Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2010, 21:58   #6
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Robert przekręcił kluczyki w stacyjce. Nałożył okulary przeciwsłoneczne, oczywiście wiodącej na rynku marki. Wsadził do ust gumę, przejrzał się w lusterku i ruszył, natychmiast również odpalił radyjko i ustawił przypadkową stację. O tak, uwielbiał głośną muzykę podczas jazdy samochodem. Docisnął akcelerator i rozpoczął slalom między wlokącymi się ulicami miasta kierowcami. W pewnym momencie światło zmieniło się na czerwone, on nie zdążył zahamować i jakaś starsza kobieta musiała wykonać skomplikowaną kombinację ruchów by nie znaleźć się pod jego kołami wyrzucając w powietrze torbę z zakupami. Na twarzy Roberta pojawił się uśmieszek, acz w pewnym momencie przestraszył się nie na żarty. Usłyszał koncert klaksonów, docisnął gaz i niebawem znalazł się pod oknem Kate. „To sobie poszpanujemy” pomyślał i podkręcił muzykę puszczając wielbione przez dziewczynę kawałki. Następnie wcisnął klakson i ostentacyjnie począł gwizdać i wykrzykiwać imię swej oblubienicy, aż w oknie pojawiła się pełna grymasu twarz sąsiadki.

Sylwetka dziewczyny pojawiła się w drzwiach domu chwilę później. Torba na jedno ramię zdradzała obecność niewielu zeszytów. Biały, obcisły sweterek pięknie podkreślał figurę dziewczyny. Wskoczyła do samochodu z gracją, pochyliła sie nad chłopakiem, wepchnęła swój język do jego ust i nie odrywała się aż zabrakło im tchu.
- No to możemy jechać.
- Może w drugą stronę...?
Ruchem głowy wskazał przeciwny kierunek do tego, którym podążali jadąc do szkoły. Położył dłoń na jej kolanie czekając na reakcję.
Uśmiechnęła się i już chciała skinąć... ale najwyraźniej coś jej się przypomniało.
- O nieeeee, muszę oddać Fairmanowi ten głupi referat o herbatce Bostońskiej. Wiesz jak koleś mnie nie lubi, to ostatni termin.
- Racja.

Ruszyli. Rozpoczęło się. Znów na twarzy pojawił się uśmieszek, docisnął gaz. Za każdym razem, kiedy podwoził Kate drastycznie przekraczał limity prędkości daleko za sobą zostawiając perspektywę zostania zpłapanym przez obficie patrolującymi okoliczne tereny glinami. Ogólnie to z prawem problemów większych nie miał, acz niekiedy nieprzyjemną gawędę z policjantem musiał przeprowadzic. Zatrzymali się jeszcze pod KFC, gdyż Robert jak zwykle nie wziął z domu posiłku, a dania serwowane w szkolnej jadalni daleko odchodziły od jego standardów.
Podróż do szkoły opóźniał jak mógł próbując meandrowac bocznymi alejkami miast podążac główną drogą. Jednakże wymowne spojrzenia Kate doprowadziły do tego, iż wreszcie zaparkował auto pod szkolnym kompleksem, nałożył na ramię plecak i wyskoczył z wozu.
- To co, Kate, witamy w raju...
- Jasne... Ty który wchodzisz żegnaj się z nadzieją. Pierwsza historia...
- Świetnie. O, zapomniałem zeszytu. Trudno, najwyżej znów mnie opieprzy.
Splunął i ruszył po schodach trzymając Kate pod rękę.

Zawsze siedział w ostatniej ławce. W ciągu lekcji najczęściej sypiał bądź gapił się w Kate, a wszelkiego rodzaju notatki dosłownie siłą wyciągał od szkolnych kujonów, a że łeb miał nie od parady to ocen wcale słabych nie miał. To znaczy, wystarczające aby zdac do kolejnej klasy. Tak więc zdjął sweterek od Ralpha Laurena, zwinął go w kłębek i położył na nim głowę starając się zasnąc jak najszybciej. Zamknął oczy, lecz w uszach wciąż brzęczały mu słowa Fairmana. Boże, co za nudziarz...

Dzwonek był jak zbawienie, tylko niektórzy naprawdę słuchali psora. Na korytarzu zaraz zrobiło się tłoczno.
- Kochanie, idę się przywitać z tym nowym, obowiązki wzywają.
- Jak sobie chcesz, zalatuje mi frajerem. Ja idę na fajka z chłopakami.
- Ehhh, tyle razy Ci powtarzałam, żebyś nie palił.

