Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2010, 09:01   #15
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
W powietrzu unosił się ciężki, słodkawy zapach przenikający wszędzie i dominujący nad zapachem tytoniu, piwska, nie mytych ciał i sporadycznych perfum. Opium, znane w Księstwach dzięki bliskości Arabii, zyskiwało coraz bardziej na popularności i wypierało inne ziela o podobnych właściwościach. Było tańsze, choć egzotyczne. W światku mówiło się o jakiejś plantacji, która rzekomo znajdowała się nawet niedaleko Rosenbergu. Zważywszy na popularność opium w miejskich spelunkach pragnących uchodzić za egzotyczne, mogła to być prawda.

Gwar zabawy zagłuszał prowadzone szeptem rozmowy. Wielka komnata, która niegdyś musiała być holem, gościła bodaj z trzy dziesiątki gości. Wśród nich uwijały się panienki w różnym wieku i różnej maści. Począwszy od ciemnoskórych piękności noszących niewolnicze obroże na szyjach; musowo jakiejś zdobyczy z południa; poprzez gorące i pełnouste bretonki, słodkie i dzikie dziewki z pogranicza, wyniosłe panny z imperium po blade dziewuchy z północy. Kilku młodzieńców umalowanych i wypachnionych niczym estalijski szlachetka umilało czas oczekiwania na wolne pokoje co bardziej wybrednym gościom. Stara prawda „Aby życie miało smaczek, raz dziewuszka, raz chłopaczek” zdawała się być wiecznie żywa.

„Słoneczna Diva” niegdyś była jednym z bardziej dochodowych interesów Harapa. Odwiedzano go regularnie pobierając opłatę za „ochronę”, ale teraz czas ten zdawał się już pogrzebaną przeszłością. Wielki oprych, który stał w liberii w samym progu holu miał do dyspozycji trójkę jemu podobnych zbirów, którzy siedzieli w bocznej salce zaraz przy wejściu. Widać było od razu, że się nudzą, co z kolei oznaczało, że w burdelu nie mają zbyt wiele do roboty. Ochrona zatem nie była Ester potrzebna. O ile tym burdelem nadal zarządzała Ester. Najwidoczniej zaś nieobecność Harapa dobrze służyła lokalowi i sprzyjała bogaceniu się jego właścicielki.

Levan i Magnus weszli do holu pobieżnie obejrzani przez tego w liberii. Widać fakt, iż góruje nad każdym z nich wzrostem mu wystarczał bo jedynie podejrzliwie obejrzał ich oręż, ale nie zabronił im go wnosić. Siedli obok schodów, na jedynej wolnej otomanie. Obaj spięci, przy czym u Magnusa powód po temu był zupełnie inny. Co dało się tym bardziej poczuć, kiedy jedna z tych obfitszych bretonek, odziana w mocno wydekoltowaną kiecę przysiadła mu na kolanach mrucząc pieszczotliwie – No mój mały. Nie masz ochoty na odrobinę szaleństwa?

Mieli. Mieli jak jasna cholera! Każdy czuł w gaciach pulsującą, wzwiedzioną męskość. W końcu trzy miesiące posuchy, psalmów i cnotliwości to nazbyt wiele dla zdrowego mężczyzny. Poczuli w jednej chwili rosnące z każdą chwilą podniecenie a kolejna dziewka, która odziana kuso krzątała się obok nich jedynie owe wrażenie potęgowała. Wnet dołączyli do nich Wasilij i Kyllion przyszli wcześniej niż to było zaplanowane, bo ledwie po tym jak na małym stole przed Levanem i Magnusem pojawił się zamówiony dzban wina. Ich surowy, żołnierski wygląd musiał działać na panienki, bo wnet pojawiły się dwie inne piękności. Pachnące, uśmiechnięte, nie zadające zbytecznych pytań. Ideał kobiety. Levan, któremu udało się zachować najwięcej przytomności umysłu, spostrzegł, że bynajmniej nie są może najpiękniejszymi z dziewuch jakie w życiu widział. Jednak były tu i teraz, były zdrowe i chętne. I w zasięgu ręki. Świat zdawał się pięknieć z każdą chwilą.

