Może z racji wagi, może przez pamięć rąk, które go wykuły i tych, które nim władały, czy wreszcie wciąż zaciśniętą na rękojeści, zbyt drobną - zdałoby się - dłoń, miecz Galdora nie uniósł się z podłogi razem z metalową drobnicą. Zaraz jednak z pomocą pospieszył Szrama. Przyklęknął i, puściwszy swój nóż, ostrożnie wyjął elfią broń z nieruchomych palców Narfin.
Krwawe ślady jego prawej dłoni brutalnie uzmysławiały, jak umiejętnie musiał swoim niepozornym ostrzem dźgnąć strażniczkę. Gdzieś w głębi może rodziło się przykre pytanie: jak wiele ćwiczył? A nasuwająca się odpowiedź, choć z gruntu oczywista, zmroziłaby każdego, kto spędził ze Szramą noc pod tymi samymi gwiazdami.
Ale gdyby tajemnym sposobem wejrzał do jego wnętrza, poznałby, że takiego pchnięcia Szrama nie zadał jeszcze nigdy.
Oparł klingę na lewej dłoni, odwrócił się i trzymając miecz przed sobą niczym drogocenny dar (którym byłby w istocie), ruszył w stronę Białej Żmii Umbaru. |