Administrator | Chris zignorował zamieszanie związane z pojawieniem się paru osób mających w sumie na pagonach gwiazdek mniej więcej tyle, co na fladze amerykańskiej. Zdecydowanie bardziej obchodziło go to, co mieli do powiedzenia.
O zaginięciu samolotu w bazie słyszeli już wszyscy. Trzeba było być ślepym i głuchym by móc nie poznać tej informacji. Problem polegał tylko i wyłącznie na tym, że nikt nie wiedział, co właściwie się stało. Obwiniano wszystkich - od Sowietów po UFO, a co dowcipniejsi zwalali winę na trolle czy bogów Asgardu.
Opowieści kapitan Haagaasa dodawały smaczku tym opowieściom.
Prelekcja zaczęła się standardowo... Średniej jakości kolorowe obrazki, mające przybliżyć widowni przybliżone miejsce ewentualnej katastrofy.
Z przybliżeń niewiele wyszło.
Kolorowe obrazki, choć ruchome, zdały się psu na budę. A przy takiej pogodzie pewnie i pies wypiąłby na nie zadek. I chyba do największego miłośnika techniki dwudziestego pierwszego wieku dotarło, że trzeba będzie podnieść zadek z miękkiego fotela, wyleźć zza biurka i na piechotę ruszyć na poszukiwania.
No, może nie do końca tak.
Wątpliwe było, by jakikolwiek miłośnik miękkiego fotela zechciał ruszyć w śnieg i mróz. Raczej wyda kilka poleceń i kilkunastu pechowców zostanie pozbawionych wieczerzy i możliwości oglądania jednego z licznych kanałów TV.
Przymknął na chwilę oczy, odcinając się od monotonnych, nic ciekawego do sprawy nie wnoszących, słów prelegenta.
Gdyby odmówił major Rasiowej, to nie musiałby się pchać w zamieć z nie wiadomo kim. Siedziałby sobie w barze, popijając dobrą whisky. Ale z drugiej strony nie po to tu przyjechał, by siedzieć w przytulnym barze, tylko by pogonić paru żołnierzy po śniegu i pokazać im, że w takich warunkach też można żyć i to całkiem nieźle. A te poszukiwania to po prostu inny wariant jego pracy. Co za różnica, za co weźmie pieniądze. Ważne, że za coś.
Chwila nieuwagi i przegapiłby własne nazwisko.
Uśmiechnął się nieco słysząc numer przydzielonego właśnie im sektora. Trzynastka. Idealna rzecz dla kogoś kochającego przesądy. I idealnie pasująca do lodowych olbrzymów czy innych stworów ze skandynawskich legend.
Nie czekając, aż pani major skończy wyczytywać skład wszystkich załóg wstał i ruszył w stronę swego pokoju. Godzina na spakowanie się... Z jednej strony było to dużo, z drugiej... lepiej było nie liczyć na nadmiar czasu.
- Chris - przedstawił się, gdy zebrała się już cała czwórka. - Chris Spencer.
Tym, że w grupie, prócz niego, byli sami żołnierze nie przejmował się w najmniejszym stopniu. Tym, że sam był cywilem przejmował się jeszcze mniej.
Wrzucił plecak do helikoptera i wszedł do środka.
Helikopterem rzucało nieźle i Chris w duchu błogosławił wytrzymałość pasów i solidność uchwytów, do których przymocował plecak. Gdyby nie to z pewnością wyleciałby jak z procy i rozpłaszczyłby się na dachu helikoptera lub którejś ze ścianek wstrząsanego podmuchami wiatru pojazdu.
Podziwiał przy okazji umiejętności pilota. Sam potrafił co nieco w tej dziedzinie, ale w taką pogodę wolałby nie opuszczać hangaru.
- Niezła robota - powiedział, gdy wreszcie, po prawie godzinnym pobycie w tym wesołym miasteczku, wylądowali.
Skinął pilotom głową na pożegnanie i wysiadł.
Śniegu było pod dostatkiem dla każdego miłośnika zimowych szaleństw.
Chris przez moment pomyślał o rakietach śnieżnych, ale pokryty roślinnością teren negatywnie wpływał na myśli o zastosowaniu tego środka poruszania się po śniegu. Pozostawał stary, sprawdzony przez wieki sposób - własne nogi.
Co jakiś czas zmieniali się na prowadzeniu. Przebijanie się przez kopny śnieg nie było rzeczą łatwą i przyjemną, za to dość męczącą.
"Skąd tu tyle zwierząt" - pomyślał zaskoczony.
Oczywiście widział, że jest to w miarę dziewiczy rejon, z rzadka odwiedzany przez ludzi, ale mimo wszystko... Zwierzęta zwykle unikały ludzi, natomiast te - wprost przeciwnie. Wyglądało jakby z zaciekawieniem wpatrywały się w poruszające się na dwóch nogach niemądre stworzenia, które z nie wiadomo jakich powodów opuściły swe zaciszne norki.
- Czysta przyjemność - powiedział cicho, zasznurowując mocniej kaptur. Mówił w zasadzie do siebie, bo nie sadził, by w szumie wiatru jego słowa mogły do kogokolwiek dotrzeć.
Maskujący skafander, prezent od wojska, stanowił dostateczne zabezpieczenie przed zimnem, ale wobec lecących prosto w oczy płatków śniegu musiał skapitulować.
Chris nasunął na oczy gogle.
Co prawda płatki śniegu natychmiast uznały, że to świetne miejsce do lądowania, ale z tym można było sobie poradzić. Przynajmniej nie trzeba było mrużyć oczu. Z drugiej strony... Oczy powoli przestawały być potrzebne, bo w szalejącej zamieci wzrok nie sięgał dalej, niż czubek nosa.
- No, panowie... - zażartował. - Który ma noktowizor?
Na znak dany przez Ipatowa zatrzymał się.
Trzask pod stopami uświadomił mu natychmiast, że to nie był dobry pomysł. Próba ratowania się spełzła na niczym i Chris poczuł, jak pogrąża się w lodowatej wodzie.
"Mogli nas uprzedzić, że tu są jeziorka..."
Usilne starania pozbycia się plecaka nie przyniosły rezultatu. Patentowane zapięcia, gwarantujące zrzucenie plecaka w ciągu ułamków sekundy zawiodły na całej linii.
Wbrew temu, co mówili ci, co znaleźli się o krok od śmierci, nie zobaczył przed oczami całego życia, przewijającego się klatka po klatce. Były tylko wyduszane z płuc, unoszące się ku powierzchni, bąbelki powietrza - zapowiedź coraz bliższego końca.
I ciemność. |