Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2010, 21:00   #9
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Trupy i spalona wioska... Skóra zwłok miała inną barwę, budynki inną konstrukcję. Ale reszta była znajoma. Rosiński rozejrzał się wśród nie przyglądając się za bardzo zwłokom.
I tak sposób w jaki zadano im śmierć, mówił aż nadto o brutalności i prymitywnych metodach napastników. Nie mieli oni zaawansowanej broni, albo nie zamierzali jej używać... Po znalezieniu trupów odzianych w kolczugi, przeważyła pierwsza opcja.
Zostawili swoich poległych kamratów, jak zapewne wszystko, czego nie mogli unieść i nie warto było taszczyć.
Generalnie podobne obrazki widział na misjach pokojowych w Afryce...spalone wsie, masowe groby. Zwłoki ze śladami tortur. Łupieżczy rajd jakiejś bandy na osadę. Nic niezwykłego, ani w widokach, ani w metodzie. Zwiedzanie wioski, nie trwało długo... wkrótce czwórka byłych ratowników ruszyła dalej.

A gdy znaleźli odpowiednie miejsce na tymczasowy obóz, rozdzielili się. I niestety Rosińskiemu przypadł Spencer. Co specjalnie Janowi nie przypadło do gustu. Chris miał bowiem jedną poważną wadę... był uzbrojonym cywilem. W dodatku swoim ganianiem to tu to tam, udowodnił, że słowo „dyscyplina” dla niego nie istnieje. Był więc tym wszystkim czemu Jan nauczył się nie ufać w Afryce. Bowiem większość „partyzantów” było takimi jak Chris uzbrojonymi cywilami, którzy myśleli, że mając broń mogą wymierzać sprawiedliwość... Co prawda wymierzali „sprawiedliwość” polegającą głównie na wyrównywaniu rachunków, napadach na wioski, zbiorowych gwałtach...
Dlatego też Rosiński trzymał się blisko Spencera, mimo że taktycznie to był błąd. Niemniej Jan nie tylko wyruszył na zwiad, przy okazji pilnował, by niesforny cywil wzorem amerykańskich rednecków nie zrobił nic głupiego. To, że Spencer był Kanadyjczykiem, nie stanowiło dla Rosińskiego większej różnicy...wszak to jeden kontynent. A tym swoim niefrasobliwym zachowaniem i oddalaniem się od grupy, bez uzgodnienia (o pytania o zgodę Ipatowa nie wspominając) udowodnił, że jest bardzo amerykański.

Wkrótce się natknęli na grupę, atakowaną przez jednego samotnego „wikinga”. Był sam, towarzysze jego bowiem nie mieli by po co czaić się po krzakach. Jan zamierzał oddać strzały ostrzegawcze, bowiem strzelanie w plecy nieuzbrojonego (w sumie nieuzbrojonego w broń, który mógłby Rosińskiemu zagrozić) godziło w etos żołnierski. Ale Spencer go uprzedził i coś wymamrotawszy ogłuszył toporkiem, po czym zachował się w sposób który wywołał w Janie odrazę i słowa po polsku.- Kanadyjski psychol.
Nadmierna brutalność Spencera nie dziwiła Jana. Niemniej wywoływała odrazę.
Rosiński podszedł do leżącego wikinga, który nawet przy wyrośniętym Rosiński wydawał się być kawałem byka. Żołnierz przeszukał go, rekwirując wszelkie znalezione uzbrojenie, oraz skórzany pas, którym związał dłonie nieprzytomnego wikinga.
Tymczasem Chris zajął się nawiązywaniem pierwszego kontaktu. Wszak pierwsze lody zostały chyba przełamane? Obronili ich przed złym Wikingiem...
Teraz tylko ich przekonać, że nie są jeszcze gorsi niż tamci... Co gorsza nie wiadomo kim są tamci, kim są ci. Nic nie wiadomo.
Spencer tradycyjnie od przedstawienia się.
- Chris. - powiedział, wskazując na siebie. - Chris. - powtórzył, ponownie wykonując ten gest.
- Jan. - powiedział, wskazując na Rosińskiego.
- Chris. - stuknął się w piersi. - Jan. - wskazał znów na Rosińskiego.
A potem, takim samym gestem, wskazał chłopaka.
W międzyczasie chłopak zdołał podnieść miecz i ponownie trzymał go wycelowanego, tym razem w Chrisa i Jana. Nadal na jego twarzy wymalowany był strach. Siedząca z nim kobieta odezwała się do niego cicho i chłopka obniżył nieco ostrzę miecza. Po czym powtórzył gest Kanadyjczyka i imiona obu mężczyzn. Wprawdzie miał trochę problemów z ich wymówieniem, ale się udało.
- Aatr. - Wskazał na siebie.
- Aatr. - powtórzył Chris, wskazując na chłopaka i skinął głową. Na wszelki wypadek wolał nie pytać o imię kobiety. A nuż stanowiło jakieś tabu...

