Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 21:09   #9
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Dorodny owoc granatu przeleciał przez pomieszczenie z wielką prędkością, a potem odbity precyzyjnie opadł na ziemię, obok innych przedstawicieli owocowego świata. Powoli zaczynały one tworzyć na podłodze malowniczą sałatkę.
- Nie daruję Ci tego! To było podłe, co zrobiłeś tej biednej dziewczynie i to co zamierzałeś zrobić Branowi! Gdy sobie pomyślę, co by było gdyby nie moja szybka reakcja! Ty draniu!

Tym razem do kompletu na podłodze dołączył piękny i bardzo bardzo dojrzały okaz ananasa.
Mężczyzna siedzący po drugiej stronie pomieszczenia skrzywił się wymownie i westchnął w charakterystyczny dla wszystkich przedstawicieli tej płci sposób: ~Co za utrapienie z babą~
- Sama też oszukujesz, nie udawaj niewiniątka – odezwał się w końcu spokojnym tonem – Te twoje gierki i rozmówi i ten zaskakujący efekt stuletniego zapisu z podaniem nazwisk! Nie mogłaś się powstrzymać co?

Kobieta słysząc te słowa pokazała mu język i opadła na kanapę. Jakoś nie bardzo pasowało to do jej typowego dostojnego wyglądu i eleganckich szat. Dzisiaj jednak była małą dziewczynką i tak właśnie miała ochotę się zachowywać. Jak rozkapryszone dziecko, któremu ktoś próbuje odebrać ulubioną zabawkę. Popatrzyła na owocową histerię jakiej była sprawcą i machnęła niedbale ręką.
Kamienna podłoga w piękny egzotyczny deseń znowu stanowiła idealnie czystą powierzchnię.
Czary były banalnie proste, a kierowanie materią nieożywioną takie nudne i przewidywalne. Jedynie istoty myślące stanowiły prawdziwie ekscytujący materiał do zabawy.
Wróciła myślami do zakładu.
Ta runda niestety zakończyła się remisem, ale będą następne i tym razem zrobi wszystko by wygrać! W jej głowie już zaczął krystalizować się plan.
Popatrzyła na zawieszoną w powietrzu miniaturę miasta. Każdy detal odtworzony był idealnie: Wodne kanały otoczone wąskimi i wysokimi domami, setki małych łódeczek poruszających się po nich oraz zawieszone nad nimi maleńkie mostki, wykończone były wprost perfekcyjnie. W tej skali nie widać było dokładnie ludzkich figurek, ale gdyby ktoś przyjrzał się uważnie dostrzegłby, że wykonane są z niezwykłą precyzją detalu.
Zakręciła dłonią i do zminiaturyzowanego portu wpłynął dumny trójmasztowiec.

Obserwujący to uważnie mężczyzna powiedział z przekąsem:
- Ślicznie rozmieściłaś te pionki kochanie, ale zapomniałaś, że teraz moja kolej i to ja zdecyduję do jakiego portu popłyną – Słysząc mało cenzuralne słowa w ustach swojej przeciwniczki. Wykrzywił usta w uśmiechu, który nawet w najtwardszych bohaterach mógłby wywołać dreszcze.


