Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2010, 21:47   #3
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Timothy siedział wraz z czterema kolegami z sekcji na uboczu sali. Pogarszająca się pogoda i katastrofa lotnicza przerwały manewry. Duży ciekłokrystaliczny wyświetlacz, w centrum dowodzenia w norweskiej bazie przedstawiał hipotetyczne miejsca, w których mógł się rozbić myśliwiec. Evans i jego koledzy uważnie słuchali i analizowali przedstawiane im dane, potem w terenie mogło się przydać wszystko. Nie mógł tego samego powiedzieć o wszystkich uczestnikach odprawy. Niektórzy wręcz ostentacyjnie ziewali, nie skomentował takiego zachowania. Nie każdy z obecnych był wojskowym, a wśród mundurowych na ramionach przewijało się wiele flag i insygnia różnych oddziałów.

On i jego sekcja oficjalnie byli członkami Zielonych Beretów, tylko najwyższe dowództwo z ramienia sztabu amerykańskiej armii, było poinformowane o ich rzeczywistym przydziale - 1st SFOD-D, popularniejszą nazwą była po prostu Delta.

Kiedy już wytyczne zostały przedstawione, prowadzący briefing, zaczął wyczytywać nazwiska i przydziały do poszczególnych ekip przeszukujących wyznaczone sektory. Zdziwił się kiedy jego nazwisko wyczytano wraz z trzema innymi, nie należącymi do jego oddziału. Podobnie jego koledzy wyrażali zdziwienie, ale byli żołnierzami i musieli słuchać rozkazów. Wolałby mieć za plecami doświadczonego operatora z sekcji, niż nieznajomego, którego umiejętności nie jest pewien.

Pożegnał się z kompanami i ruszył do swojej kwatery by przygotować się do wyjazdu.

Godzina była aż nadto wystarczającą ilością czasu, by zdążył się spakować. Wielokrotnie ćwiczył dopieranie i konfigurację sprzętu w zależności od profilu wykonywanego zadania. Wyjrzał za okno, pogoda przechodziła załamanie, a ciemnogranatowe chmury wisiały nad horyzontem.

Szybko wyciągnął duży wodoodporny plecak i zaczął ładować do niego potrzebne graty, odhaczając w głowie zapakowane pozycje.

- suche racje żywnościowe na 4 dni
- zapasowa bielizna i para skarpetek
- płachta termoizolacyjna
- niezbędnik – multitool
- saperka
- bębnowy magazynek do HK 417 (50 szt. ammo)
- kilka pałeczek światła chemicznego
- flary
- taśma izolacyjna
- śpiwór
- 5 pudełek amunicji 7.62 NATO (do M21 i HK 417)
- zestaw bandaży i pakiet paramedyczny
- noktowizor
- pakiet zapasowych baterii

Kiedy plecak był już gotowy, nalał jeszcze do camelbagu czystą, destylowaną wodę i odstawił go pod drzwi.

Zrzucił wszystko z siebie i założył komplet świeżej bielizny. Potem mundur, wybrał kamuflaż woodland i kamizelkę kuloodporną z taśmami w systemie Molle. Kolejne kieszenie zawierające ,magazynki do karabinów i granaty 40 mm. Przejrzał dokładnie broń, sprawdził czy zamki są prawidłowo zabezpieczone. Karabin samopowtarzalny M21, wrzucił do wodoodpornego pokrowca, a karabinek szturmowy postanowił wziąć do natychmiastowego użycia. Pistolet włożył do kabury na biodrze. Ciężar niezawodnego Colta 1911A3 dodawał pewności. Nóż Sykes’a umocował z drugiej strony. Szybko przejrzał jeszcze raz wszystko, czasem drobiazg mógł zaważyć o wszystkim. Do klapy na lewej piersi włożył małe, wymięte już zdjęcie Johnego i Lisy, to przypomniało mu by zadzwonił do nich z hangaru, a do kieszeni po prawej stronie, małe metalowe pudełko, solidnie i szczelnie zamknięte. Nazywali je puszką przetrwania. Zawierała zestaw najpotrzebniejszych drobiazgów, które pozwalały przetrwać w skrajnych warunkach. Pozwalały oczywiście o ile jej posiadacz miał odpowiednie przeszkolenie i umiejętności.

Objuczony niczym muł ruszył w kierunku hangaru. Przyzwyczaił się do ukradkowych spojrzeń postronnych osób. Czy tu w Norwegii czy w Bragg, inni żołnierze zawsze się dziwili, że Delta zabiera ze sobą tyle ekwipunku. „No cóż, żaden z nich nie był nigdy w piekle” – pomyślał. I tylko tyle mu było wolno, bo o tym gdzie wykonywał zadania nie mógł powiedzieć nawet najbliższym.

*****



Wnętrze hangaru było olbrzymie, zapewne stacjonowały tam o wiele wieksze samoloty, niż te kilka śmigłowców teraz. Szukał wzrokiem aparatu telefonicznego, znalazł go na scianie tuż obok końca przedsionka prowadzącego do hali hangaru. Podszedł, zrzucił cięzki plecak na podłogę i podniósł słuchawkę. Wycisnął kod dostępu, jaki otrzymał każdy z żołnierzy i dopiero potem wybrał numer. Cierpliwie wysłuchiwał szumów i trzasków a potem kolejnych impulsów połączenia… wreszcie po piątym czy szóstym chciał odłożyć słuchawkę, kiedy po drugiej stronie usłyszał głos Lisy.

