Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2010, 12:24   #8
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Można było przyjąć, że próby nawiązania przyjacielskich stosunków z Markiem Węglorzem spełzły na niczym. Zachowanie mężczyzny było dziwne i w sumie to Kurt nie wiedział czy bardziej problemem jest pochodzenie, oderwanie mężczyzny od jego zajęć spowodowane zmianą trasy samolotu czy co innego. Postanowił się tym nie przejmować i z okien taksówki rozglądał się ciekawie po mieście przez które przejeżdżali.


Nie było specjalnie za czym się rozglądać. A raczej – było i to co było widać sprawiało przygnębiające wrażenie. Budynki architektonicznie były ciekawe – kamienice z początku wieku, niektóre trochę późniejsze – większość z wyraźnymi naleciałościami pruskimi, czy szerzej – niemieckimi, lub, holenderskimi. To zastanowiło na chwilę Kurta – prawdopodobnie zatem to miasto było miastem portowym... Zadanie sprawdzenia tego na mapie zostawił sobie na później. W każdym razie – kamienice sprawiały wrażenie zbudowanych prawie sto lat temu i od tamtej pory nie remontowanych... Zresztą wszystko tak wyglądało... Pod koniec trasy – być może w centrum – było lepiej; co dla Kurta dalej było kilka oktaw od „dobrze”... Miszmasz stylów, kolorów, aranżacji; zmieszanie wszystkiego ze wszystkim od odlatujących tynków i wybitych okien po wielkie tafle szkła wsadzane w pomalowane we wściekłe róże eklektyczne kamienice... Mozaika ciężko strawna dla Kurta...

*****

Średniej klasy hotel po takiej przygnębiającej wycieczce sprawił wrażenie po prostu ekskluzywnego i na wskroś nowego i nowoczesnego. Herr Weglosz zostawił ich przy recepcji i pożegnał się. Kurt w zasadzie i tak nie zauważył różnicy – już w samochodzie ich przewodnik zachowywał się jakby jechał sam. „Może tutaj kultura jest inna” - zastanawiał się wypełniając papiery meldunkowe. „Zdecydowanie tutaj kultura jest inna” - dodał w myślach widząc zachowanie ich opiekuna przed hotelem. Jego uwagi nie uszedł samochód... W końcu znalazł się pod drzwiami pokoju z zadowoleniem przyjmując do wiadomości, że Erich mieszka w pokoju obok. Wymienili kilka uwag i umówili się na obiad.

Restauracja hotelowa na szczęście serwowała również dania szeroko rozumianej kuchni europejskiej i Kurt przyzwyczajony do hotelowego menu czuł się jak u siebie w domu wybierając coś znanego i bez eksperymentowania z kuchnią. Wino może nie było szczytem, choć nie było też złe. Podwójne espresso na zakończenie posiłku zabiło wszystkie smaki, samemu pozostawiając całkiem sympatyczną nutę. Oczywiście nie mogło się obejść bez zgrzytu – dla kelnera wydawało się to niepojęte, że rachunek można dopisać do ogólnego rachunku za hotel. Udało się tą sprawę jednak jakoś przewalczyć i mag znalazł się z powrotem w pokoju.

*****

Zgodnie z umową z Erichem zadzwonił do panny Alicji, przed wybraniem numeru ćwicząc kilkakrotnie nazwisko. Zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne wymawia je źle, ale lepiej wymawiać źle płynnie niż wymawiać źle i jeszcze się jąkać... Rozmowa była krótka – ustalili parę spraw, dograli parę szczegółów. Nic wielkiego. Kurt miał ochotę pociągnąć wątek herr Weglosz, ale stwierdził, że jest to zbyt odległe od ich spraw, aby się w to zagłębiać... „Może to tylko moje wrażenia?” - zastanowił się kiedy odłożył już słuchawkę.

