Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2010, 14:16   #8
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Zaraz po śniadaniu ruszyli dalej. Starannie posprzątali wszystkie swoje rzeczy, w końcu nie wiedzieli co może im się tu przydać. Tim zmienił niewygodny kevlarowy hełm na nieco bardziej praktyczny przy tej pogodzie kapelusz bonnie.

Postanowili ruszyć ścieżką, którą odkrył Spencer, w zasadzie nie mieli innej opcji. Póki co lepiej nie było udawać się w kierunku gdzie można było spotkać ludność miejscową. Nie wiedzieli przecież jakie będą mieli zamiary, a Evansowi coś dziwnie mówiło, że na pewno nikt z otwartymi ramionami ich nie przywita.

Ścieżka wiła się łagodnie wśród wzgórz, które porastała puszcza. Dopiero co zazieleniające się gałęzie, przepuszczały wyjątkowo dużo światła. Za kilka tygodni szli by już w półcieniu. Tim musiał przyznać, że tak majestatyczne drzewa i nietkniętą ludzką ręką naturę widział tylko raz – w Parku Narodowym Yellowstone. Był tam w zeszłym roku z Johnnym i Lisą, kiedy to dostał miesiąc zaległego urlopu. Miał na myśli oczywiście puszczę. W dżungli amazońskiej w Kolumbii spotkał naprawdę dziewicze miejsca i ludzi, którzy naprawdę pierwszy raz w życiu widzieli białego człowieka. Nie przypuszczał wcześniej, że takie miejsca istnieją. Nie przypuszczał także, że kiedyś trafi w takie miejsce w tak niesamowitych okolicznościach.

Idąc zastanawiał się, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy. Ciekawe czy tam, skąd przybyli już ich szukają. W bazie słyszał pogłoski, że w tych okolicach zaginęło już kilkunastu ludzi, być może trafili w to samo miejsce? Może uda im się ich spotkać, albo odnaleźć? To by było być może dla nich korzystne, choć z drugiej strony nigdy niczego nie mogli być pewnymi. Zbytnia pewność siebie, powoduje, że człowiek zatraca zdolność racjonalnej oceny sytuacji, a przez to może narazić siebie i członków zespołu na śmierć. On był profesjonalistą i nie zamierzał tego robić.

Przystanek w okolicach południa wykorzystali na odpoczynek, a Spencer złapał kilka zajęcy, które przyrządzili nad małym ogniskiem. Evans nie miał zamiaru wyręczać kanadyjczyka w sowich staraniach by zapewnić im pożywienie. Skoro był takim specem od przeżycia w dziczy, to niech się na coś przyda. Evans postanowił, że skupi się na zapewnieniu grupie bezpieczeństwa, czy to się Ipatowowi spodoba czy nie. Nie podobało mu się w postawie ich dowódcy coś co we wojsku nazywali: „piłowaniem mordy”, zauważył to kiedy wykrzykiwał rozkazy Spencerowi. Miał nadzieję, że w stosunku do niego nie będzie na tyle głupi by to zrobić. Standarty w wojsku regularnym, a jednostkach specjalnych są zupełnie inne. W jednostkach szeregowych, liniowych, czy na szkoleniach, różnego typu kursach, instruktorzy też bez przerwy się darli. Potem gdy trafił do sił specjalnych to się skończyło. Uzyskał jakiś status, rangę, przy której nie wypadało już się na niego drzeć. Tim nie wiedział jednak, jakie standardy panują w armii polskiej, choć miał już do czynienia z jednostkami specjalnymi tego kraju. W Iraku i Afganistanie miał okazję współpracować z operatorami z jednostki GROM, musiał przyznać, że wyszkoleni byli wzorowo, a w walce zachowywali się jak wygłodniałe wilki.

Spencer oprócz jedzenia, przyniósł też kolejne wieści. Nie tak daleko, znalazł ślady konnego oddziału, stosunkowo świeże, sprzed dnia może dwóch. Ruszyli dalej ścieżką, nie zamierzając podążać śladem konnicy.


Krążące nad horyzontem ptaki nie wróżyły nic dobrego. Wzgórza zasłaniały widok, który tak przyciągał ptactwo. Podeszli ostrożnie, nie wiedzieli bowiem co czeka ich za wzniesieniami. Widok jaki ujrzały ich oczy przekroczył ich czarne oczekiwania.

Wioska nie była duża, liczyła może z dziesięć chat. Były bardzo prymitywne, do połowy umiejscowione w ziemi, zbudowane z drewna, pokryte strzechą, a także zapewne dla lepszej izolacji cieplnej, warstwą mchu. Chaty znajdowały się w ruinie, większości spalone, w niebo patrzyły osmolone kikuty więźby i konstrukcji nośnych. Zapach spalenizny był jeszcze dość świeży. Wszędzie leżały zmasakrowane ciała kobiet, dzieci i mężczyzn. Widać, że zostali zaskoczeni walką, nie zdążyli przygotować należytego oporu. Trupy zaczynały już sinieć i puchnąć, a ptaki ścierwojady, zabrały się za co bardziej dostępne miękkie tkanki. W zasadzie dokańczały resztę po innych drapieżnikach, wiele ciał było już bowiem ogryzionych przez jakieś psowate. Tim postawiłby na zdziczałe psy, wilki lub lisy.

