Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2010, 00:18   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Stam nie zawsze był sadystycznym osiłkiem. A w każdym razie Trzmiel pamiętał czasy kiedy jeszcze się lubili. Dawne czasy trzeba dodać. Nigdy nie był specjalnie bystry, ale to samo przecież nie czyni z młodych chłopców dobrych, lub złych. To co widzą ich tego uczy. A Stam widział na co mogą pozwalać sobie bezkarnie starsze chłopaki. Parę lat temu skumplował się z nimi i się zaczęło. Trzmiela zostawiał w spokoju, bo choć chłopak nigdy nikomu krzywdy nie zrobił, to wiadomym było iż interesuję się czarostwem, a takim lepiej nie podpadać. I tak wyglądała sytuacja aż do zeszłego roku kiedy to pomagający kapłanom myśliwy Colwyn przyniósł okaleczonego Trzmiela do przytułkowego ambulatorium. Kalekę. Kutergrabę, jak go zaczęli przezywać. Nawet nie potrafił już iskierki przywołać więc kto by się go bał? Na pewno nie Stam. Stam nie bał się nikogo.

***

- A niech mnie gobliny dopadną. - Zasyczał niczym wąż Stam krzywiąc okrutne, wąskie usta w paskudnym pełnym pogardy uśmieszku. - Sam jeden, w tej pustej bibliotece, a wszyscy inni są na wieczerzy. Ojej...
Trzmiel przycisnął mocniej do piersi księgę Anduvala. Rozbieganym po bokach spojrzeniem zaczął szukać możliwości ucieczki. Mała biblioteka była jednak jeśli spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem, idealnym miejscem na zasadzki. Kończące się ścianą regały wypełnione opasłymi woluminami nęcąc ukrytą wiedzą, zatrzaskiwały swoją ofiarę w pułapce bez wyjścia. Najgorszej jaką mógł teraz sobie wyobrazić młody Trzmiel, którego myśli galopowały po scenariuszach bez szczęśliwego zakończenia. Mieli go…
- Wygląda jakby chciał się jeszcze raz z Frygą przejechać po chlewiku. Szkoda, że już się psisku całkiem ogon sfajczył przy ostatniej przejażdżce. – Stam wiedział to dokładnie to co Trzmiel. Delektował się jak zawsze swoją wyższością. Karmił się tymi momentami utwierdzającymi go w jego sile – Co tam tak chowasz? Książkę? Bajki dla dzieci? My ci opowiemy bajkę gamoniu. Oddawaj to.
- Stam… proszę – głos mu drżał. Zaczynał się jąkać. Zawsze się jąkał jak się bał, lub denerwował. Gary zmywać, a nie czarować. Anduval powtarzał to często i z drwiną niosącą w sobie o niebo więcej jadu niż był w stanie z siebie wykrzesać Stam - Dajcie mi już spokój… Ja naprawdę…
- „Proszę, dajcie mi już spokój” – Stam powtórzył po Trzmielu przedrzeźniając jego zlękniony ton – Prosisz? Prosić dopiero będziesz kutergrabo.
Szybko postąpił o krok i pchnął mocno mniejszego od siebie o głowę chłopaka do tyłu na uzbrojoną w półki pełne pergaminów, ścianę. Parę z nich wraz przyborami piśmienniczymi, posypało się na podłogę gdy tracący równowagę Trzmiel strącił je podczas upadku.
- Bierzemy go!
Dwaj pozostali chłopcy ruszyli z miejsca. Tępy ból z tyłu czaszki zmroził na chwilę Trzmiela. Myśli zwolniły. Rozjaśniały. Mógł rzucić czar. Zdążyłby podpalić czupryny tych klocków… Wspomnienie jednak bólu, który zadał mu Anduval ostatnim razem gdy Trzmiel rzucił zaklęcie było o wiele gorsze niż rzeczy, do których zdolni byli Strach i Udręka…