Usiadł przy stole i przez chwilę zupełnie bez celu przerzucał strony jakiegoś pisma pozostawionego w pokoju. W końcu podniósł słuchawkę i wybrał numer. Przez chwile czekał na połączenie; gdy po drugiej stronie odebrano usłyszał:
- Sesser. Bitte?
- Cześć. Kurt z tej strony. Jestem już w hotelu –
w zasadzie nie skłamał, ale nie chciał wnikać w całą przygodę z pogodą, lądowaniem gdzieś i tym wszystkim – całkiem przyjemny muszę przyznać...
- I jak?
- Żyję. -
zaśmiał się – Widziałem miasto tylko z taksówki. Zniszczone, brudne, ogólnie strasznie zaniedbane. Ten nasz hotel jest nowy i recepcjonistka mówi po angielsku. Ale niewiele takich nowych budynków tutaj jest; większość jest stara...
- A co to za osiągniecie, że recepcjonistka mówi po angielsku? -
zdziwienie było aż zbyt wyraźne.
- Ha, tutaj to jest sukces. Panienka w informacji na lotnisku – zero angielskiego czy niemieckiego; taksówkarz – to samo... Na szczęście hotel w każdym języku brzmi tak samo... Po prostu katastrofa, tutaj mówią chyba tylko po polsku...
- Kupiłeś w końcu ten słownik czy rozmówki?
- Nie. Nigdzie tego nie było. Spróbuję kupić coś tutaj... o ile mi się uda. Jakoś się tu muszę urządzić... i przetrwać...


Rozmowa potoczyła się we wszystkich możliwych kierunkach, choć dość odległych o Polski jako takiej. W końcu Kurt odłożył słuchawkę. Poszukał wzrokiem pilota i wycelował w telewizor. Szukał czegoś gadatliwego.


W końcu trafiając na jakiś program, gdzie w marnej scenerii tonącej w zielono – czerwonych odcieniach kilka osób rozmawiało o czymś. O czym - było zupełnie nieistotne, choć z intonacji to rozmowie było bliżej do kłótni niż do rzeczowej i spokojnej wymiany zdań. Kurt jednak chciał wyłapać intonację języka, przyzwyczaić się do niego, aby każde usłyszane słowo nie było dla jego słuchu nowym, zaskakującym i abstrakcyjnym zestawem zgłosek. Po ponad godzinnym programie zaczął się jakiś film z lektorem, ale kojarzenie angielskiego głosu w tle z polskim lektorem przerosło możliwości maga. Zresztą był już zmęczony tym językiem.

Liczył na to, że ich tutejszy opiekun da się skusić na jakąś wycieczkę lub przynajmniej wieczór w towarzystwie. Niestety ani Marek Węglorz nie zadzwonił, ani oni do niego. I w sumie Kurt był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zjedli kolację dość wcześnie, po czym w hotelowej restauracji posiedzieli jeszcze trochę przy lampce czegoś mocniejszego rozmawiając o wszystkim i niczym jednocześnie. Siedzenie w pokoju nie miało zbytniego sensu, a wychodzenie gdzieś – jeszcze mniejszy. Więc jedyne co można było zrobić to zabić czas. Rozmowa o całym zadaniu nie miała chwilowo wielkiego sensu – trzeba to wszystko było najpierw zobaczyć, a dopiero potem myśleć co dalej i jak to wszystko poukładać. Rozmowy o rodzinie udało się uniknąć – Kurt nie znosił tego modnego ekshibicjonizmu - „to moja żona, a to moje dzieci”, „tu kupujemy pieluszki dla dziecka”, „o popatrz, a tu nasz syn w pierwszej klasie”. Rodzina była bardzo ważna, ale to była rodzina a nie przedstawienie dla wszystkich na około...

*****

Śniadanie odbyło się późno i to bynajmniej nie z powodu alkoholu wypitego poprzedniego wieczora. Skoro i tak nie było co robić, to przynajmniej można się było wyspać. Po śniadaniu Kurt z nudów zaserwował sobie kolejną lekcję polskiego gapiąc się jednocześnie przez hotelowe okno.