Marsember było sporym miastem, a od gospody, niedaleko domu prawniczego, w której zatrzymał się Brian, do dzielnicy portowej trzeba było przejść spory kawał drogi. Tym większy, że ze względu na krzyżujące się wszędzie kanały, dużo energii trzeba było jeszcze poświęcić na kluczenie między mostkami.
Droga wodna była zdecydowanie szybsza, łatwiejsza i z powodu sporej konkurencję w dziedzinie transportu, niezbyt kosztowna.
Wulf nie był osobą tracącą niepotrzebnie czas. Skinął dłonią na jednego z napraszających się mężczyzn i wszedł do łodzi, która zakołysała się leniwie na falach rozchodzących się wzdłuż całego kanału. Potem pomógł wsiąść kobiecie, nie poświęcając wiele uwagi ani rudowłosemu rycerzowi ani drobnemu łotrzykowi, którzy powinni sobie poradzić z tym bez problemu. Przewoźnik odepchnął się bosakiem od mulistego dna i ruszył w kierunku wyznaczonym przez budzącego respekt klienta.
Kapłan usiadł wygodnie obok Megary, zajmując większą część przestrzeni na wąskiej ławie i spokojnie rozejrzał się po otoczeniu. Niezbyt zadowolony z takiego obrotu sprawy Bran, musiał zadowolić się miejscem w drugim rzędzie.
Mijali dziesiątki zacumowanych przy nadbrzeżu łódek, zakotwiczonych i spiętych na kształt sztucznych wysp łańcuchami. W tym czasie siedzący z tyłu Alto doszedł do wniosku, że takie zagęszczenia łodzi bardzo ułatwiały śledzenie i jednocześnie bardzo utrudniały stwierdzenie faktu czy rzeczywiście jest się śledzonym. Zwłaszcza, gdy do tego wszystkiego dodać leciutkie pasma mgły unoszącej się nad ciemnymi wodami oraz liczne, zmierzające w różne strony czółna, stateczki, barki i gondole.
Wszędzie kłębili się ludzie, kwitł handel, a pokrzykiwania sprzedawców niosły się daleko po powierzchni wody, mieszając z innymi hałasami i tworząc przedziwna symfonię dźwięków. Towary zmieniały właścicieli, złoto przechodziło z rak do rąk. Typowy dzień w kupieckim mieście.
Droga, choć długa nie należała raczej do nużących. Ciągle zmieniające się widoki mogły jednak także oszałamiać, szczególnie osoby niezbyt przyzwyczajone do wielkich skupisk ludzkich.

Dzielnica portowa, była najstarszą dzielnicą miasta, być może dlatego właśnie budynki w tym miejscu nie były aż tak wysokie jak gdzie indziej. Domy budowano tu, podobnie jak w pozostałych częściach posadowionego na bagnie miasta, na dębowych palach na które układano legary, także z tego niezwykłego drewna pod wpływem wody, w przeciwieństwie do innych gatunków, zamieniającego się w tworzywo twarde niczym kamień. Nawet kiedy pożar trawił budynki, a zdarzało się to nader często, zwłaszcza w uboższych, drewnianych dzielnicach, ta część pozostawała nienaruszona i można je było szybko odbudować z powrotem.

Gdy część przyszłych właścicieli zamku Elandone dotarła na miejsce, słońce chyliło się ku zachodowi. Patrzący w tamtą stronę, mogli na tle purpurowego nieba zauważyć trzy spore dwumasztowce mijające wejście do portu i wypływające na pełne morze.
Wzdłuż nadbrzeża stało jednak nadal kilka zacumowanych statków, o dość zróżnicowanym wyglądzie i gabarytach.
Na pierwszy plan wysuwał się duży jednomasztowy statek handlowy o płaskodennym pękatym kadłubie, sądząc po stopniu zanurzenia mocno zapełniony towarem. Za nim widoczne były dwie galery, jeszcze dwa jednomasztowce, nie tak duże jak pierwszy, za to sądząc po budowie zdecydowanie szybsze i zwrotniejsze od niego, oraz spora jednostka dwumasztowa z mocno podniesioną nadbudówką rufową, właśnie przybijająca do przystani.

Do grupki, która wysiadła z łodzi i zaczęła z uwagą rozglądać się po okolicy, natychmiast podbiegł na oko dwunastoletni chłopak i zaoferował swe usługi. Pięć miedziaków nie było wygórowaną ceną za możliwość szybkiego zdobycia informacji. Słysząc pytanie na temat statków odpływających w najbliższym czasie w kierunku Wschodnim, przewodnik zrobił smutną minę i powiedział:
- Ach szanowni państwo nie wiem w którą część wschodnich krain jest wam bardziej po drodze, ale mam wiadomość smutną i wiadomości lepsze – zaczął chłopak gawędziarskim tonem najwyraźniej starając się gorliwie zarobić na swoje monety – Na natychmiastowy transport późniliście się dosłownie o godzinę, bo z tych trzech statków, które właśnie opuściły nasz piękny port, dwa płynęły do Cimbar w Chessencie, a ostatni do Dilpur w Implitur. Nie ma jednak większego problemu. Ten oto stateczek – wskazał na jeden z mniejszych jednomasztowców - za dwa dni odpływa do Alaghon w Turmish. Jeśli zaś bardziej interesują was północne krainy wschodu, „Złoty Sokół” - Tym razem wskazał na wyładowany kupiecki okręt na pierwszym planie - jutro płynie do Implitur do portu Lyrabar, natomiast „Korona północy” za trzy dni planuje wyruszyć w kierunku Calaunt w Vast.