***

- Co to takiego?
- Gdybym chciał ci powiedzieć to już bym to zrobił prawda? Pomyśl trochę następnym razem zanim zadasz głupie pytanie. A teraz dotknij kuli.
Głos starca przywodził na myśl hebel. Szorstki, suchy i nieugięty. Podporządkowujący wszystko swojej woli. Intrygujący i budzący niechęć zarazem.
Trzmiel spojrzał na dziwne urządzenie. Kula wyglądała jak bardzo duża czarna jagoda. Taka wielkości główki sałaty. Matowa i odrobinę grantowa. Za to idealnie okrągła i spoczywająca nieruchomo na ciemnej płycie zdobionej po brzegach stalowymi okuciami. Nie przywodziła na myśl niczego dobrego. Tak samo jak sam starzec, który już od tygodnia zamęczał Trzmiela pytaniami, poleceniami i obowiązkami. Wyglądał na maga. Szaty, kapelusz, kij... Młody chłopak z początku powitał te spotkania z wielkim entuzjazmem, ale wkrótce okazało się, że to co mogło być początkiem nauki, było męczarnią dla umysłu Trzmiela. Zadania, lektury, wnioski z nich i nawet słowa o magii. Czemuż właśnie jego się przyczepił? A jednak pod tym niecierpliwym pytaniem czaił się cień wyższości. Sam nawet Trzmiel nie do końca zdawał sobie z niego sprawę, ale gdy o tym myślał czuł pewne ukłucie dumy z samego siebie, że ktoś daje mu inne zajęcie niż wszystkim. Bo choć zadania były męczące, to satysfakcja z ich rozwiązania rekompensowała brak wiedzy na temat przyczyny obecności w przytułku Anduvala, oraz jego oschłość.
- Dotknij! – tym razem rozkaz był wyraźny.
Trzmiel po chwili wahania dotknął palcem wskazującym okrągłego przedmiotu, a potem gdy nic się nie stało, położył na nim rękę. Powierzchnia wydawała się lekko chropowata. Poza tym w najmniejszym stopniu nie nadzwyczajna. Ani zimna, ani ciepła. Zwykła.
- Dobrze. A teraz chwilę porozmawiamy. W między czasie ani się waż zabierać ręki.
- Dlaczego?
- Bo umrzesz – Anduval odkąd Trzmiel go poznał, nigdy się nie śmiał i nigdy nie żartował. Nawet jednego razu.
Chłopak wbił w starca szeroko otwarte oczy. Niedowierzanie mieszało się ze strachem niemogącym przeforsować się przez obojętny ton Anduvala.
- Zacznijmy więc – rzekł i niemal w tym samym momencie Trzmiel poczuł elektryzujący dreszcz przechodzący przez całe ciało. Ostre uszczypnięcia niczym od czerwonych mrówek z niesamowitą prędkością rozpierzchły się po całej skórze młodocianego maga, który podskoczył w miejscu. Anduval zdawał się tego nie zauważyć – Wyobraź sobie, że bronisz wejścia do domu. Stoisz w drzwiach, za którymi znajduje się to co musisz chronić za wszelką cenę…
- Coś jest nie tak… - jęknął Trzmiel. Czuł, że elektryzujące uczucie nie ustaje, a wręcz narasta.
- Skup się. Nie będę powtarzał, a im dłużej będziesz zwlekał z odpowiedzią, tym będzie gorzej – mruknął starzec – Jesteś jednak całkiem bezbronny i znasz tylko jeden czar, który bezwzględnie położy jednego napastnika. Zdążysz go jednak rzucić tylko raz.
Chłopak zamrugał oczami usłyszawszy słowo "czar" i na chwilę zapomniał o okropnym uczuciu. Na chwilę.
- A teraz uważaj. Przed domem jest dziesięciu opryszków. Każdy z nich zaatakuje cię jeśli będzie miał przynajmniej połowę szansy na przeżycie. Wiedzą, że zdążysz rzucić jedno zaklęcie i wiedzą, jak ono działa. Co zrobisz?
- Naprawdę coś jest nie w porządku – Trzmiel spojrzał panicznie na zimne oblicze starca – to ta kula…
- Tak. I lepiej się spiesz z rozwiązaniem.
- Ale ja nie mogę! To zaczyna boleć!
- I będzie jeszcze gorzej. Co zrobisz?
- Eeee… zabiorę to co mam chronić i ucieknę przez tył domu!
- Jesteś słabym, bezużytecznym kaleką i chcesz uciec dziesięciu zbirom? Twoja logika jest jeszcze bardziej żenująca niż ty sam.
- To naprawdę boli!
- Wiem.
Starzec wstał i zamknął okno do pracowni. Kapłani z przytułku zapewnili mu odizolowany od reszty pokój, ale i tak dźwięk dochodził na podwórko.
Trzmiel wiedział już co jest źródłem bólu. Wybawienie od niego w postaci rozwiązania zagadki było zamglone. W tle. Największy dylemat odgrywał się pomiędzy groźbą śmierci i narastania bólu. A ten promieniował coraz mocniej. W brzuchu, w głowie, w klatce piersiowej. Czuł się rozrywany.
- Skup się chłopcze. Powiedz co zrobisz i to wszystko się skończy.
- Nie wiem! Naprawdę nie wytrzymam!
Zimno eksplodowało wewnątrz miarowymi falami... Miał rację. Nie wytrzymał. Wraz z puszczeniem kuli cały ból znikł. Przepadł nie zostawiając po sobie nawet śladu poza wspomnieniem. Przez chwilę Trzmiel bał się poruszyć w obawie, że jednak poczuje go znów. A potem spojrzał na Anduvala. Starzec milczał. Z jego oblicza nie dało się nic wyczytać. Dopiero po chwili powiedział:
- Wyjdź.
Trzmiel zeskoczył z krzesła niechętnie. Czuł się jakby nie zdał egzaminu. Czuł się zawiedziony sobą samym. Czuł się bezużytecznym kaleką. Smętnie powędrował do drzwi gabinetu Anduvala. Po chwili jednak odwrócił się.
- Powiem im, że rzucę zaklęcie na pierwszego, który zbliży się do domu.
Mag podniósł swoje zmęczone spojrzenie na chłopaka i przez chwilę przyglądał mu się bacznie. Potem powtórzył tylko polecenie.
- Wyjdź chłopcze.