Robert odwrócił się na pięcie i pospiesznie ruszył ku miejscu gdzie codziennie spotykał się ze znajomymi z drużyny. Minął kłębiących się uczniów i zauważył opierającego się o ścianę Johna Willsona, przysadzistego faceta, grającego w ekipie defensywnego pomocnika. Robert odepchnął tarasującego mu drogę kurdupla w okularach i uścisnął dłoń przyjaciela.
- Co tam? - zapytał przeszukując kieszenie w poszukiwaniu paczki papierosów.
- Jak zwykle. Nic. - burknął John. Facet uczęszczał na lekcje tylko po to by grac w szkolnej drużynie piłkarskiej.
Przed wejściem już czekali znajomi Roberta. Jak to zwykle bywało, natychmiast obdarzyli Hedfielda błagalnym wzrokiem. Ten parsknął śmiechem i wyciągnął z kieszeni paczkę Lucky Strike'ów. W jednej chwili wystrzeliły ku niemu dłonie przyjaciół.
- Żydy.
Cała grupka wybuchła gromkim śmiechem. Robert wypuścił w powietrze kłęby dymu, kiedy tuż obok przebiegł zatykający usta chłopak, którego kojarzył jako perfidnego konfidenta. Kiedyś kilku jego znajomków próbowało dopisac sobie korzystne oceny do dziennika, jednakże dupek doniósł profesorowi i plan spalił na panewce. Przyszedł czas na mały odwet.

- Ty, dupek. Tak, do ciebie mówię - odezwał się Hedfield zastępując chłopakowi drogę. Bodaj nazywał się Smith. Alan Smith - Coś mi się widzi, że wisisz mi 20 dolców - energicznym pchnięciem niemal zrzucił go ze schodów.
- Niemożliwe... dokonuję skrzętnych zapisków wszelkich wydatków!
- To zrób sobie miejsce na wydatek rzędu 20 dolców. Wyjmuj sałatkę.
Smith przeleciał błagalnym wzrokiem po pozostałych uczniach, lecz ci jedynie parskali co chwila głupkowatym śmiechem. Robert raz jeszcze pchnął Alana, atoli tym razem chłopak wylądował na tyłku. Hedfield natychmiast wsunął łapska do jego torby i wyciągnął z niej stary, skórzany portfel. Zajrzał do środka i zainkasował około trzydziestu dolarów, następnie cisnął nim w powietrze i wrócił do kumpli szczerząc się dumny z jakże chwalebnego, w mniemaniu członków drużyny, czynu.


Kate spotkała Roberta ponownie przed klasą biologiczną.
- Jak Ci minęła przerwa? - wsunęła swoją dłoń w jego, ale nie dała się pocałować bo zapach papierosów skutecznie ją odrzuca.
- Dopadliśmy tego całego Alana Smitha. Jajca na całego.
- Kiedyś przez Ciebie ludzie przestaną mnie lubić - sięgnęła ręką do jego włosów i poczochrała tak, jak czochra się młodszego brata, który coś zbroił.
Robert uśmiechnął się jak chłopczyk który dostał cukierka za dobre sprawowanie.
- A po co Ci ta zgraja przyjaciół książek?
- Kochanie, popularność to nie tylko klub samouwielbienia grupy osób. To mozolnie wypracowany szacunek i podziw. Po co mi popularność w małym kręgu? Ja celuję wyżej. Im więcej mam przyjaciół, tym większa szansa, że ludzie będą wyświadczać mi przysługi. Rozumiesz co ja w ogóle do Ciebie mówię? - spojrzała na swojego chłopaka jak na idiotę.
- Mi wystarczy szacunek zdobyty pięściami, żałuj żeś nie widziała jak żeśmy tego konusa nastraszyli! - Robert napiął mięśnie tak by ujrzały je chichrające się w kącie dziewczyny, następnie schował głowę w plecak w poszukiwaniu zeszytu do biologii. Uznał, iż wzmianka o tym, że okradł chłopaka z pieniędzy nie spodoba się Kate.
- No tak. I popularność zdobyta wyglądem. Pamiętaj, że ja chłopakiem nie jestem, raczej nie będę ludzi biła.
Wspaniale. Na horyzoncie pojawił się nauczyciel biologii i Roberta już nawiedziły myśli o katuszach związanych z plazmidami. Tymczasem on ugniatał sweter, gdyż nie potrafił inaczej spędzic lekcji biologii jak drzemiąc i spoglądac w okno.
- Postaraj się tym razem nie chrapać - szepnęła do chłopaka gdy wchodzili do klasy.
 
Kirholm jest offline