***

Niedługo po tym, jak część nowych towarzyszy, na których wzajemne towarzystwo niejako zostali skazani mocą dziwnego testamentu, opuściła karczmę, Mysz udała się do szynkwasu, by zamówić co nieco trunku u właściciela. Jak zwykle przyglądała się wszystkiemu z ciekawością i dlatego pewnie jako pierwsza zauważyła jak przy wejściu pojawiło się czterech oprychów o aparycji takiej, że bazyliszek gdyby na nich zerknął sam by skamieniał, o ile bajdy o jego zdolnościach nie były wyssane z palca. Pojawianie się zakazanych mord w miejscach gdzie można wypić i powymieniać solidne argumenty, zasadniczo nie stanowi wielkiego problemu, ale ci akurat wyglądali jakby mieli tutaj coś bardzo konkretnego do załatwienia. Pałki obijające się od sękatych pięści, poruszające się z brzękiem łańcuchy, jak również błyskające na knykciach kastety sugerowały, że oprychy poważnie podchodziły do swoich obowiązków. Rozejrzeli się uważnie, a potem, najwyraźniej znalazłszy to czego poszukiwali ruszyli dziarskim krokiem do jednego ze stolików, przy którym siedział złotowłosy elf, ze spokojem zjadający solidną porcje gulaszu. Gdy mężczyźni zatrzymali się otaczając go półkolem, przerwał czynność, której oddawał się z takim pietyzmem i popatrzył w górę.
Jeden z drabów, chudy i żylasty o zarośniętym pysku poprzetykanym już siwizną, splunął siarczyście na stół a jego plwocina wylądowała w gulaszu, po czym odezwał się zgrzytliwym, plebejskim głosem:
- Pan Marin kłaniać się kazali. Znaczy pozdrowić i powiedzieć, że jak jeszcze raz zoczy koło swego domu to nogi z dupy powyrywa, a by go traktować poważnie, mamy ci zostawić gitf, znaczy dar - typ skończył, po czym skinął na swoich ludzi, a ci rzucili się siedzącego elfa wznosząc pałki do ciosów.
Ten ostatni, najwyraźniej postanowił podzielić się z rozmówcą niezapomnianymi wrażeniami kulinarnymi, jakie właśnie stworzył. Błyskawicznie podniósł się i uderzył stojącego przy nim zbira od dołu pałką. Precyzyjny cios obitego metalem, twardego drewna trafił dokładni tam gdzie zaplanował. W najczulsze i najważniejsze dla osiłka miejsce. Elf mógł mieć uzasadnioną nadzieje, że bogowie wpiszą po stronie jego dobrych uczynków fakt, że pozbawił już świat konieczności noszenia przyszłych potomków owego jegomościa. Zgięty w pół mężczyzna wydobył z siebie tylko cichy pisk, a w chwilę później jego twarz spotkała się z pędzącym ze sporą szybkością talerzem gulaszu. Po kolejnej chwili oprych wywiną malowniczego kozła upadając na stół i rozwalając go na kawałki, a ze stołu malowniczo osunął się na ziemię.
Przestępując nad stołkiem zrobił krok do tyłu najwyraźniej oceniając sytuację. Choć był zwinny i szybki i wyeliminował jednego z przeciwników, na wprost niego stało jeszcze trzech oprychów, a ich twarze wyraźnie zdradzały mordercze skłonności. Teraz zabawa nie miała się skończyć policzeniem kilku żeber.

Właściciel gospody, który na odgłos trzaskającego drewna błyskawicznie wrócił z zaplecza, na widok tego co się szykuje, załamał ręce.
Robert, który siedział spokojnie w alkowie czekając na powrót bardki, wyskoczył jak oparzony, bowiem jego maleńka córeczka, zafascynowana mówiącą wierszem śliczną panią i zniecierpliwiona jej tak długą nieobecnością, wybiegła za Marie zaledwie chwilkę temu. Zobaczył jak dziecko, zupełnie nieświadome niebezpieczeństwa wpada wprost pomiędzy szykujących się do walki zbirów.
Mysz, która ją zauważyła w tym momencie, zdrętwiała. Wiedziała, że nie zdąży dobiec do dziewczynki zanim rozpęta się walka. W tej samej sekundzie elf, który najwyraźniej także dostrzegł dziecko, rzucił się szczupakiem do przodu, łapiąc je i przeskakując na „tyły” napastników.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 06-03-2010 o 22:23.
Eleanor jest offline