Spotkanie, właściwie biznesowy lunch skrócony do kawy z panną Alicją odbył się w znanej Kutrowi już na wylot hotelowej restauracji. W zasadzie niczego nowego nie ustalono. Zmęczenie przewodniczki było widoczne i zrozumiałe – wykluczało niestety jakiekolwiek ciekawe zajęcia wieczorem; choć Alicja zastrzegła sama, że nie zna Gdańska. Choć Kurt nie do końca był przekonany czy jest to jedyny powód, ale w końcu – jak się nie lubi pokazywać swojego życia prywatnego to i życiem innych nie wypada się interesować... Po rozstaniu z panną Żółkiewicz zapytał w recepcji o możliwość skorzystania z siłowni lub sauny; czym wywołał popłoch u młodego mężczyzny, który stał za kontuarem. Z jakimś „Nic się nie stało. Dziękuję” odszedł w kierunku wind. Gdy Sesser wrócił do pokoju znudzony jak mops zaczął przeskakiwać kanały. W końcu zostawił cokolwiek muzycznego i zmusił się, aby zasnąć i przespać jak najwięcej. Wieczorem wymoczył się w wanie pełnej gorącej wody i wrócił do łóżka. Było za późno na kolację. Przez chwilę przerzucał dokumenty, co nie posunęło go nigdzie dalej w całym rozumowaniu. W końcu zawinął się w kołdrę i usnął. Obudził się o czwartej z lekkim groszem. Najgorsza możliwa godzina. Na ograniczonej powierzchni pokoju dało się wykonywać tylko najprostsze ćwiczenia, ale było to w końcu jakieś zajęcie. Bardziej znużony niż zmęczony koło siódmej znalazł się pod prysznicem. Pakowanie... Czas ciągnął się jak toffi...

*****


Z zewnątrz pociąg, do którego ciągnęła ich Alicja wyglądał jak 1001 nieszczęść. Wagony, pomalowane jednolitą farbą w kolorze zgniłej zieleni przechodzącej w czerń ciągnięte były przez zieloną lokomotywę upstrzoną żółtymi i pomarańczowymi trójkątami na czole pociagu. Wszystko razem wyglądało jak pociąg wojskowy, a nie pasażerski. W ramach szukania jasnych stron Sesser zauważył, że stare, rdzawe zacieki na wagonach i brudne szyby sprawiają wrażenie postapokaliptycznego... czegoś. Zresztą peron na którym się znajdowali doskonale wpasowywał się w tą konwencję – ze swoimi nierówno położonymi płytkami betonowymi i rozwalonymi betonowymi klombami. Dobrze, że przynajmniej ławki nie były betonowe, choć sprawiały wrażenie, że jakiekolwiek ich obciążenie spowoduje ich natychmiastowe zawalenie. Na szczęście, przedział w jakim się znaleźli przypominał te do jakich Kurt był przyzwyczajony w austriackich pociągach. Wykonanie było znacznie gorsze, ale... przynajmniej było podobnie.

W przedziale siedziało jeszcze dwoje starszych ludzi i Sesser z przyjemnością (i oczywiście pomocą panny Żółkiewicz) nawiązał z nimi jakąś konwersację, gdyby nie to, że pierwsze wypowiedziane po niemiecku słowa spowodowały spojrzenia jakby co najmniej ich ukochanego psa Kurt zabił gazetą i zjadł na śniadanie. Zignorował więc ich dokumentnie większą część podróży zajmując rozmową o wszystkim i niczym. W końcu skoro mieli ze sobą współpracować wypadało się choć trochę zapoznać. Zaczepili więc zarówno o wrocławskie teatry - tu interesującym i znacznie podnoszącym walory miasta odkryciem była informacja, że Wrocław ma operę i filharmonię – młodą, bo młodą, ale zawsze to coś; jak i preferencje kulinarne oraz zainteresowania. Panna Żółkiewicz miała olbrzymią wiedzę o Wrocławiu i to uświadamiało Kurtowi, że za żelazną kurtyną życie też się toczyło; inaczej, może gorzej (na pewno gorzej – widział to przez okno pociągu), ale się toczyło...

W końcu dotarli do Wrocławia. Kiedy Kurt wysiadł z pociągu i spojrzał na zegar uświadomił sobie, że polskie pociągi są trochę jak włoskie – jadą. Jakoś jadą.
Po drodze do hotelu obejrzeli, z okien taksówki rzecz jasna, budynek nowej siedziby „Gesellschaft Austrian Geschäft” („Austriackiego Towarzystwa Biznesowego”). Ulokowali się w hotelu i po posiłku udali się obejrzeć budynek z bliska. Wychodzących z budynku mężczyzn Kurt zaledwie zarejestrował nie chcąc teraz zawracać sobie nimi głowy...

