Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2010, 08:44   #19
Trojan
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen


Nic się nie zmienia. Po trzech miesiącach niebytu w mieście można było mieć nadzieję, że stało się ono piękniejsze, lepsze. Że ludzie będą uczciwi, ulice czyste, zapachy świeże, dziewki chętne i kwitnące, wino słodsze a strażnicy nie będą przypierdalać się bez powodu. Nadzieja jednak była tym słowem, które pochodziło od słowa nadziać się. Grzeczny przestał ją miewać w młodości. Miał bowiem szczęście mieć brata. Był prawdziwym szczęściarzem a rodzice mieli nadzieję, że wyrośnie na kogoś wielkiego. Szczęściarz mając cztery lata wpadł pod rozpędzony wóz, który przejechał po nim nawet nie zwalniając. Tego dnia wraz z życiem brata zgasło zaufanie Grzecznego w szczęście. Oraz sentyment dla nadziei. Teraz zatem nie oczekiwał od życia więcej niźli to mogło mu dać. Wiedział bowiem, że jeśli coś ponad wszelką wątpliwość dostanie, to solidnego kopa w dupsko. Od życia wszystko należało brać. Wyrywać mu z pyska skrawki szczęścia niczym ochłap mięsa. Nie zaskoczyło go, a już bynajmniej nie oburzyło, powitanie jakie zgotowali im strażnicy miejscy w barwach księcia. W przeciwieństwie do świętoszkowatego Aniego. Słowa, które ten wypowiedział do strażnika były żywym dowodem na to, że modlitwy szkodzą.

Grzeczny wysunął się zza dwóch swoich kompanów, po czym stanąwszy w całej krasie uśmiechnął się do sierżanta straży uśmiechem numer sześć. Zawsze uważał, że ten właśnie uśmiech wzbudza największe zaufanie, co przy kilkukrotnie złamanym nosie, bliznach na szczęce i policzku i zmiażdżonym niegdyś uchu nie należało do rzeczy łatwych.

- Panie kapitanie – Grzeczny wsparł dłoń na gardzie oręża nie przestając się uśmiechać. „Kapitan” nie zdołał pokraśnieć z zadowolenia. Być może dla tego, że czerwony był z nerwów. – jeśli znajdzie pan któregoś z nas na tej swojej rozpisce, to zdziwi mnie to bardziej niż pana.

Sierżant zwany kapitanem oderwał na chwilę wzrok od pergaminów i zerknął to na Aniego, to znów na Grzecznego. Widać było, że próbuje zrozumieć sytuację, która też mu się nie podoba. Nie znał Grzecznego a to już wiele mówiło. Był nowy. Pachniał świeżym mlekiem matczynym, jak osesek oderwany od piersi matki. Szukał wyjścia z sytuacji, która bynajmniej mu się nie podobała. Jego ludzie kręgiem zaczęli otaczać trójkę zatrzymanych, ale podobnie jak sierżant, nie mieli szczęśliwych min.

- Czego tu szukacie? – spytał najbardziej neutralną z możliwych neutralnych odcieni tonacji głosu.

- A co panu do tego? Słyszałem, że nadmierna ciekawość szkodzi zdrowiu.

To go zaskoczyło. Nie tylko jego. Ani spojrzał na Grzecznego złym wzrokiem. Chciał się wtrącić, ale powstrzymała go wielka jak bochen chleba dłoń Matta. Ten zaś spoglądał w oczy sierżantowi. Obaj wiedzieli, że jeśli coś tu się zacznie, sierżant stanie się pierwszą ofiarą furii Grzecznego. Obaj tego nie chcieli. Sierżant jednak chyba bardziej. Mimo to próbował zachować pozory.

- Cożeś powiedział?

Grzeczny wściekłym wzrokiem obrzucił zaułek w którym zniknęła jakiś czas temu kareta. I dachy na których nie było już śladu Tupika. Po czym skupił swój wzrok na sierżancie. Pełen wściekłości wzrok kogoś, komu bez powodu weszło się w drogę.

- Panie sierżancie, nie ma nas na tych waszych kartach i dobrze pan o tym wie. Łapówki pan od nas nie dostanie, po co więc takie podchody? No, chyba że chce pan ze swoimi ludźmi przećwiczyć w praktyce „aresztowanie groźnego bandziora”? - swój głos Grzeczny zabarwił zaproszeniem. Radosnym oczekiwaniem kogoś, kto już zbyt długo pozostawał bezczynny. Mięśnie pod kubrakiem zadrgały w rytmie rozluźniających napinek. Grzeczny zaś powiódł wzrokiem dookoła zerkając na pozostałych strażników. Jakby pytając „Który? Który pierwszy?”. Wszyscy stali z boku i udawali że oni to nie oni. Że w ogóle ich tu nie ma. Może zresztą gdyby przyszło co do czego tak było by naprawdę?

- Zatem jak będzie? Bo druh mój na mszę się już przez was spóźnił. A to grzech… - Grzeczny zachęcająco spojrzał na sierżanta. I uśmiechnął się po raz kolejny. Tym razem jednak uśmiech oczu już nie sięgnął. Sierżantowi również nie było do śmiechu, ale był jedynym, który mógł rozwiązać tę sytuację. I wiedział, że od tej jego decyzji zależeć może coś więcej niż jego kariera. Mogło bowiem chodzić o życie.
 
Trojan jest offline