Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2010, 11:16   #1
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[De Profundis] Listy z otchłani

Lista Jakuba Rozenberga do Karola Kalinowskiego




Warszawa 18 marca 1922 r.


Witaj drogi Karolu!

Wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania i tylko rzadkie listy wymieniane między nami podtrzymują naszą znajomość. Gdyby nie te listy pewnie dzielące nas kilometry doprowadziłyby nie chybnie do tego, że w natłoku codzienności zapomnielibyśmy o sobie.
Dobrze wiesz, że zawsze byłem nieśmiały, a teraz gdy codziennie muszę mierzyć się tzw. sławą, ta cecha paradoksalnie jeszcze bardziej się nasiliła. Nigdy nie przypuszczałem, że coś co pisałem tylko i wyłącznie do szuflady zachwyci kiedykolwiek kogoś poza tobą i może moją żoną. I choć oboje nie raz mi powtarzaliście, że to co piszę jest wyjątkowe, to traktowałem to zawsze z przymrużeniem oka. Poza tym rozgłos i sława, nigdy nie były moi celem, jak wielu artystów z naszego pokolenia, który celują w tym by schlebiać niskim gustom i zachcianką. Żyją z afer i prowokacji robionych wokół swoich marnych "dziełek" sztuki, jak je zawsze nazywaliśmy.
A wszystko zaczęło się tak niespodziewanie. Gdyby nie otwarte okno, gdyby nie ten powiew wiatru, nadal moje utwory porastałyby kurzem w szufladzie.
O tym wszystkim jednak już ci pisałem, prawda. Teraz moje życie się zmieniło i ile bym dał, by wrócić do mojego gimnazjum w Drohobyczu. Aniela jednak polubiła Warszawę i nie chcę wracać na prowincję. A ja, no cóż, duszę się w tym wielkim mieście. Gdzie ludzie są sobie obcy, gdzie obojętnie mija się żebraka na ulicy i traktuje jako zło konieczne. To straszne, ale czasami aż boję się wyjść na zewnątrz, bo wiem że zwykły spacer może przerodzić się w niewyobrażalną grozę.
Na dodatek ta cała śmietanka towarzyska, te salony, te obiadki, i wieczory literacki. Na tych spotkaniach nikogo zupełnie nie interesuje co napisałeś, ani co masz do powiedzenia. To zwykłe rauty ze sztuką w tle. I ja w tym wszystkim czuję się jak pajac, jak płatny błazen występujący za marny grosz. I tylko ze względu na moją ukochaną Anielę wciąż tu jestem. Wiem, że za rok, góra dwa przestanę być modny i popularny i kto inny będzie na moim miejscu. Szczerze Ci powiem, że nie mogę doczekać się tej chwili. Boję się tylko jak Aniela zniesie to nasze odstawienie na boczny tor. Ona bryluje w towarzystwie, jest wielką damą i wcale nie widać po niej żadnych kompleksów, choć jak wyjeżdżaliśmy to była pełna obaw i czarnych myśli.


To miasto mnie przytłacza. Jest za duże, za głośne, za ciasne. Po prostu nie dla mnie. Gdyby nie Aniela już dawno by zrezygnował z tego całego otaczającego mnie blichtru. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Robię to tylko dla niej. Nawet sobie nie wyobrażasz jaka ona jest teraz szczęśliwa. Żona znanego literata, warszawska dama wiodąca prym w towarzystwie. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale błyszczy w całym tym światku niczym brylant pośród brył węgla.
Myślę, że gdybyś ją teraz zobaczył i usłyszał, nie poznał byś w niej tej cichej i skromnej Anieli, jaką znałeś z Drohobycza.
A ja w tym wszystkim czuję się osamotniony. Choć przebywam w licznym towarzystwie tylu znany osób, rozmawiam z nimi, to wydaje mi się że nikt nie słucha tego co naprawdę chcę powiedzieć. Każdy przytakuje, ale tak naprawdę nawet nie wie o czym mówiliśmy.
To okropne uczucie, gdy masz tego świadomość. Myślę, że mnie rozumiesz.
Dobrze wiesz, że nigdy nie wywyższałem się nad innych. Jednak będąc wśród tego całego tak zwanego towarzystwa, zaczynam zgadzać się z teoriami tego szalonego "mordercy Boga" Nietzschego. Nie zrozum mnie źle, jak się wcale nie wywyższam. Ja z tak wielką siłą odczuwam małość tych ludzi, że zaczynam myśleć o sobie w kategoriach "nadczłowieka" Takiego który jest ponad tym wszystkim co doczesne, co materialne. Wszystkiego tego co wiąże nasze dusze w tym okropnym świecie. Artysty wolnego i niczym nieograniczonego.
Czasem nawet Aniela wydaje mi się strasznie małostkowa i próżna. Znam ją jednak na tyle dobrze i wiem skąd u niej to uwielbienie dla luksusu, zbytku i uznania. Wychowała się w tak biednej rodzinie, że nie ma w tym nic dziwnego. Teraz cieszy się tym co ofiarował jej los.
Boję się jednak co się stanie, gdy moja sława się skończy i ktoś inny wejdzie na ten piedestał. Jak ona to przeżyje?
Może być jej ciężko, gdy nagle okaże się że to wszystko co tak uwielbia zacznie krążyć wokół kogoś innego.
Mam nadzieję, że przejrzy wtedy na oczy i sama będzie chciała opuścić to miasto i wrócić ze mną do Drohobycza.
A na razie niech się cieszy tym co dał nam los.