Gestami dał znać, że obaj mają zamiar zabrać jeńca i pokazał, w jaką stronę idą. Potem powiedział:
- Chris, Jan, Aatr. - pokazał po kolei palcami, a potem szerokim gestem objął resztę. Kontynuując gest poprosił wszystkich o udanie się razem z nimi. W tym samym kierunku.

- Odpoczynek. - powiedział. Położył głowę na złożonych dłoniach i przymknął oczy. Wskazał kierunek i jeszcze raz zasygnalizował, że tam można odpocząć.

Chłopiec pomógł wstać kobiecie i wszyscy ruszyli za nieznajomymi. Przechodząc koło związanego wojownika, chłopiec powiedział coś do niego. Z intonacji można było wywnioskować, że była to obelga. Świadczył o tym również fakt, że niedoszła ofiara opluła swojego prześladowcę. Kobieta chciała coś powiedzieć, ale zrezygnował, odwracając jedynie głowę od wojownika. Pozostałe dzieci szerokim łukiem obeszły go.
Jan szarpnął za ubranie mężczyzny i popchnął do przodu, dając do zrozumienia, że też ma się ruszyć. Wiking, na szczęście nie stawiał oporu i posłusznie dostosował się do roli jeńca.
Nim ta przedziwna kolumna w ogóle się uformował i ruszyła, dał się słyszeć wystrzał. Dla Jana i Chrisa jasnym było, że ktoś użył karabinu. Czyżby nie tylko oni napotkali tubylców??
Dzieci ponownie schowały się za kobietą.
Kobieta stanęła tak, że przechodzące przez gałęzie drzew promienie słoneczne objęły ją. Obaj musieli przyznać, że była ładna. Sporej wielkości brzuch sprawiał, że poruszała się niezgrabnie. Jej długie, brązowe, kręcone włosy, teraz, w tym świetle wydawały się być poprzetykane złotogłowiem. Zupełnie niczym rusałka..
Gładkie lico. Smukła szyja. Pełne piersi...

Nie żeby teraz był czas na tego typu podziwianie.

Ubiór kobieta, jak i dzieci, pomimo iż był zabrudzony i gdzie nie gdzie rozdarty, był bogato zdobiony. Hafty na rękawach i brzegach sukni czy koszul. To samo przy szyi. Nawet laik zauważyłby, że musieli być to przedstawiciele lokalnej elity. Tylko we wszystkich znanych współczesnemu człowiekowi cywilizacjach, elity poruszały się z obstawą. A tego czternastolatka za takową uznać nie można. Nawet przy wybujałej wyobraźni.
Poza tym elity nie chodziły brudne i obdarte. Uciekinierzy??
-Gramy w papier, nożyce, kamień. Zwycięzca idzie na zwiad, przegrany zostaje z uchodźcami.- mruknął Rosiński do Spencera. -15 minut na rozejrzenie się i powrót do grupy. Po piętnastu minutach, trzeba się oddalić z cywilami z tej okolicy.
- Idź jak chcesz -
powiedział Chris - ale to dla mnie kiepski pomysł. Lepiej od razu ruszyć do naszej 'kryjówki'. Rozdzielanie się, jak mamy tego gościa na karku i kobietę i te dzieci pod opieką jest mało sensowne.
To prawda...dobro cywili było na pierwszym miejscu. Rosiński kiwnął jedynie głową i dodał.- Ruszajmy.
I udali się do obozu...Co akurat nie pocieszało Jana. Co innego "obozowisko" dla czterech osób szkolonych w przetrwaniu. Co innego obóz dla dzieci, ciężarnej kobiety i więźnia.
Sytuacja komplikowała się coraz bardziej.

Gdy dotarli na miejsce był tam Evans z kolejnymi gośćmi. Brakowało tylko Ipatowa. A Jan mógł tylko zakląć cicho pod nosem. Usiadł pod drzewem i wyjął zdjęcie przez chwilę przyglądając się Marcie. Na razie nie wiedział co zrobić, zostać tu nie mogli...zostawić Ipatowa samemu sobie tym bardziej. Prędzej czy później, trzeba będzie udać się na poszukiwanie kapitana. Chyba, że on wróci w przeciągu następnej godziny.
Spojrzał na najstarszą z kobiet...teraz przynajmniej mieli przewodniczkę.
Inna sprawa, że trzeba będzie się z nią dogadać.
Rosiński podszedł do kobiety z brzuszkiem , pokazał palcem na ziemię, po czym nożem narysował zarys chaty...strzałki w czterech kierunkach świata i zaczął palcem pokazywać każdy po kolei.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-03-2010 o 17:41.
abishai jest offline