Kilka ciał nie pasowało do tej makabrycznej mozaiki. Różniły się wyraźnie ubiorem, wzrostem i posiadanymi przedmiotami. Byli to zapewne ci z napastników, którzy nie przeżyli ataku. Timowi przypominali do złudzenia wojowniczych wikingów, których nie raz oglądał w telewizji na Discovery. Pamiętał także tych kilka lekcji historii z liceum.

Doszli do wniosku, że nocleg w takim miejscu nie jest chyba dobrym pomysłem. Podążyli dalej w kierunku w którym zmierzała droga, nie szli jednak traktem jak do tej pory, ze zrozumiałych względów oczywiście. Wreszcie po przebyciu kilku kilometrów znaleźli miejsce odpowiednie na odpoczynek. Było na tyle daleko od traktu, że ktokolwiek nim podróżujący nie ujrzałby ich. Była to nieduża polanka, położona w lekkim zaniżeniu, dodatkowo od strony traktu osłonięta przez potężny wiatrołom, w postaci lekko już spróchniałego pnia jakiegoś drzewa. Evans nie zadawał sobie nawet trudu by rozpoznać gatunek. Miejsce wydawało się idealne. Iptow zarządził mały rekonesans po okolicy, całkiem zresztą słusznie, nie chcieli się przecież spotkać z tymi, którzy urządzili masakrę w mijanej wiosce.

Tim dostał osobny przydział, miał zbadać kierunek północny, na szczęście sam. Zrzucił plecak na ziemię w miejscu w którym mieli rozbić przyszły obóz. Sprawdził HK, przejrzał magazynek i odciągnął na próbę zamek. Wszystko chodziło jak należy. Musiał pogratulować pionowi logistyki, w kwestii zapewniania najlepszego sprzętu Delcie, byli niezawodni.

Ruszył ostrożnie, dokładnie przepatrując teren przed sobą. Przemykał od drzewa do drzewa rozglądając się uważnie. W końcu był na obcym terenie, więc priorytet zachowania powinien być taki jak za linią wroga.


Po krótkim czasie Evans usłyszał kobiece krzyki. Ostrożnie podczołgał się w kierunku skąd dobiegało wołanie. Wyjrzał zza pnia sporego drzewa i szybko ocenił sytuację. Dwóch mężczyzn, właściwie rzec można by było wikingów, goniło młodą kobietę. Z ich perspektywy była to niezła zabawa, na co mogły wskazywać ich śmiechy. Dwóch innych walczyło z jednym mężczyzną kawałek dalej. Ich przeciwnik słabł. W końcu któryś zadał ostateczny cios i mężczyzna osunął się na ziemię.

W międzyczasie dziewczyna została pochwycona przez jednego z wojów. Zaczął ją całować. Nie były to namiętne pocałunki kochanków. O czym zresztą mówiło zachowanie dziewczyny, która wyrywał się. W końcu udało jej się uwolnić jedną rękę, wymierzył siarczysty policzek adoratorowi i wyrwał się mu. Wolnością jednak nie cieszyła się zbyt długo. Wpadła bowiem w ręce innego, który w bardziej dosadny sposób pokazał jakie mają zamiary wobec niej. Rozerwał jej zielona suknię. Evans mógł podziwiać nagie piersi kobiety. A wszystko to odbywało się przy zachętach ze strony pozostałej trójki. Dziewczyna szarpała się jak mogła, ale cóż, mężczyzna, zwłaszcza tak dobrze zbudowany jak ten, zawsze będzie silniejszy od drobnej kobiety. Wój rzucił dziewczynę na ziemię. Jej krzyki i walka chyba jeszcze bardziej podniecały napastników, którzy śmiali się przy tym i głośno komentowali. Evans nie rozumiał nic.W pewnym monecie zmęczony szarpaniem się ze swoją ofiarą wojownik uderzył dziewczynę otwartą dłonią w twarz, ta znieruchomiała. Podwinął jej suknię i sam zaczął majstrować przy swoich spodniach.
Tim nie zamierzał czekać, aż napastnik dokończy lubieżnego dzieła. Cała grupka stałą do niego plecami, wyraźnie bardziej zajęta dopingowaniem niedoszłego gwałciciela. Komandos ruszył sprężystym ale cichym krokiem. Karabin zostawił przy drzewie. Był uzbrojony w nóż i pistolet w otwartej kaburze. Pierwszy stojący najbliżej Evansa dostał cios od tyłu w nerkę, tuż przy nasadzie kręgosłupa. Operator zdążył zatkać mu usta i powoli pozwolił osunąć mu się na ziemię. Jego brodaty towarzysz, kątem oka, wśród śmiechu, dostrzegł nienaturalny ruch swojego ziomka. Odwrócił twarz w jego kierunku, ale rozwarte do krzyku usta zdusił jęk, kiedy cios nasadą dłoni, dosięgnął jego krtani. Trzeci rzucił się z podniesionym mieczem i bojowym okrzykiem. Nie zdążył dobiec, Tim rzucił nożem prosto w jego klatkę piersiową. Czwarty klęczący nad dziewczyną, zdążył się tylko podnieść. Plątające się okolicy kola spodnie, wybitnie skrępowały mu ruchy. Evans nie miał dla niego litości zwłaszcza po tym co zrobili zapewne jego kompani w wiosce. Nie po tym co zobaczył. Kopnął go z całej siły w nagie krocze, czując jak miękka tkanka boleśnie zderzyła się z ciężkim wojskowym obuwiem. Zwalił się na kolana, a po chwili leżał na miękkim podłożu lasu, z nienaturalnie wykrzywioną głową.
To wszystko trwało, zaledwie kilka sekund. Ciche charczenie za plecami przypomniało mu o jedynym żywym przeciwniku. Ruszył powoli w jego stronę, wiking klęczał i tzymał się za gardło, próbując niczym ryba wyjęta z wody, nabrać powietrza w płuca. Prawie bez zatrzymywania wyjął nóż z klatki piersiowej zabitego i szedł dalej w jego kierunku. Widział dokładnie, jak jego oczy robią się co raz większe z przerażenia. Tak duże jak oczy małej dziewczynki, w wieku może Johnnego, która leżała na progu jednej z chat w wiosce. Nie ma litości… po chwili charczenie ucichło.
Stał przez moment, próbując uspokoić myśli i unormować oddech. Nie mógł pozwolić by poniosły go emocje. Wrócił po karabin i przyjrzał się nieprzytomnej dziewczynie. Miała około osiemnastu lat, Tim musiał przyznać, że miała bardzo piękną twarz, no i ciało też niczego sobie, bazujac na tym , co odsłaniały podarte kawałki sukni.