- Chłopaki, czy chcecie się zabawić razem? Właśnie zwolnił się pokój? – spytała się szósta już dziewczyna, którą jednak od tych kręcących się przy nich różniła rzecz jedna. Wyglądała jakby ostrzej, bardziej formalnie. I jej strój nie był tak wydekoltowany jak pozostałych. Musiała zarządzać tym burdelem lub chociażby zajmować się organizacją jego pracy. Spoglądała też na nich z zawodową ciekawością, taksującym spojrzeniem mierząc ich i wyceniając na chłodno. Licząc potencjalne zyski, jakie mogą przynieść. Zaś fakt, iż ich męskości sterczały po trzymiesięcznym poście niczym maszty, zdawały się potwierdzać, iż na haczyk już dali się złapać. Zresztą jedna z bretonek, nie czekając na wolny pokój, właśnie klękała pomiędzy udami Levana zręcznymi palcami biorąc się za rzemyki jego spodni…


*************************




Tupik ostrożnie podążał po dachach budynków w kierunku w którym zmierzała karoca. Dachy. Doskonałe miejsce do rozpoczynania włamów. W dawnej siatce Harapa była zresztą grupa Nosikamyka, też jak i on Niziołka, w której było dwóch jego pobratymców, trzech smyków niespełna dziesięcioletnich i jeden gnom. Wszyscy zajmowali się dachami. To był ich rewir. Tupik pamiętał nawet jak Nosikamyk, a po prawdzie to Artus Sordenbelgren Trzeci, próbował podebrać go Grabarzowi i skaperować do siebie. To były stare dzieje. Trzy miesiące temu w „Rzeźni” Tupik nie kojarzył by widział Nosikamyka. Kiedy tak pokonywał kolejny dach wspinając się, to znów zeskakując i meandrując pomiędzy przybudówkami, kominami i fałami murów, zastanawiał się co też z nimi się stało i czy nadal prowadzą swój proceder. W dole widział też chłopaków z Grzecznym, którzy szli spiesznie śladem karety. Wyglądali jak dwójka szlachciców z ochroniarzem. Taki kamuflaż pozwalał im niknąć pośród kilku innych podobnych im orszaków zmierzających ulicą w różnych kierunkach.

Szli spiesznie świadomi tego, że Tupik wyprzedził ich znacznie, ale też jeszcze bardziej wyprzedziła ich karoca. Wyróżniali się owym pośpiechem pośród kilku innych orszaków, ale nie na tyle, by wywoływać zdziwione spojrzenia. No, może poza Grzecznym, którego masywna postura wyróżniała na tyle mocno, że i tak budził ciekawość. Nic jednak na to nie byli w stanie poradzić. Musieli się spieszyć. Kareta zniknęła im po raz kolejny na jakimś zakręcie a że wjeżdżała już poza Goldquartier, musieli się spieszyć. Wypadli z zakrętu niemal truchtem stając twarzą w twarz z czteroosobowym oddziałem Strażników Miejskich, odzianych w zielone jaki z herbem księcia Rosenbergu, stojącym na zadnich łapach srebrnym wilkiem w czarnym polu. Strażnicy zaś, którym najwidoczniej spieszyło się co najmniej równie bardzo jak i im, naraz stanęli jak wryci. Prowadzący ich sierżant uniósł w górę dłoń powstrzymując gestem Animositasa, Maximilliana i Grzecznego. Tego ostatniego obrzucając zamyślonym spojrzeniem. Tupik, który w tej właśnie chwili karkołomnym skokiem z dachu na dach pokonał wąską ulicę dostrzegł „problemik” chłopaków. Dostrzegł jednak również karetę, która znikała za kolejnym zakrętem. I miał świadomość tego, że jeśli zatrzyma się by im pomóc ostatecznie utraci możliwość dogonienia karety, do której powoli się zbliżał.

- Coście za jedni i czego tak gonicie po mieście? – spytał podejrzliwie sierżant sięgając ręką do wiszącego mu u pasa rulonu z którego wywlekł szybko kilka zwojów pergaminów z nabazgranymi na nich podobiznami osób szczególnej troski. Jego podejrzliwy wzrok to opierał się na owych rysunkach, to znów ciążył na nich. Jakby nie będąc pewnym, czy aby nie są jednymi z tych, których szuka…
 

Ostatnio edytowane przez Bielon : 19-03-2010 o 09:10.
Bielon jest offline