Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2010, 11:14   #4
Trojan
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen



Pamiętał wszystko co wydarzyło się w „Rzeźni” doskonale. Każdy pierdolony, wystrzelony weń bełt przypominał mu się każdego dnia. Po wielokroć. Pewnie dla tego budził się z krzykiem leżąc na łożu boleści, desperacko szukając dłonią okowitki. Nie było jej a skurwiele w habitach zdawali się za nic mieć jego prośby o spirytus. Szczęściem zaczęła mu się rana paprać i musieli ją przemywać. Spirytusem. Po dwóch dniach udało mu się przekonać mnicha, że może zrobić to sam. Od tego czasu świat był piękniejszy. Przez czas jakiś. Dopóki nie okazało się, że z raną naprawdę jest źle. Makowe mleko przynosiło ulgę tylko na krótko. Sił zaczęło brakować z powrotem a Grzeczny znów popadał w majak w którym przeżywał każdy ostatni dzień po stokroć.


Po miesiącu wstał z łoża. Wbrew zaleceniom zakonników, wbrew radom druhów, za nic mając ich uwagi i karcące spojrzenia. Pierwsze trzy kroki były niczym wspinaczka na oblodzony lodowiec, ale podołał. Dopiero na czwartym osunął się na ziemię. Drugiego dnia przeszedł już siedem kroków. Pod koniec tygodnia zaczął ćwiczyć.


Klasztor sam w sobie nie roztoczył nad Grzecznym owej magicznej aury, która stała się udziałem wielu ludzi. Potężną, wiekową budowlę porastał dywan bluszczu i mchu równie starego co sama budowla. Kolczaste pnącza nie były pomocne podczas wspinaczki. Pewnie dla tego mury klasztorne nie cieszyły się zbyt wielkim poważaniem złodziei a sam klasztor nie bywał zbyt często łupem zbójeckich szajek. Co tu, poza granicami cywilizacji, normalnym nie było. Inna sprawa, że Grzeczny słyszał w opowieściach prawych ludzi, o tym co zakonnicy uczynili z ostatnio schwytanymi świętokradcami. Opis kaźni mógł zniechęcić bardziej od kolców bluszczu. Jeśli ktoś miałby pytać Grzecznego o zdanie, przyznał by, iż znacznie kolczaste są jego zdaniem obyczaje i dusze mnichów. Grzeczny w życiu nauczył się kilku rzeczy. Jedną z nich było to, by ni zaglądać dobroczyńcy do szafy, bo można w niej znaleźć trupa i później martwić się co z tą wiedzą począć. Pominął więc dziwne zachowania kapłanów względem Animositasa, któremu przecie pobożność zastępowała odzież zwierzchnią. Nie zwrócił uwagi na dziwne wyobcowanie ich samych i pustkę w leprozorium gdy w mieście trędowaci byli wszak do czasu do czasu widziani. I milczeniem zbył niechęć zakonników do przekazywania im wieści ze świata. Miast tego poprosił o książkę. Mina kompanów gdy ujrzeli go jak rozczytuje się w modlitewniku zamkniętym w psałterzu Św. Cereba, rekompensowała trzy dni oczekiwania na księgę i ponawiania próśb.


W połowie trzeciego miesiąca wrócił do formy. Był już w stanie stanąć na rękach pod zimną ścianą budynku i jak niegdyś wykonywać dziesiątki pompek jedna za drugą. Czuł wracającą do nabrzmiałych mięśni moc. Był w formie. Odwyk, jaki zafundowali mu mnisi, odświeżył jego spojrzenie na świat. Nie spodobało mu się to co zobaczył. Obiecywał sobie, że zaraz po powrocie do świata żywych odwiedzi najbliższą gospodę i spije się w trupa. A potem to powtórzy. Po wielokroć. Jednak ze swoich planów nie zwierzał się nikomu. Tupik planował i myśli dawnych chłopaków Grabarza krążyły wokół tego co się przed trzema miesiącami przydarzyło. Oraz tego co wydarzyć się w mieście mogło przez ten długi czas ichniej nieobecności. On miał to w dupie. „Co ma być, to będzie” brzmiała jego podstawowa, życiowa maksyma. Sprawdzała się zawsze.


Nagłe wyrwanie się z marazmu było tym, czego zaczynał potrzebować niczym ryba wody. Dość już miał serdecznie modlitw i był niemal pewien, że jeszcze tydzień pobytu w świątyni a wyrwie rękę pierwszemu napotkanemu zakonnikowi i nią go zatłucze. Szczęściem, dla zakonników rzecz jasna, los uśmiechnął się do nich i mnisi sami uznali, że wykurowali już wszystkich. Choć szczerze mówiąc Grzeczny za cholerę nie rozumiał, czemu to czynią. Bo nie chciało mu się wierzyć, że noszona przez Miżocha blaszka ma aż taką moc. Wszystko to szyte było grubymi nićmi a fakt iż ktoś tak pobożny jak Animositas nie cieszy się ich uznaniem i poważaniem niejako stawiał zakonników w dziwacznym świetle. Kapłan zaś z tego powodu wyraźnie cierpiał. Grzeczny pamiętał, jak tamten podszedł doń po którymś kolejnym dniu obserwacji czytającego w skupieniu psałterz Grzecznego.


- Pomodlimy się? - zagaił z nadzieję w głosie i świętością emanującą z każdej pory skóry.


- Pierdol się. - odpowiedział mu grzecznie Grzeczny. Poskutkowało.


Problem jaki pojawił się nagle wobec nagłej decyzji zakonników uderzył w nich niczym grom z jasnego nieba. Powinni byli o tym rozmawiać, planować. Może zresztą już rozmawiali? Grzeczny jednak nie przypominał sobie zbyt wiele takich rozmów. Żadna zaś nie skutkowała konkretnymi planami. A było co zaplanować. Szczęściem mieli jeszcze chwilkę. Zawsze to lepsze niż nic.


- Nie wiem jak wam, ale mnie to śmierdzi. Wszystko. Od początku do końca. Ale skoro wracamy do miasta, trzeba by się gdzieś zamelinować i zastanowić co dalej. Wiadomo, że nie ma w mieście nikogo, kto wziął by wszystkich za ryj. Można by spróbować? Pamiętacie jak to zrobił Harap? Mówiono, że początku był jak każdy herszt, szefem małej bandy. Ale postanowił wziąć wszystko za ryj. Poszedł więc ze swojakami do drugiej bandy i postawił ich pod nożami wobec propozycji, jesteście z nami? I tak po kolei. Z czasem miał więcej ludzi niż inni i potem już mu poszło z górki. A ty Tupik nie jesteś od niego głupszy. Mogli byśmy spróbować. Była by zabawa... - każdy kto nie znał by Grzecznego mógłby wziąć jego planu na poważnie. On jednak mówił wpatrując się w „nowych”. I tym razem Animositas nie był jednym z nich. Bo prawda była taka, że albo teraz zdeklarują się, że są z ludźmi Tupika na śmierć i życie.


Albo nie.
 
Trojan jest offline