Blake usłyszał stukanie do drzwi. Powoli wstał z łóżka i wyjrzał przez drzwi. Stał przed nim kapłan, który nakazał szybką ucieczkę z miasta. Blake zacisnął pięści. Z miłą chęcią pospałby jeszcze troszkę. Nie śpiesząc się przyodział ubranie, przygotował broń i zszedł na dół. W niższej izbie czekali już towarzysze. Blake bez zastanowienia zagarnął do reki leżącą na talerzu kiełbasę, która musiała zostać tu jeszcze z wczoraj. Pałaszując ją wyszedł wraz z drużyną. Gdy szli zamglonymi uliczkami mężczyzna rozmyślał nad tym czemu tak szybko opuszczają miasto. Nagle zza rogu wyjechał znany drużynie krasnolud. Wsłuchiwał się w długą gadkę krasnala i był niezbyt zadowolony, że ten karzeł będzie dalej się z nimi szlajał. W końcu dotarli do stajni. Blake bez słowa odebrał swego rumaka i rzucił stajennemu kilka drobnych. W końcu cała drużyna opuściła mury miasta. Blake jechał na koniu i w końcu zasnął. Na szczęście mądry był koń woja, tak więc prowadził go prosto drogą, za towarzyszami. Obudził się dopiero na rozstaju dróg. Popatrzał w obie drogi i nie był pewien, którą ruszą dalej. W końcu jednak drużynowy kapłan wybrał za całą drużynę. Wojownikowi było obojętne którą drogą będą jechać. Byle tylko w końcu zakończyć robotę. |