Jak mu potem Anduval wyjaśnił, urządzenie to służyło do ćwiczenia koncentracji u magów. To był jeden z dwóch razy gdy Trzmiel miał z nim do czynienia. Drugi był właśnie wtedy gdy chłopak rzucił zaklęcie czego Anduval mu wyraźnie zabronił. Tylko, że wtedy nie było żadnych zagadek.

***

…chcąc się podeprzeć lewą ręką, wymacał pokaźny kałamarz wypełniony inkaustem i zakorkowany. Najlepsza broń na jaką było go teraz stać. Walące serce sprawiło, że dość nieporadnie chwytał butelkę wyłuskując ją z pergaminów. Zdążył to jednak uczynić nim Deran i Brideran, dwaj bliźniacy o dzióbatych twarzach i świńskich oczkach, dopadli do niego. Obaj zatrzymali się gdy wycelował w nich pocisk.
- Nie odważysz się… – syknął Strach.
Zapewne miał rację. Ale żaden z chłopaków się o tym nie przekonał, bo wtem od strony korytarza dobiegł ich dziewczęcy krzyk:
- Ojcze Helbinie! Ojcze Helbinie! Ktoś światło w bibliotece zostawił, księgi zaraz spłoną!!! Ojcze Helbinie!!
Trzmiel poznał głos. Amarys. Jedna z niewielu wychowanków przytułku, która odwiedzała bibliotekę. Poza Trzmielem oczywiście. A jeśli ona to i Rav, który pewnie jej bratem był. A może nie. Tak czy inaczej częściej widziano ich razem niż osobno, a silniejszy od rówieśników Rav zdawał się serio traktować wszelkie insynuacje na temat jego i Amarys.
Poczuł jak kamień spada mu z serca gdy trójka byczków nerwowo spoglądała to po sobie, to na wyjście, to na Trzmiela. Jeśli będą chcieli zwiać nim kapłani się tu zjawią, nie zdążą mu już nic zrobić. Przycisnął łokciem do piersi księgę dla Anduvala nadal nie wypuszczając z ręki butelki z inkaustem.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline