Słowa Żmii, skierowane do Szramy i Manfennasa, dla Brandybucka były zupełnie niezrozumiałe, ale hobbit wyczuł, że stara się on skłócić ich ze sobą. Niestety, w tej sytuacji nie wiedział już, co zrobić. Przez krótką chwilę, kiedy toczyła się rozmowa, Teliamok stał w miejscu, szeroko otwartymi oczami obserwując przebieg wypadków.
A te nagle ruszyły z prędkością zimowego wichru. Ułamek sekundy, kiedy Szrama na chwiejnych nogach zbliżył się do Narfin - jego porozumiewawcze mrugnięcie i chwilę później czerwone lśnienie na dłoniach towarzysza. Naiwny umysł hobbita nie od razu wszystko połączył w całość - dopiero, kiedy Strażniczka upadła przed góralem na kolana, Telio zrozumiał, co się stało.
Chwila tymczasem, rozciągnięta nieznośnie, trwała w bezruchu. Tak przynajmniej widział to Teliamok - nie wiedział czy wcześniej czy później niż zakrwawiony nóż dostrzegł ściągniętą gniewem twarz Sokolnika. Wszystko działo się naraz i mieszało się ze sobą jak w sennej marze. Przecinający powietrze ze wściekłym sykiem pocisk wyrzucony przez Manfennasa zdawał się wirować w miejscu, aż nagle, o wiele za szybko, urok opadł ze sparaliżowanych członków niziołka. Jednocześnie w izbie urosły cienie, zimny podmuch wdarł się przez okno do środka, a stężała wokół złowroga siła przybrała postać elfiego noża, chłodnym refleksem zapowiadającego to co nieuniknione.
Młody Brandybuck, który bez celu wyjechał z domu żeby pokonać trakty bezdroża Północy w niespodziewanej przygodzie, krzyknął i w rozpaczliwym odruchu kuląc się i zasłaniając głowę rękoma. |