- Cześć… - zaciął się na chwilę – tu Tim. Wiem, że miałem zadzwonić jutro… ale muszę wyjechać i nie będę miał jak. Co u Was?

- Dobrze – głos Lisy oddawał zaskoczenie – Johny dostał dziś pierwszą piątkę z matematyki. Jest z siebie naprawdę dumny.

Tim wiedział, że synowi nauka matematyki sprawiała ogromne problemy, nie raz próbował się z nim uczyć, ale chyba był kiepskim nauczycielem, nie to co Lisa.

- Gratulacje – ucieszył się – dla mamy również, ja nie miałem tyle cierpliwości by mu to wszystko wytłumaczyć Co teraz robi?

- Poszedł na podwórko pograć w piłkę… zawołać go?

- Nie… niech się bawi… ucałuj go ode mnie, mam dla niego prezent, ale to będzie niespodzianka. A … - zająknął się - … co u Ciebie? Wszystko ok.?

- Tak Tim, wszystko dobrze – odpowiedziała nieco chłodno – uważaj na siebie, gdziekolwiek tam jedziesz.

- Dzięki… jak wróce, chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać… Teraz musze lecieć. Trzymajcie się.

Odłożył słuchawkę i ruszył w kierunku pozostałych członków ekipy ratunkowej, zbierających się przy śmigłowcu.

*****


Wszyscy już prawie byli. Stanął z boku słuchając końcowych wytycznych. Kiedy już dowództwo ich opuściło rzucił po angielsku: - Evans. Tim Evans. Miejmy nadzieję, że na kolację będziemy już z powrotem? - spróbował zażartować, by wyczuć nastroje wśród ekipy. Nie znał tych ludzi, nie wiedział co potrafią i choć to była tylko wyprawa ratownicza, to jednak nigdy nie można być niczego pewnym.

Wnętrze wojskowego śmigłowca podczas lotu w paskudnej pogodzie, jaka teraz miała miejsce, jest jednym z najmniej przyjemnych miejsc jakie Tim mógł sobie wyobrazić. Na szczęście nie było to dla niego nowe doświadczenie. Plecak umieścił pewnie na podłodze między nogami, przypinając do siedzenia. Karabin ułożył na kolanach i przypiął się pasami do siedzenia.

Członkowie ekipy nie wykazywali raczej chęci do pogawędki, więc sam się nie odzywał. Siedział z zamkniętymi oczami, rozmyślając o ostatnich sprawach. Sam jeszcze nie wiedział co czuje do Lisy, choć przypominało to co przeżywali przed laty. Może przez ten czas zapomniał co to znaczy… kochać? Wyciągnął dwa zdjęcia z kieszeni i przez chwilę się w nie wpatrywał… czuł, że po powrocie czeka go poważna rozmowa.

*****


Pogoda była parszywa i to bardzo. Śnieg się nasilał, widoczność spadła do zera. Brnęli wśród kilkudziesięcio centymetrowych zasp, a nie zapowiadało się na poprawę pogody. Na szczęście mundur nie przepuszczał zimna i wilgoci, co obecnie było nie lada komfortem. Szedł jako drugi i niewiele widział, śnieg utrudniał widzenie, przylepiając się do gogli. Łączność szlag trafił , nawet jego GPS nie potrafił złapać sygnału z satelity. Dowódca zdołał nada komunikat do centrali ze współrzędnymi ich położenia i zaraz potem radiostację też diabli wzięli. Brnęli do raz dalej, chcąc przetrwać nagłą zamieć. Ich zwierzchnik nakazał zatrzymać się i to było najgorsze co mogło się stać. Bez wskazówek GPS – u nie mogli wiedzieć, że znajdują się na zamarzniętej tafli wody, która po chwili pękła pod ich ciężarem.

Szamotał się przez chwilę wśród ciemniejącej toni i ogłupiających bąbelków życiodajnego powietrza. Szelki plecaka nie chciały ustąpić i nie zdążył sięgnąć po nóż kiedy otuliła go ciemność…

*****


Haust powietrza jaki wdarł się w jego płuca, był niczym oddech nowo narodzonego niemowlęcia. Początkowo powietrze paliło go w płucach, ale po kilku sekundach mógł już oddychać bez trudu. Głowa go strasznie bolała, ale szybko pozbierał się z kamienistego podłoża. Rozejrzał się wokół rejestrujac niczym robot wszystkie najważniejsze szczegóły. Na piasku, przemieszanym z drobnymi kamyczkami leżeli pozostali z jego oddziału. Sprawdził im tętno, po chwili potrząsania odzyskiwali przytomność. Kiedy już wszyscy się ocknęli zabrał się za sprawdzanie swojego ekwipunku. Nie martwił się o plecak, wszystko było zabezpieczone przed wilgocią, podobnie jak karabin w pokrowcu. Jedynie mundur był całkowicie przemoczony, a z lufy karabinu szturmowego wylewała się woda. Kiedy jednak odbezpieczył go i odciągnął zamek okazało się, że wszystko działa, jedynie baterie w celowniku trafił szlag. To samo GPS, działał po wymianie baterii, ale nie wskazywał dosłownie nic.

Słońce na horyzoncie chyliło się ku zachodowi.

- Nie mam zielonego pojęcie, gdzie jesteśmy panowie, ale proponowałbym gdzieś tu przenocować i pozbierać się do kupy. To wszystko jest dziwne…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline