Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2010, 22:33   #6
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Normandia była przyjemnym miejscem. W pewnym sensie bezpiecznym portem. W dzieciństwie miejscem, do którego mógł "uciec" gdy miał jakieś problemy. Wtedy gdy jeszcze żyła jego matka. Później z ojczymem przeniósł się do Paryża. Lubił tamto miasto, ale w pewnym sensie w jego sercu Normandia zawsze pozostała tym miejscem z dzieciństwa. W pewnym sensie jego fortecą. Może nie było tu tak ciepło jak w wielu innych miejscach, które widział ... ale nie miało to dla niego znaczenia, gdy potrzebował odpoczynku zatrzymywał się tutaj.

Oczywiście jego problem był innej natury. O swoim pochodzeniu dowiedział się w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach. Prawie poniósł śmierć od pomiotów tytanów, którzy postanowili się z nim rozprawić ... stracił ojczyma i gdyby nie interwencja ojca na pewno skończyłoby się to jego śmiercią. Z początku był wściekły na niego, ale szczerze powiedziawszy kto może pozostać wściekłym na Baldura? On był po prostu dobry ... tak szczerze dobry, że praktycznie nie miał wrogów. A Rou wiele po nim odziedziczył.

Ponownie skupił się na wiadomościach. Jasny znak, że zaczynało mu się nudzić. Nie to, że był jakimś ogromnym fanem przygód, ale dzięki nim mógł pomóc ludziom ... a to było ważne, skoro praktycznie był jak bohaterowie dawnych sag, to powinien tak się zachowywać. A siedzenie w domu na pewno nie należało do najbardziej bohaterskich rzeczy. Zresztą już parę dni temu zaczął się nad tym mocniej zastanawiać. Przygotowywał swoje amerykańskie dokumenty na podróż do USA ... tam na pewno by się coś znalazło, zawsze mógłby popytać kumpli z wojska, może oni by coś podrzucili.

Jego rozmyślania zostały przerwane przez walenie do drzwi. Podniósł się z kanapy i ruszył do nich ... widok za nimi był dla niego zaskoczeniem, ale gdy tylko zorientował się, że dziewczyna jest ranna nie myślał o niczym innym, tylko o jak najszybszym wezwaniu pomocy, z kieszeni wyjął komórkę i wybrał numer miejscowego lekarza.

-Doktorze Martin mówi Rou Baldryson, jest pan potrzebny, to poważna sprawa. Czy mógłby pan przyjść jak najszybciej do mnie? I niech pan weźmie cały swój sprzęt -

-Oczywiście, zaraz tam będę - te słowa mu wystarczyły, telefon ponownie wylądował w kieszeni, a on nie zważając na protesty, podniósł delikatnie dziewczynę i zaczął ją nieść w stronę kanapy.

-Lepiej, żebyś się położył - powiedział z troską, jak najostrożniej układając ją na kanapie w salonie. Złapał też leżący nieopodal koc i nakrył ją. -Co się stało?- to było pytanie, które powinien zadać jak najszybciej. Z pewnością nie spodziewał się jej tutaj, z pewnością nie w takim stanie ... nawet nie pamiętał czy mówił jej gdzie mieszka ...

- Ogromny, czarny kształt, tylko tyle pamiętam - nawet mówienie zdawało się -sprawiać jej trudność. Potrzebowała chwili by znowu się odezwać, tym razem wpierw rozejrzała się uważnie. - Gdzie ja tak właściwie jestem? -

-W moim domu w Normandii -
odpowiedział jej spokojnie -Nie wiedziałaś o tym? -

Gdyby nie fakt, że ogromny ból sparaliżował jej ciało, prawdopodobnie skoczyłaby teraz na równe nogi. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się przez chwilę w swego towarzysza. Zdawało się jakby dała za wygraną i postanowiła jednak pozostać na swoim miejscu. -Rou, jeszcze ledwie moment temu byłam pośrodku Sahary.

Chłopak chwilę milczał przypatrując jej się uważnie. Ona naprawdę nie wiedziała co się dzieje. A takie przeniesienie było dość niezwykłe ... przynajmniej taka nieświadoma podróż, istniały sposoby, aby pokonywać ogromne dystanse, w krótkim czasie ... jednak czegoś takiego do tej pory nie widział.
-Cóż, więc pewnie mogłaś trafić gorzej. - zażartował, a po chwili zapytał - Co właściwie robiłaś na Saharze?-

- Był pewien mężczyzna, ale jego twarzy nie potrafię sobie przypomnieć. Tylko głos, który nawet teraz każe mi odnaleźć jakąś mapę - zamyśliła się na moment i wzięła większy wdech. - To chyba on mnie stamtąd zabrał. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam było to coś. Pojawiło się znikąd. Tak ogromne, że przysłoniło słońce, a potem. Potem zobaczyłam ciebie.-

-Hmm, mapa ... to wszystko brzmi strasznie tajemniczo. -
wyraził swoje obawy - Facet znikąd i poszukiwania jakieś mapy. Jak dla mnie, brzmi to jak jakaś pułapka. - dodał - Nie zdziwiłbym się gdyby ktokolwiek jej szukający trafił na spore problemy, może nawet wpadł po uszy w kłopoty - Baladryson przerwał na chwilę swój wywód -W każdym razie ... jak tylko będziesz w stanie, to pojadę jej szukać z tobą - Ostatnie słowa same wyrwały mu się z ust. Wiedział, że to była głupota. Najrozsądniej byłoby o tym zapomnieć. Jednakże coś mu mówiło, że dziewczyna nie odpuści tej sprawy. Będzie ją to gryzło i może nawet wyruszyć sama, a to mogło oznaczać jej śmierć. Nie mógł po prostu na to pozwolić. Nawet jeżeli sam miał przy tym zginąć, wiedział, że musi jej pomóc ... po prostu tak było. Może przyjdzie mu żałować tej decyzji, ale przynajmniej nie będzie się nudził.

- Nic więcej nie wiem Rou, przykro mi - jej głos stawał się być coraz cichszy, choć krwawienie zdawało się ustać, Sophie nieustannie opadała z sił. Trudno było ocenić jej stan i powoli zaczynał naprawdę obawiać się o jej zdrowie.

Trzymał Sophie za rękę, starając się przynajmniej obecnością dodać jej otuchy. Miał nadzieję, że lekarz przybędzie jak najszybciej. Nie znał się na opatrywaniu ran ... teraz tego żałował, ale nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Uśmiechnął się tylko lekko, gdy uświadomił sobie z jaką łatwością oswoił się z tą przecież dość dziwną sytuacją. Chyba gdy dowiedział się, że jest potomkiem jednego z bogów nordyckiego panteonu wszelkie inne "niespodzianki" blakły.

Jego rozmyślania zostały przerwane przez donośne pukanie do drzwi. Puścił rękę dziewczyny i powiedział do niej -Tylko nie waż mi się wybierać jeszcze do Walhalli, Walkirie nabrudziły by mi pewnie w domu - być może nie był to najlepszy żart, ale w tej sytuacji ... wszystko co mogło choć trochę rozładować atmosferę ... wiedział, że nawet taka głupota, może podziałać kojąco na rannego. Ot skoro jego towarzysz żartuje, to znaczy, że sytuacja nie może być taka zła. Podniósł się z kolan i ruszył otworzyć drzwi ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline