. Zapłacił juryście, kiwał głową jakby obchodziło go to co mówił. Rozglądał się dyskretnie. Cały dzień spędził w pobliskiej winiarni, obserwując ludzi wchodzących do środka. Łudził się, że zobaczy cokolwiek, ale byli za dobrzy. Albo nie było „ich” wcale. Miał za to dużo czasu aby pomyśleć, analizował każde słowo nieznajomej, jej ultimatum. Setki pomysłów przelatywało mu przez głowę. Sprzedać spadek na pniu, scedować schedę na Cienistych może się odczepią. Taaak, różne głupoty chodziły mu po głowie. Dwa razy zbierał się na poważnie do wyjazdu. Najpierw kiedy uświadomił sobie, że będzie musiał operować swoim własnym nazwiskiem, bo przecież testator wskazywał go imiennie. Drugi raz kiedy popiwszy gorzałki w tawernie i wciągając dwie działki zwidki na raz wreszcie spojrzał, jak mu się wydawało trzeźwo na całą sytuację. Zamki, kurwa nie spadają z nieba, to musi być pułapka.
W końcu zdecydował.

***

Spadkobiercy stawili się punktualnie. Alto przyjrzał się każdemu uważnie oceniając postaci według swojego zwyczaju. Najwięcej niepokoju wzbudził w nim rudowłosy rycerz i dziewczyna zgrabnie składająca rymy i ruchliwa jak mysikrólik. Przyglądnął się dokładnie herbowi rycerza, jeden lew w tarczy. Dobrze, że nie trzy – pomyślał złośliwie, podążając za kancelistą.
Był spięty do granic możliwości. Kiedy wreszcie zasiedli przed najbardziej wypudrowanym facetem i nic się nie stało, był niemalże rozczarowany. Alto rozluźnił się nieco, znów wracając do ukradkowej obserwacji zebranej grupki indywiduów z cienia swojego kaptura. Wydawali się równie zdezorientowani co on.

Siedział na wygodnym stołku, słuchając długich wywodów prawniczych. Od upudrowanego jegomościa, zanim jeszcze zaczął omawiać szczegóły, zażądał wydania odpisu testamentu. Czytał teraz dokładnie drobny druczek, który jak zwykle decydował o całokształcie sprawy. Najpierw skupił się na wyciągu z katastru królewskiego. Dziedziczone ziemie nosiły nazwę Kintal, a władca zamku Elandone miał prawo do tytułu Lorda Kintal. Testatorka, Fortunata Joy Destiny wywodziła swoje prawo własności od ostatniego zmarłego bezdzietnie Lorda, po którym była wdową. Wszystkie zaświadczenia i pieczęcie wydawały się bez zarzutu, potwierdzone przez królewski urząd katastralny. O samym zamku z papierów niewiele się dowiedział. Sprawy fiskalne przerzucił tylko, będzie na to czas później. Jeden podatek dla króla, ustalany bezpośrednio z nim, przy obejmowaniu tytułu Lorda. Oprócz tego żadnych obowiązków wasalnych, ani prawa podwody, ani garnizonowania. Znaczy podatek musi być dość spory, zmartwił się Alto. Uśmiechnął się do swoich myśli, zupełnie jakby zamek był już jego... Nie wiadomo czemu przypomniał mu się zapis, że spadek dziedziczą tylko i wyłącznie ci, którzy dożyją jego potwierdzenia na miejscu za trzy miesiące. Spojrzał na zebrane wokół osoby i wrócił do czytania. Lord Kintal miał prawo rządzić swoją ziemią w zasadzie jak chciał. Myta, cła, arendowanie karczm nawet podatki zbierał sam. Ziemie rozległe, choć na końcu świata. Dosłuchał jeszcze jurysty, który przedstawiał właśnie ostatnie klauzule i schował dokumenty za pazuchę.

I co dalej? Skoro i tak uciekał, czemu nie do Implitur? Temu durniu, że będziesz lazł tam, gdzie oni tego chcą, jak po sznurku – głos w głowie, który męczył go od rozmowy z kobietą nie dawał za wygraną.
Nowym kompanom przedstawił się tylko imieniem, licząc na to że nazwisko szybko zamaże się w ich pamięci. Nie powiedział nic więcej tylko ruszył za nimi do karczmy. Gdy opuścili kancelarię, od razu wyczuł coś dziwnego. Znajome uczucie, potniejące ręce, kula w żołądku. Ktoś patrzył... Na wszelki wypadek wszedł w środek wędrującej grupki za rycerzem. Rozglądał się pilnie. Jest! Ogon przyjął niemal z ulgą, a więc zabawa rozpoczęta. Jeden człowiek, ciemne ubranie i kaptur. Bardziej wyczuł go niż zobaczył, ale po chwili był już pewien. Szedł za nim, czy może za nimi? Mignął mu ponownie po drugiej stronie kanału, dobry był, nie szedł jak dureń, na ślepo. Szedł obok, równolegle, ryzykownie. Łatwo byłoby go zgubić, chyba że nie był sam. Alto nie dał po sobie niczym poznać, że go zauważył. Szedł równym krokiem. Kula w żołądku powiększała się. Za mną, czy za nami? Szlag by to... W gospodzie zobaczył jeszcze go przez okno. Nie wszedł do środka.

Już w alkowie przyjrzał się dokładnie mapie. Zdecydowanie spodobał mu się pomysł podróży morskiej. Co prawda od kołysania bardziej chyba nienawidził tylko poborców podatków, ale lepszej szansy na zgubienie ogona chyba nie było.
- Dobry pomysł, wygodnie i szybko. Czy bezpiecznie, to się zobaczy. – przytaknął tylko wojownikowi ze znakiem Tempusa i zasiadł za ławą. Nadarzała się okazja do sprawdzenia kogo skurwiel śledził.
- Pójdę z tobą, i tak zatrzymałem się w portowej. Zbiorę swoje graty po drodze.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 05-03-2010 o 23:10. Powód: zmiana po rozmowie z MG. Na niebiesko nowy fragment.
Harard jest offline