Powrót do rodzinnego miasta jest moim marzeniem. Tylko tam czuje się dobrze. Nie potrzebuje Warszawy, Lwowa, Krakowa, Paryża, ani żadnego innego miasta. Tylko w moim małym Drohobyczu czuje się u siebie. Znam tam każdą uliczkę, każdą bramę, każdy kamień i tylko tam mogę być naprawdę sobą.
Tutaj nawet jest mi trudno pisać. Drukują co prawda co dwa tygodnie jakieś moje opowiadanie w "Skamandrze", ale muszę Ci się przyznać że to zwykłe chałturzenie. I choć artystycznie niewiele mam wspólnego z grupą tworzącą to pismo, to znajomość i wspólne pochodzenie z Tuwimem i Wierzyńskim, ułatwiła mi pisanie u nich.
Jest to jednak bardzo męczące i dalekie od tego co chciałbym uzyskać. Pisanie pod presją czasu, bardzo niekorzystnie wpływa na to co piszę. Jeżeli więc kiedyś trafi Ci do rąk jedno z tych opowiadań, nie traktuj ich jak skończone dzieła, a raczej jak wprawki literackie które dawałem Ci do przeczytania, gdy byłeś w Drohobyczu. Jedyna różnica jest tak, że teraz mi za to płacą.
W tajemnicy powiem Ci, że w wolnych chwilach pracuje nad moją pierwszą powieścią. Praca idzie wolno, ale takie tempo mi jak najbardziej odpowiada. Mogę spokojnie szlifować każde słowo i nikt mnie nie pogania. O tym, że pisze powieść nie wie nikt, nawet Aniela.
Pomysł, można by rzec jest istnie szalony i sam nie wiem czy kiedykolwiek rękopisy ujrzą światło dzienne.
Gdybym był teraz w Drohobyczu pewnie wszystkie siły poświęciłbym na ten właśnie pomysł, ale tutaj muszę wywiązywać się z zobowiązań wobec innych i niewiele czasu zostaje mi dla samego siebie.
Marzę o tym, by znowu wrócić do szkoły, do moich uczniów.
Wspomniałem o tym Anieli któregoś razu, ale skrzyczała mnie mówiąc, że jestem szalony chcąc marnować swój talent w tej prowincjonalnej szkole.
A ja uważam, że mój talent, o ile oczywiście jakiś posiadam, właśnie tam rozwinąłby skrzydła. Teraz gdy poznałem tej wielki artystyczny świat, wiem jakich błędów już nie popełniać i czego się wystrzegać.
A na razie nie mam innego wyjścia jak wywiązać się z moim umów i pisać te sowicie opłacane chałtury.

