Matt „Grzeczny” Burgen
Opierając się plecami o rozłożystego buka spoglądał to na oddalającą się karetę, to znów na Tupika, którego dopiero co podsadził na będący w pobliżu daszek przybudówki. Maluch mógł zeń wedrzeć się na przyrośniętą doń kamieniczkę. Tyle, że w tej części miasta śledzenie dachami nie należało do najwygodniejszych. Ciąg kamienic połączonych ze sobą dachami i ścianami psuł i przerywał od czasu do czasu dom z ogrodem w którym mieszkali ci najzamożniejsi złodzieje. Czyli bogaci kupcy, dostojnicy, cechowi mistrzowie i diabli wiedzą kto jeszcze. Jednak i tak dla kogoś takiego jak Tupik dachy przyległych kamienic były po stokroć lepsze niźli barki najpotężniejszego z osiłków. I dawały o wiele więcej możliwości. Co niewiele zmieniało w sytuacji pozostałych.
Levan z Wasilijem zebrali dwójkę nowych i ruszyli do „Słonecznej Divy”. Grzeczny pamiętał jeszcze z czasów Grabarza, jak wpadli tam kiedyś z chłopakami na dziewczynki po robocie. Pamiętał szczególnie taką jedną czarnulkę. Na samą myśl o niej poczuł się lepiej. „Może jeszcze tam robi?” pomyślał, choć szczerze mówiąc miał w tym względzie sporo wątpliwości. To było by z pół roku a w tej branży pół roku to prawdziwy eon czasu. Teraz mogła być brudną dziwką portową nie mając w sobie nic z urokliwego piękna sprzed półrocza. Poza nią; Mają? Meją? Meą?, nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia; pamiętał również potężnego, kłębiastego murzyna, którego trzymali tam dla ochrony. Był to jeden z takich typów na widok których Grzeczny od razu czuł potrzebę przymiarki. I wymiany kilku przyjaznych kuksańców. Jak dziś pamiętał tamtego wieczoru skończyło się na rozbitym łbie, dwóch zniszczonych ławach i wybitym oknie. Nie polubili się. Cóż, oto nadarzała się okazja odświeżenia znajomości. Życie było piękne. A raczej było by, gdyby Tupik nie zapomniał o nich.
Stali z Anim i Maximillianem pod płotem obserwując sunącego po dachach ze zręcznością małpy Tupika, to znów zerkając na okolicę. I na siebie wzajemnie. W sumie, mogli pójść za Levanem, ale coś mówiło Grzecznemu, że to nie byłby dobry pomysł. Byli w Goldquartier, tu widywano i strażników miejskich a pewnie i gwardię. Tłum obwiesi o mordach opojów obwieszonych żelastwem z pewnością miał prawo wzbudzić podejrzenia a od nich do problemów bywała zwykle bardzo krótka droga. Wzruszywszy ramionami Grzeczny wskazał dwóm pozostałym kompanom uliczkę w którą właśnie skręcała karoca. - Chodźmy może jej śladem. Jest błotno, ślady będą dobrze widoczne. Tupik może potrzebować pomocy. Idźcie przodem, ja z moją aparycją mogę wyglądać na ochronę. – powiedział ruszając szybkim krokiem w kierunku w którym dachami przed chwilą podążał ich szef. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję, że coś zakłóci spokój tego wieczoru. Nuda zabijała gorzej od noży, mieczy czy wystrzeliwanych z ukrycia bełtów. |