Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2010, 21:33   #22
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jack Wallman

Toaleta na stacji była w miarę czysta i pachniała odświeżaczem o zapachu konwalii. Rząd pisuarów, kafelki, kabiny, i ściany które jednak nie uniknęły aktów wandalizmu. Myjąc twarz nad zlewem ciągle miałeś za plecami grafitti wymalowane przez jakiegoś artystę ulicy.



Było tak sugestywne, że szybko załatwiłeś co trzeba i wyszedłeś na zewnątrz. W wejściu minąłeś się z jednym z pasażerów waszego autobusu. To był pękaty jegomość siedzący, jak zapamiętałeś, ze znudzoną miną przy oknie.



Teraz miał jednak niewyraźny wyraz twarzy. Był mocno wystraszony, lecz raczej nic w tym dziwnego. W końcu nie na co dzień gruba afroamerykanka wyciąga koło kogoś kitę. Zaraz za nim w stronę toalety kierował się doktor, który orzekł zgon murzynki. Mijając cię uśmiechnął się pocieszająco. Najwyraźniej uznał, że potrzebujesz pocieszenia. Czyżby coś było nie tak z twoją twarzą.

Wróciłeś na stację. Było zimno, więc jak tylko pielęgniarze załadowali ciało do karetki wróciłeś do autobusu. Najwyraźniej nie ty jeden wpadłeś na ten pomysł. Kilka osób już siedziało w jego wnętrzu. Wygodnie rozsiadłeś się w fotelu czekając na to, aż autobus ruszy.


Michael Sanders

Po powrocie do autobusu długo starałeś się ukoić lekko nadszarpnięte nerwy. Na zewnątrz trwał cyrk związany z transportem pasażerki. W końcu ciało znalazło się w karetce.
Z autobusowych głośników leciała jakaś muzyka puszczana przez stacje radiową. Chyba coś, co mogło spodobać się temu długowłosemu chłopaczkowi, który najechał na murzynkę podczas całej awantury z pączkami. Jakaś nieznana ci wokalistka – pewnie tutejsza „gwiazdka” śpiewała siląc się na zachowanie „operowego” głosu

Nie ma dla nas miejsca w nieeebie
Nie chcą już tam ani mnie, ani cieeebie
Nie bój się jednak, kiedy nić twego życia pęka
Samobójcy zawsze, zawsze idą do pieeeekła!!!!!!!!!!


Wzdrygnąłeś się. W tym samym jednak momencie drugi kierowca wyłączył muzykę i zakomunikował, że w końcu przyjechała policja.


Derek „Hound” Gray i Dominik „DOM” Jarrett

Postaliście chwilę za autobusem rozmawiając grzecznościowo o tym i owym. W międzyczasie ciało murzynki zostało przeniesione do karetki. Dostrzegliście jak drogą od strony miasteczka widocznego jako rozmyta linia świateł za kurtyną deszczu i mroku, zbliża się pojazd policyjny. Bob Sanders, już nie tak uśmiechnięty, jak w chwili kiedy wsiadaliście do jego autobusu.
- Panowie – powiedział, kiedy was zauważył – Przyjechała policja. Za kilka minut ruszamy. Proszę o zajęcia swoich miejsc.
Minął was i powitał ciemnoskórego policjanta, który wysiadał z radiowozu. Funkcjonariusz mógłby być młodszym bratem zmarłej – był ciemnoskóry i ważył na pewno ponad 120 kg.


Holy Charpentier

- Wyśmienity pomysł – odpowiedziała kobieta z uśmiechem zerkając w stronę ciała murzynki. Któryś z pasażerów lub obsługi zakrył jej twarz kocem. Ciągnąc za sobą dzieciaka kobieta wyszła z tobą przed autokar.
- Nazywam się Sara Pander – przedstawiła się kobieta. – A to mój syn, Patrick. Patrick, przywitaj się ładnie.
- Dzień dobry, psze pani..
Skierowaliście się do sklepu. Był tam automat na kawę i po wrzuceniu półdolarówki wypluł z siebie paskudną, ciemnobrązową lurę. Tego ci brakowało.
Kobieta dała dzieciakowi 5 dolców na zakupy i mały poleciał w stronę sprzedawcy, zbierając po drodze chipsy, colę i to co wpadło mu po drodze w łapy.
- Dzieciaki – powiedziała Sara przepraszającym tonem. – Będzie miała pani swoje, to zrozumie.
Uśmiechnęła się do ciebie smutno.
Pogadałyście chwilę o tym i owym, jak dwie nieznajome kobiety, które spotykają się w podróży.
- Karetka chyba szykuje się do odjazdu – zauważyła twoja nowa znajoma. – Chyba musimy się zbierać.
Wróciłyście do autokaru. Patrick szedł z wami z zachwytem pożerając chipsy z opakowania na którym dumnie prężył się gepard Czester.


Reszta

Pokręciliście się troszkę po stacji robiąc sprawunki, paląc i rozprostowując nogi. W końcu powiewy zimnego wiatru niosącego ze sobą zmieszany z deszczem śnieg zagoniły was na powrót do autobusu. Któryś z kierowców włączył ogrzewanie i w autobusie panowało przyjemne ciepło w porównaniu do zimna i wilgoci na zewnątrz. Czekaliście na przyjazd policji.


Wszyscy

W końcu przyjechała policja. Czarny i gruby funkcjonariusz rozpoczął rozmowę pod wejściem z waszymi kierowcami i Amandą Dee. Bob Sanders gestykulował żywiołowo tłumacząc coś znudzonemu policjantowi, a reszta personelu od czasu do czasu dodawała kilka słów od siebie. Podczas ożywionej dyskusji kierowca karetki zapalił silnik i odjechał ze stacji błyskając po oknach autokaru błękitnym światłem koguta, jednak nie włączał syreny. W zasadzie kogut też był niepotrzebny. „Pączuś” raczej nigdzie się nie spieszył.
Do rozmawiających przy autobusie ludzi podszedł wasz „pokładowy” lekarz. Przywitał się z policjantem skinieniem głowy, poklepał Boba Sandersa najwyraźniej chwaląc za to co kierowca powiedział i wszedł w dłuższą dyskusję z policjantem. W końcu podał mu wizytówkę, którą wyjął z kieszeni swojego garnituru i policjant zasalutował do ronda szerokiego kapelusza, po czym kaczym chodem poczłapał w stronę stojącego nieopodal auta.
- Chyba po wszystkim – powiedział głośno mężczyzna, który wcześniej kłócił się z kimś przez komórkę – Możemy w końcu jechać.
- Co?! – zapytał inny pasażer – ubrany w niezbyt dopasowane rzeczy blondyn wyglądający na studenciaka – A ci dwaj – skinął głową w stronę gota i „żołnierza” siedzącego na końcu autobusu. – Przecież to ich wrzaski zabiły tą biedaczkę! Powinni zostać aresztowani.
- Nie bądź, pan, kurwa głupi – zaśmiał się gość od „komórki” – Gruba zmarła, bo za dużo żarła. Ot i cały powód – powiedział piorunując „studencika” wzrokiem. – Nazywam się John Adler – odwrócił się z uśmiechem w stronę „żołnierza” z tyłu auta, najwyraźniej dziękując za wcześniejszą interwencję.
- Niech pan uważa na słownictwo – zaprotestowała kobieta z dzieckiem. – Tutaj jest dziecko.
- Jakoś, kurwa, pani nie protestowała, kiedy ta opasła krowa wrzeszczała na dziewczynę od kawy.
- Pan też nie – odciął się „studenciak”.

Kto wie, czy i ta wymiana zdań nie skończyłaby się nową awanturą, gdyby nie Bob Sanders, który wsiadł do autobusu zajmując swoje miejsce za kierownicą. Jego zmiennik i stewardesa postąpili podobnie, za nimi wszedł lekarz, zajmując miejsce obok żony. To uciszyło pasażerów
Kiedy autobus zamknął drzwi szykując się do opuszczenia stacji, na zewnątrz pojawił się jakiś spóźniony pasażer. Grubasek w garniturze, z tym ze całe ubranie miał potargane, koszulę rozchełstaną, a jak Bob zatrzymał się i otworzył mu drzwi, siedzący bliżej wejścia zauważyli ze zgrozą, że twarz mężczyzny pokrywa krew.
- Co się panu stało? – zapytała Amanda Dee z przestrachem.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę swojego miejsca. Z jego nosa kapała krew.
- Potrzebuje pan pomocy? – zapytał go drugi kierowca.
- Pierdolcie się – oburknął niezbyt uprzejmie grubasek. – Nic mi, kurwa, nie jest! To wolny kraj i mogę sobie krwawić z nosa, jak chcę! Jedźmy już z tej pierdolonej dziury, co!
Po tonie jego głosu widać było, ze jest wściekły. Ale chyba też przerażony. Przepchnął się na swoje miejsce ignorując kolejne troskliwe, lub ostrzejsze pytania i usiadł. Wyjął chusteczką tamując krew cieknącą mu z najwyraźniej rozbitego nosa.
- Pan „grubianin” ma rację – zgodził się z krwawiącym John Adler – Jedźmy już. Jest 19.35. Straciliśmy tu już prawie godzinę.

Nikt się nie sprzeczał i autobus ruszył w dalszą drogę, szybko wracając na pierwotny kurs.
W autobusie panowało jednak nerwowe napięcie. Nie można było powiedzieć, ze podróż mija wam w miłej atmosferze.
Mijały koleje godziny. Ciemności za oknem były gęste jak smoła. Niekiedy tylko rozproszyło je na moment światło mijanego samochodu. Autokar wydawał się być okrętem zagubionym w odmętach mroku. Godzina 20 przeszła w 21, 21 w 22.
Znaczna część pasażerów pogasiła światła i poszła spać, nakrywając się kocami. O 23 z małym kawałkiem autobus ponownie zatrzymał się. Zajechaliście do jakiegoś miasteczka. Troje pasażerów opuściło pojazd – najwyraźniej docierając do celu swej podróży. Nikt więcej nie wsiadł i po zaledwie pięciu minutach pojazd znów wrócił na trasę.
W autobusie pozostaliście jedynie wy oraz kobieta z synem, pokrwawiony grubasek, lekarz z żoną, studencik, John Adler oraz jeszcze jeden mężczyzna w garniturze. Zatem obecnie autobusem podróżowało 18 pasażerów i 3 osoby obsługi.

Monotonia podroży i późna pora w końcu zmęczyła wszystkich. Około drugiej w nocy w zasadzie wszyscy już spali w najlepsze lub zapadli w gorączkowy półsen. Ktoś chrapał, ktoś jęczał przez sen – dręczony jakimś koszmarem, ktoś mówił coś, co było jedynie niezrozumiałym bełkotem.

* * * * * * * * *

Ze snu wyrwał was wszystkich dziwny, przerażający dźwięk. Rytmiczne, głośne uderzenia i skrobania po prawej stronie autokaru! W chwilę później pękła boczna szyba w tylnej części autokaru! Blisko miejsca, gdzie kiedyś siedziała zmarła murzynka. Do środka wpadła połamana gałąź pękając, jak szrapnel, na dziesiątki kawałków! Szczątki z wybitego okna poraniły żonę lekarza i zasypały siedzących w pobliżu niej ludzi deszczem potłuczonego szkła! Autobus podskoczył do góry, jakby trafił na spory wybój i wszyscy poczuliście, jak żołądki podeszły wam pod gardła.
W powietrze wzbiły się leżące luźno bagaże! Ktoś wrzeszczał przerażony, dołączały się do niego kolejne głosy!
- Duo! Tres! Quattour! – ktoś wył głośno, lecz w chaosie, jaki zapanował wewnątrz autokaru niemożliwością było zorientować się kto.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus!
Słowa brzmiały przeraźliwe. Bluźnierczo! Wręcz huczały w waszych głowach! jak jakaś ... inkantacja!
Od przodu autobusu rozległ się gwałtowny huk i kolejne wrzaski przerażonych ludzi! Coś, jakaś siła, dosłownie rozerwała przednią szybę i miejsce, gdzie siedział Bob Sanders. Wszyscy polecieliście w rożne strony, widząc kątem oka, jak waszemu kierowcy kawał czegoś, co wygląda na blachę, odrywa głowę. Przód autokaru zmienił się w jatkę!
- Alter, Duo! – znów dało się słyszeć ten tajemniczy głos.
Krew! Szczątki metalu i ciała szybowały w powietrzu.
Autokar stracił przyczepność! Część z was znalazła się na ziemi, część uderzyła w sufit, część wpadła na siedzenia przed sobą!
Szok! Niedowierzanie! Ból! Czas na sekundę jakby zatrzymał się w miejscu a potem ...
... potem macie wrażenie, że autokar przechylił się przodem w dół, tak jakbyście spadali z wysokości. Instynktownie skuliliście głowy, złapaliście się czegoś, nie wszyscy jednak!
Młodego chłopaka, tego co podróżował z matką, siła odśrodkowa cisnęła w bok. Poleciał z urwanym krzykiem z impetem zderzając się głową z szybą! Widzieliście, jak z jego ust tryska krew, a na szybie pozostaje okrwawiona pajęczyna pęknięć.
- Tres! – znów ten wrzask. Jakby jakieś pierdolone odliczanie.

Autokar runął w dół! Nie spadał długo! Uderzył w coś twardego z głośnym, przerażająco głośnym hukiem. Kolejny raz większość z was musiała się czegoś złapać w panice!
Amanda Dee nie zdołała. Znalazła się między dwoma kawałkami metalu, które zadziałały jak gilotyna lub wielkie nożyce!
- Quatuor!
Krew bryznęła na wszystkich wokół nieszczęsnej stewardesy. Jedna połówka jej ciała została zakleszczona między kawałkami metalu, a nogi poleciały w inną stronę ciągnąć za sobą wstęgę krwi i wnętrzności.
Autobus przechylił się – bezładne tony stali na które nikt już nie miał wpływu poza grawitacją - i runął w bok. Z głuchym łoskotem, po raz ostatni, uderzył o ziemię, zadrżał i znieruchomiał!

Jesteście żywi! Możliwe że ranni! Na pewno potłuczeni i poobijani, albo nieprzytomni, lecz żywi!

Trzeba jednak jak najszybciej wydostać się z wraku. Zobaczyć, co się stało. Uciec, nim wybuchnie pożar.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-03-2010 o 07:36. Powód: Usunięcie Post Scriptum z informacją dla graczy
Armiel jest offline