Te wszystkie kłopoty dnia codziennego opisuję Ci nie dlatego, że chcę się komuś wyżalić lub wypłakać. Każdy ma swój krzyż, który musi dźwigać jak mawiają chrześcijanie, a ja nie zamierzam narzekać na mój. Jest na tyle ciężki, że jakoś mogę go udźwignąć, więc nie mam się na co uskarżać. Piszę o tej codzienności, byś zrozumiał jak wielki kontrast dzieli mój zwykły, szary dzień od tego co wydarzyło się trzy dni temu.
Idąc Nowym Światem przez zupełny przypadek wszedłem do jednej ze znajdujących się tam galerii. Wśród zalewu masy tak bardzo popularnych ostatnimi czasy bohomazów trafiłem na coś, co wręcz wprawiło mnie w osłupienie.
Pamiętasz jak kilka miesięcy temu opisywałem Ci dziwną serię snów, jakie mnie nawiedziły kilka nocy z rzędu. O tych dziwnych humanoidalnych istotach, których wręcz niepodobna opisać ludzkim językiem.
Wyobraź więc sobie, jakie musiało być moje zdziwienie kiedy w tej małej galerii na Nowym Świecie, wśród setek podobnych do siebie kolorowych mazów znalazłem dzieło na którym artysta uwiecznił istoty z moich snów.
To wprost niewiarygodne jak dokładnie oddał każdy szczegół, który nawet mi umknął z biegiem czasu. Barwa, kształt, faktura, wszystko dokładnie takie jak widziałem w swoim śnie. A nawet bardziej, bo w mojej pamięci szczegóły tych istot zatarły się wraz z przebudzeniem, mimo tego że spisałem cały sen wręcz natychmiast.
Wiesz jednak tak samo dobrze jak ja, że miliony słów nie opowiedzą tego co przekaże jeden obraz. Dlatego nadal, mimo że w końcu literatura stała się moim źródłem dochodu, cenię o wiele bardziej malarstwo.
Ta istota była jak żywa. Jej błyszczące błękitnym blaskiem oczy wpatrywały się we mnie, a ja stałem jak oniemiały.
Sylwetka istoty tylko z grubsza ma antropoidalny kształt, jej łeb przypomina oślizgłą ośmiornicę z wijącymi się na wszystkie strony mackami. Łapy zaopatrzone są w ogromne pazury, a z pleców wyrastają olbrzymie błoniaste skrzydła. Jej skóra pokryta jest oślizgłymi wypustkami i naroślami przypominającymi obrośnięty wodorostami kamień.
Istota w całej swej okazałości jest koszmarna i plugawa. Przeczy swoim istnieniem wszystkiemu co ludzkie i boże. Patrząc na nią czuje się jaki dziwny chłód w kościach i wielką siłę emanującą od niej.
Nie pamiętam, by w moich snach owa istota była aż tak gigantyczna.
Malarz uchwycił ją stojącą po kolana w wodzie, a obok kołysze się na falach samotny okręt żaglowy, który walczy ze wzburzonym morzem. Proporcja pomiędzy istotą i okrętem jest niewyobrażalna wręcz. Żaglowiec jest kilkanaście razy od niej mniejszy i przypomina dziecięcą zabawkę przy tej potężnej istocie.
Nie wiem jak długo tak stałem wpatrując się w ten przedziwny obraz. Z zamyślenia wyrwał mnie głos właściciela galerii.
Jak się domyślasz od razu zapytałem, go czy obraz jest na sprzedaż. Odpowiedział, że nie gdyż jest on już sprzedany i tylko czeka na nowego właściciela. Zasmucił mnie ten fakt, gdyż naprawdę byłem skłonny go kupić. Nawet nie z zamiarem powieszenia go w moim mieszkaniu. Aniela była by oburzona, że coś tak koszmarnego chce trzymać w domu. Jednak chciałbym mieć możliwość patrzenia na nią. To on prześladuje mnie w moich snach.
Spytałem zatem właściciela, czy może zdradzić mi nazwisko nowego właściciela. Okazało się, że nabywca zażyczył sobie anonimowości. Marszand szpenął mi tylko, że jest on bardzo bogatym dyplomatą przybywającym obecnie na placówce w Afryce.
Nie dawałem za wygraną i spytałem go, czy zna może autora tego dzieła. Na to słowo właściciel wzdrygnął się i odparł, że nie uważa tego obrazu za godne tego miana.
Możesz sobie wyobrazić jak się poczułem. Pewnie bogaty burżuj pomyślał sobie, że nie znam się na sztuce i jest kompletnym dyletantem. Przemilczałem tę obrazę i dalej dopytywałem o autora obrazu.
Właściciel odparł, że tak owego nie zna. Sam obraz kupił li tylko z litości o biednej wdowy. Z tego co mówiła obraz namalował jej syn, który kilka lat temu wyjechał do Francji. Nazwiska tej kobiety, także nie znał.
Strasznie mnie te informacje zasmuciły. Okazało się, że wszelki ślad po autorze zaginął.
Właściciel odszedł, a ja jeszcze przez jakiś czas podziwiałem obraz i dziwną istotę na nim uwiecznioną.