Wziął chustę, którą zgubiła podczas szamotaniny z napastnikami i przykrył jej nagość. Potem ruszył obejrzeć jej towarzysza. Mężczyzna, a raczej chłopiec, który dopiero się nim stał, miał długą i głęboką ranę na ramieniu. Krew obficie z niej wypływała. Podporucznik nie był medykiem, jednak przeszedł szkolenie paramedyczne, czyli jak szybko i w warunkach walki pomagać rannym, czy po prostu nie dać się zabić. Oderwał z kaftana jednego z napastników szeroki pasek tkaniny i przewiązał nim ramię powyżej rany, zacisnął jak potrafił najmocniej, krew przestałą płynąć. Wyciągnął nóż i odkręcił rękojeść, delikatnie wyjmując z niej nić chirurgiczną opakowaną w saszetkę z antyseptycznym płynem. Oprócz tego z zasobnika przy pasie wyjął malutką strzykawkę ze środkiem znieczulającym i małą fiolkę antyseptyku. Nie wiedział, czy znieczulenie już działało, mimo to zabrał się za zszywanie rany, pracował szybko nie próbując sprawdzać jak długo ranny pozostanie nieprzytomny. Kiedy skończył obejrzał swoje dzieło, na pewno zostanie blizna i to bardzo brzydka, ale miał nadzieję, że chłopak przeżyje. Wyjął bandaż i uważnie zabezpieczył ranę. Czuł wyrzuty sumienia, rozsądek podpowiadał mu, że może on kiedyś będzie potrzebował tych leków, a on teraz używał ich by uratować życie kompletnie nieznanej osoby. Wiedział, że nie będzie miał gdzie uzupełnić ekwipunku…
Wreszcie wstał i chciał się odwrócić w kierunku dziewczyny, kiedy ze zdumieniem zobaczył, że stoi tuż za nim, wpatrując się w niego badawczo. Na jej twarzy widział strach, jednak nie uciekała i nie krzyczała. Nie wiedział, jak długo na niego patrzyła, był zbyt zajęty zszywaniem jej towarzysza. Nie wiedział co ma powiedzieć, gorączkowo przypominał sobie schematy postępowania, jakich uczyli go podczas podstaw walk partyzanckich. I choć znał kilka języków, nie przypuszczał, że dziewczyna będzie znać któryś z nich.
Przyjął swobodną postawę i rozłożył ręce w geście bezpieczeństwa, chciał w niej wzbudzić namiastkę zaufania. Potem wskazał na siebie i powiedział powoli: - Tim, jestem Tim.
Dziewczyna z trudem wydobyła z siebie swoje imię, kładąc dłoń na piersi powiedziała: - Alana. Tim uśmiechnął się i wskazał na jej towarzysza, dając jej znać, że zamierza go podnieść i potrzebuje pomocy. Alana, pomogła mu zarzucić ramię nieprzytomnego i unieść go w górę. Powoli, dźwigając rannego, ruszył w kierunku miejsca obranego na spoczynek.
Uszli może z kilkadziesiąt metrów, kiedy ciszę puszczy przeszył odgłos wystrzału. Był to pojedynczy strzał z broni o kalibrze pośrednim, przynajmniej tak mu podpowiadało ucho żołnierza. "Który kretyn strzelał" - pomyślał przyspieszając kroku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline