Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2010, 18:02   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris zignorował zamieszanie związane z pojawieniem się paru osób mających w sumie na pagonach gwiazdek mniej więcej tyle, co na fladze amerykańskiej. Zdecydowanie bardziej obchodziło go to, co mieli do powiedzenia.
O zaginięciu samolotu w bazie słyszeli już wszyscy. Trzeba było być ślepym i głuchym by móc nie poznać tej informacji. Problem polegał tylko i wyłącznie na tym, że nikt nie wiedział, co właściwie się stało. Obwiniano wszystkich - od Sowietów po UFO, a co dowcipniejsi zwalali winę na trolle czy bogów Asgardu.
Opowieści kapitan Haagaasa dodawały smaczku tym opowieściom.

Prelekcja zaczęła się standardowo... Średniej jakości kolorowe obrazki, mające przybliżyć widowni przybliżone miejsce ewentualnej katastrofy.
Z przybliżeń niewiele wyszło.
Kolorowe obrazki, choć ruchome, zdały się psu na budę. A przy takiej pogodzie pewnie i pies wypiąłby na nie zadek. I chyba do największego miłośnika techniki dwudziestego pierwszego wieku dotarło, że trzeba będzie podnieść zadek z miękkiego fotela, wyleźć zza biurka i na piechotę ruszyć na poszukiwania.
No, może nie do końca tak.
Wątpliwe było, by jakikolwiek miłośnik miękkiego fotela zechciał ruszyć w śnieg i mróz. Raczej wyda kilka poleceń i kilkunastu pechowców zostanie pozbawionych wieczerzy i możliwości oglądania jednego z licznych kanałów TV.

Przymknął na chwilę oczy, odcinając się od monotonnych, nic ciekawego do sprawy nie wnoszących, słów prelegenta.
Gdyby odmówił major Rasiowej, to nie musiałby się pchać w zamieć z nie wiadomo kim. Siedziałby sobie w barze, popijając dobrą whisky. Ale z drugiej strony nie po to tu przyjechał, by siedzieć w przytulnym barze, tylko by pogonić paru żołnierzy po śniegu i pokazać im, że w takich warunkach też można żyć i to całkiem nieźle. A te poszukiwania to po prostu inny wariant jego pracy. Co za różnica, za co weźmie pieniądze. Ważne, że za coś.

Chwila nieuwagi i przegapiłby własne nazwisko.
Uśmiechnął się nieco słysząc numer przydzielonego właśnie im sektora. Trzynastka. Idealna rzecz dla kogoś kochającego przesądy. I idealnie pasująca do lodowych olbrzymów czy innych stworów ze skandynawskich legend.
Nie czekając, aż pani major skończy wyczytywać skład wszystkich załóg wstał i ruszył w stronę swego pokoju. Godzina na spakowanie się... Z jednej strony było to dużo, z drugiej... lepiej było nie liczyć na nadmiar czasu.


- Chris - przedstawił się, gdy zebrała się już cała czwórka. - Chris Spencer.
Tym, że w grupie, prócz niego, byli sami żołnierze nie przejmował się w najmniejszym stopniu. Tym, że sam był cywilem przejmował się jeszcze mniej.
Wrzucił plecak do helikoptera i wszedł do środka.

Helikopterem rzucało nieźle i Chris w duchu błogosławił wytrzymałość pasów i solidność uchwytów, do których przymocował plecak. Gdyby nie to z pewnością wyleciałby jak z procy i rozpłaszczyłby się na dachu helikoptera lub którejś ze ścianek wstrząsanego podmuchami wiatru pojazdu.
Podziwiał przy okazji umiejętności pilota. Sam potrafił co nieco w tej dziedzinie, ale w taką pogodę wolałby nie opuszczać hangaru.
- Niezła robota - powiedział, gdy wreszcie, po prawie godzinnym pobycie w tym wesołym miasteczku, wylądowali.
Skinął pilotom głową na pożegnanie i wysiadł.

Śniegu było pod dostatkiem dla każdego miłośnika zimowych szaleństw.
Chris przez moment pomyślał o rakietach śnieżnych, ale pokryty roślinnością teren negatywnie wpływał na myśli o zastosowaniu tego środka poruszania się po śniegu. Pozostawał stary, sprawdzony przez wieki sposób - własne nogi.
Co jakiś czas zmieniali się na prowadzeniu. Przebijanie się przez kopny śnieg nie było rzeczą łatwą i przyjemną, za to dość męczącą.
"Skąd tu tyle zwierząt" - pomyślał zaskoczony.
Oczywiście widział, że jest to w miarę dziewiczy rejon, z rzadka odwiedzany przez ludzi, ale mimo wszystko... Zwierzęta zwykle unikały ludzi, natomiast te - wprost przeciwnie. Wyglądało jakby z zaciekawieniem wpatrywały się w poruszające się na dwóch nogach niemądre stworzenia, które z nie wiadomo jakich powodów opuściły swe zaciszne norki.

- Czysta przyjemność - powiedział cicho, zasznurowując mocniej kaptur. Mówił w zasadzie do siebie, bo nie sadził, by w szumie wiatru jego słowa mogły do kogokolwiek dotrzeć.
Maskujący skafander, prezent od wojska, stanowił dostateczne zabezpieczenie przed zimnem, ale wobec lecących prosto w oczy płatków śniegu musiał skapitulować.
Chris nasunął na oczy gogle.
Co prawda płatki śniegu natychmiast uznały, że to świetne miejsce do lądowania, ale z tym można było sobie poradzić. Przynajmniej nie trzeba było mrużyć oczu. Z drugiej strony... Oczy powoli przestawały być potrzebne, bo w szalejącej zamieci wzrok nie sięgał dalej, niż czubek nosa.
- No, panowie... - zażartował. - Który ma noktowizor?

Na znak dany przez Ipatowa zatrzymał się.
Trzask pod stopami uświadomił mu natychmiast, że to nie był dobry pomysł. Próba ratowania się spełzła na niczym i Chris poczuł, jak pogrąża się w lodowatej wodzie.
"Mogli nas uprzedzić, że tu są jeziorka..."
Usilne starania pozbycia się plecaka nie przyniosły rezultatu. Patentowane zapięcia, gwarantujące zrzucenie plecaka w ciągu ułamków sekundy zawiodły na całej linii.
Wbrew temu, co mówili ci, co znaleźli się o krok od śmierci, nie zobaczył przed oczami całego życia, przewijającego się klatka po klatce. Były tylko wyduszane z płuc, unoszące się ku powierzchni, bąbelki powietrza - zapowiedź coraz bliższego końca.
I ciemność.
 
Kerm jest offline