Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 16:07   #2
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Popołudnie było całkiem przyjemne - zwłaszcza gdy można było leżeć na łące i nic nie robić. Mieli co prawda pilnować owiec, ale owce pasły się przecież same, więc raz na jakiś czas wystarczyło zerknąć, czy się nie rozlazły po łące. Choć wydawało się, że są na to zbyt leniwe.

~ "Pasała Amarys wołki, pasała
~ i na bagna wołki pognała..." - podśpiewywał Ravere, wpatrując się w niebo.
- To nie są wołki tylko owce, głupku - powiedziała Amarys. - I nie wyj tak, bo je spłoszysz i uciekną.
- Ja też cię kocham. - Rav nie przejął się ani niezbyt pochlebnym określeniem jego możliwości intelektualnych, ani też krytyką umiejętności śpiewaczych. Mutację miał już na szczęście za sobą i 'koguty' mu się nie przydarzały. - A pan Rankel chciał, żebym śpiewał w jego chórze.
- Pan Rankel ślini się na widok każdego chłopięcego tyłka - stwierdziła Amarys tonem doświadczonej kobiety.
- Głupek - skomentował Rav. Nie bardzo rozumiał, co jest pociągającego w chłopięcym zadku. Wszak pan Rankel nie jest babą... Gdyby się uganiał za kobietami, to by było zrozumiałe. - A skąd wiesz? - spytał.
- W kuchni baby gadały. Że ostatnio ciągle do kuźni zachodzi, za czeladnikami się ogląda i że to nieprzyzwoite - odpadła Amarys. - Myślisz że jak to jest? To znaczy wiesz... chłop z chłopem? - spytałą, po czym nagle zainteresowała się pasącymi się owcami, unikając wzroku chłopaka.
- Pewnie jak baba z babą - odparł odruchowo, bez zastanowienia. - Przepraszam... - dodał po sekundzie. - Nie wiem. Chłopacy o takich sprawach nie gadali. A jakby który z innym spróbował.... Chyba by się rozniosło. A pan Rankel faktycznie w kuźni często bywa - Rav potarł brodę. - Dziwne to jakieś. Odchyłek, czy co...
- Głupek i tyle - podsumowała Amarys, odzyskując wigor. - A ty przestań się w brodę drapać i tak ci od tego nic na niej nie urośnie. Zagnajmy lepiej te owce, ciemni się już, w las nam pójdą i tyle będzie. Że też dzieciaki się musiały pochorować, to przecie ich robota - zamarudziła dla formalności, bo nie miała nic przeciwko lenistwu na pastwisku - a wręcz przeciwnie. Zwłaszcza z Ravem, z którym - w przeciwieństwie do nudnych bab - dało się czasem pogadać.
- Spieszno ci? - spytał Rav. - Do cerowania czy do kuchni? A może boisz się ciemności? - dodał, ostatnie słowa wypowiadając tonem, jakiego używało się przy opowiadaniach o duchach. Chętnie by posiedział dłużej. Ostatnio wolał spędzać czas na wolnym powietrzu, niż pod dachem. Z przyjemnością spędziłby tu całą noc
- Śpieszno mi nie dostać bury za spóźnienie i zarobić na kolację. Chyba że wolisz, żeby pan Rankel przetrzepał ci twój śliczny zadek? Na pewno zrobi to z przyjemnością - stwierdziła złośliwie.- A ciemności nie boję się bardziej niż ty - Amarys ujęła się pod boki i stanęła w wyzywającej pozie. - Założę się że n i g d y nie byłeś poza obejściem po zmroku. Wy to się tylko przechwalać umiecie i siebie nawzajem do głupot podpuszczać - z rozpędu dołożyła całemu rodowi męskiemu

Rav obejrzał dziewczynę od stóp do głów, przez moment nawet nie słuchając tego, co mówiła. Aż dziw, że nie zauważył wcześniej, jak Amarys się zmieniła. Zrobiło się jej jakby nieco więcej w niektórych miejscach. Aż miło było popatrzeć.
- Co mówiłaś? - spytał odruchowo. - Nie, nie mam zamiaru cię podpuszczać... Ale... kiedy ty byłaś w lesie po nocy, co?
- Nnnooo nigdy... mój tyłek mi miły... - zająknęła się Amarys. Pod dziwnym spojrzeniem Rava nabrała nagle ochoty by sprawdzić, czy spódnica jej się gdzieś nie podwinęła, albo co... Zmieszana strzepnęła z niej resztki trawy. - A ty byłeś?
- Raz się zdarzyło, ale nie w lesie - powiedział Rav. - Na jabłka się wybraliśmy. Ale omal psy nas nie dopadły. Na szczęście uciec się udało, tyle że bez jabłek. Za to niebo nocą... Piękne było.