*****


Słowo „TRÜMMERHAUFEN” („RUINA”) było bardzo odpowiednie i zaaklimatyzowało się na dobre w umyśle Kurta zwłaszcza po przejściu przez wyższe kondygnacje budynku. Parter był po prostu nieużywany i zaniedbany, na pierwszym piętrze kilka pomieszczeń było używanych i przynajmniej korytarz utrzymany był w czystości, zapewne przez samych lokatorów. Kurt zainteresował się samymi lokatorami w znaczeniu – czy to firma, organizacja, czy osoby prywatne. Z firmą zdecydowanie byłoby się najłatwiej dogadać. Okazało się, że pomieszczenia zajmuje Wrocławskie Towarzystwo Przyjaciół Ossolineum, z plakietek na drzwiach nawet udało się ustalić kto jest w zarządzie towarzystwa. Należało zatem dowiedzieć się czym zajmuje się Towarzystwo... Informacja o kancelarii prawnej i podjętych ją krokach trochę go zirytowała. Rozumiał, że Hallervorden, dostał świra na punkcie artefaktu, ale – skoro nie znał żadnych lokalnych uwarunkowań – mógł sobie odpuścić wpierniczanie się w ich pracę. Zresztą zaczynanie z tak wysokiego C było marnym wstępem do negocjacji... Powiedział, jakby rzucając niezobowiązującą propozycję:
- Oferty nie są konieczne, ufam pani wyborowi, zna pani przecież regionalny rynek – odpowiedział zgodnie z prawdą, ale jednocześnie budując kontakt bardziej na linii „współpracownicy” niż „szef- podwładny” - To dobrze, że spotkamy się z prawnikami. Budynek jest większy niż początkowo sądziłem, choć przydałyby się jego plany, zwłaszcza archiwalne – chcielibyśmy przywrócić budynek do jego pierwotnej świetności, a po tym co tu widzę ciężko zorientować się czy i ilukrotnie następowały przebudowy... Ale, wracając, być może mielibyśmy propozycję dla Towarzystwa – skrócił nazwę, aby nie potknąć się na "wrocławskie" i "Ossolińskich" – Myślę, że moglibyśmy rozważyć scenariusz współpracy. My z naszej strony zapewnilibyśmy remont pomieszczeń, i po nim przenieślibyśmy lokatorów z pierwszego piętra do innych pomieszczeń. Zapewne nie na parterze czy pierwszym piętrze, ale gdzieś wyżej... Myślę, że taka opcja również wchodziłaby w grę.

Kiedy obeszli wszystko z dwa razy poza śmieciami, odpadającymi tynkami, kilkoma padłymi gołębiami i zapachem pleśni nie znajdując niczego ciekawego Kurt podsumował:
- Chyba widzieliśmy tutaj wszystko... Przynajmniej jak na razie. Myślę, że spokojnie możemy wrócić do hotelu i zastanowić się co dalej, prawda Erich? Skoro to – zatoczył ręką koło – jeszcze stoi to i do jutra się nie zawali. Jak będziemy mieli plany to spróbujemy dopasować je do budynku i znaleźć odpowiednie pomieszczenia...

- Panno Alicjo – zwrócił się do tłumaczki – czy byłaby możliwość uzyskania dzisiaj jakichś planów? Cudowne byłoby jakieś archiwum ze zdjęciami z wczesnego okresu istnienia budynku. Widzę tutaj wiele zniszczeń w detalach architektonicznych – wskazał obtłuczone gzymsy – to zdecydowanie prościej byłoby odtworzyć na podstawie fotografii... A, proszę mi powiedzieć – uśmiechnął się – czy po południu jest pani zajęta? Czy może dałaby się pani zaprosić na jakiś krótki spacer? Po prostu chciałbym zacząć jakoś poruszać się po tym mieście, a nie tylko taksówką... Zresztą chciałbym wiedzieć, gdzie jest najbliższy hotelu basen – zakończył z rozbrajającą szczerością.
 
Aschaar jest offline