Od chwili znalezienia obrazu, bywam w tej galerii codziennie. Gdy wchodzę właściciel patrzy na mnie podejrzliwie i z ogromną niechęcią. By go uspokoić kupiłem małą martwą naturę jednego z młodych warszawskich surrealistów.
Gdy wchodzę do galerii czuje, że istota z obrazu patrzy na mnie. Jest to z jednej strony bardzo niepokojące, a z drugiej to chyba jest jeden z powodów dla których ten obraz mnie tak pociąga. Jest w nim coś co wręcz nie pozwala oderwać od niego oczu. Pewnie Twoi duchowi nauczyciele nazwaliby to dziełem Szatana, ale istota ta w żaden sposób nie przypomina rogatego diabła z chrześcijańskich legend. Jest w niej coś co sprawia, że człowiek czuje się przy niej nic nie znaczącym robakiem, który tylko na chwilę zamieszkuje tę ziemię. Co coś co każe przypuszczać, że owa istota jest starsza niż najstarsze znane nam skamieliny.
Mam nadzieję, że nie pomyślisz że zwariowałem. Ten obraz jednak stał się moją obsesją. Muszę odszukać autora i spytać go skąd czerpał inspirację do tego obrazu i co za istota jest na nim przedstawiona.
Na razie poza informacjami uzyskanymi od właściciela galerii, wiem tylko tyle że malarz podpisał się w rogu inicjałami S.W.
To naprawdę niewiele. Żaden z moich znajomych malarzy których pytałem o młodych artystów nie kojarzy nikogo o takich inicjałach. A musisz wiedzieć, że światek warszawskiej bohemy, mimo pozorów wielkości jest bardzo mały.
Pytałem także o tajemniczego dyplomatę. Nikt jednak nie kojarzy żadnego nazwiska, które pasowałoby do podanego przeze mnie opisu.
Nie pozostaje mi, więc nic innego jak torturować się codziennymi wizytami w galerii i napawać oczy tym niezwykłym obrazem do czasu, aż nowy właściciel zabierze go ze sobą.
Gdy na niego patrzę czuję się tak jakbym zaglądał do własnej głowy, a zarazem jakbym patrzył na lustro prowadzące do innych nieznanych światów. To naprawdę niesamowite uczucie, tak stać i wpatrywać się w to jakże niebywałe dzieło.
Może, gdy przybędzie nabywca dzieła zdołam się czegoś dowiedzieć.

Kończę mój list prośbą do Ciebie, mój przyjacielu. Dotyczy ona oczywiście obrazu o którym tyle już Ci napisałem. Muszę odszukać autora albo nowego właściciela. Jedno i drugie jest wręcz niewyobrażalnie trudne. Wiem, że pewnei studia i modlitwy zajmują Ci dużo czasu, ale może znajdziesz chwilę, by pomóc staremu przyjacielowi. Pamiętam, że znałeś kiedyś jakiś ludzi którzy pracowali w MSZ. Może oni, byliby w stanie udzielić Ci jakiś informacji. Oczywiście napisz też w wolnej chwili co u Ciebie. Jak Ci idą studia? Czy podoba Ci się Lwów? I przede wszystkim jak radzisz sobie w zakonnym stanie?
Zbliża się Świeto Paschy, więc prawdopodobnie odwiedzę moja matkę i brata w Drohobyczu, to może uda się nam spotkać. Ja i Aniela z wielką przyjemnością byśmy Cię zobaczyli po tylu latach.

Pozdrawiam Cię serdecznie Karolu, ja i Aniela, bywaj zdrów.
Liczę na możliwie szybką odpowiedź, choćby ze strzępkiem jakiejkolwiek informacji.


Twój przyjaciel Jakub Rozenberg
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 18-03-2010 o 21:26.
brody jest offline