Amarys odruchowo spojrzała w niebo, gdzie bóg słońca, Paladine, wykonywał swoją pracę. Nie... Paladina już nie było. To kto teraz? Habbakuk? Zivilyn? Czy sam Najwyższy Bóg? Jak mogło wyglądać pod światłem Lunitari? Dziewczyna zapragnęła nagle zobaczyć niebo - nie to nad sierocińcem, ale w lesie, z dala od hałaśliwych, wścibskich ludzi, dla których gapienie się w niebo było... po prostu głupie.
- Piękne...? - westchnęła. - Warte obitego tyłka? - otrząsnęła się z marzeń, ale tęskne spojrzenie pozostało.
- No, nie wiem... - powiedział szczerze Rav. - Sprawa się nie wydała, więc lanie nas ominęło. Ale jeszcze troszkę... Niedługo chyba i tak zobaczymy to niebo, bez względu na to, czy chcemy, czy nie. Ale do lasu bym się wybrał i niebo obejrzał. - Stłumił niemęskie westchnięcie.
- W lesie nie zobaczysz nieba, głupi - drzewa ci przecież zasłonią - trzeźwo stwierdziła Amarys.
- Masz jakoś dziwnie ograniczone słownictwo - Rav skomentował wypowiedź współpastuszki, nie nawiązując do meritum. - Powinnaś nieco się podszkolić w używaniu przymiotników.
- Przecież zanim dojdziemy do lasu będziemy mieć nieba pod dostatkiem. A w lesie są polanki. I nikt nie robi głupich uwag, że zamiast pracować gapisz się w gwiazdy jak głupek.
Amarys wzruszyła ramionami. - Po co mam się wysilać, skoro to jedno słowo wystarcza na ciebie w zupełności? - szczerze powiedziawszy nie chciała używać innych; wydawały jej się zbyt... mocne? Tym mogła szafować nie martwiąc się, że Ravere się obrazi. - Tak się zastanawiam, kogo do tej wyprawy próbujesz przekonać: siebie czy mnie? Ale niech ci będzie - rzekła łaskawie, teatralnie zadzierając nosa - Skoro sam się boisz to pójdę z tobą do tego lasu. Tylko najpierw odprowadzimy owce i kolację zjemy, bo tak to każdy głu... eee... każdy w domu zauważy, że nas nie ma.
- O pani, wdzięczny ci jestem za twą łaskę - Rav zerwał się na równe nogi i ukłonił się z przesadną gracją.
- I słusznie! Wdzięczny bądź! - roześmiała się Amarys i kijem służącym do zaganiania owiec "pasowała" Rava na rycerza, z rozpędu obijając mu nieco ramię. Rav opanował syknięcie.
- Dobrze że miecza nie miałaś, bo byś mi rękę obcięła, królewno... - ostatnie słowo zostało wypowiedziane dość ironicznie. - I masz rację. Pora zaprowadzić owieczki i coś przegryźć przed wyprawą. - W końcu spóźnią się i nie dość że będzie bura, to zamiast kolacji dostaną suchy chleb...

Oboje ruszyli w stronę stada, pokrzykiwaniem i kijami zaganiając owce w stronę stajni, w czym dzielnie sekundował im sierocińcowy pies - zwykły kundel, ale z wyraźnymi aspiracjami do bycia psem pasterskim. Jak na złość jednak sierść miał białą... no, brudnokremową może, ale i tak wszyscy wołali na niego "Owca". Stado leniwie ruszyło w dół łąki, na drogę i w końcu do budynku, gdzie przy wejściu Amarys przeliczyła zwierzęta, czy żadnego nie zgubili po drodze.

- Chodź pod studnie łapy myć - rzuciła do zamykającego wrota Rava, lecz myślami była już przy wieczornej wyprawie, która pachniała PRZYGODĄ. Rzecz jasna nie taką, jak te opisywane w księgach, ale wyobraźnia Amarys już pracowała, podsuwając coraz to nowe wydarzenia. W którejś księdze czytała na temat leśnych wędrówek, niebezpieczeństw i gwiazd prowadzących zbłąkanych wędrowców i koniecznie chciała ją teraz znaleźć - znaleźć i pokazać Ravowi, choć jemu nigdy nie chciało się czytać. Ale do słuchania to zawsze był chętny. A tam była TAKA historia, w sam raz by opowiedzieć przy świetle księżyca. Tyle że czytała ją dawno i musiała znaleźć księgę, a po kolacji nie byłoby na to szans.
- Zajdźmy jeszcze do biblioteki - szepnęła gdy szli gwarnym korytarzem wraz z innymi dzieciakami, wezwanymi na kolację biciem dzwonu. - Mam coś idealnego na noc, nie pożałujesz.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-03-2010 o 08:22.
Sayane jest offline