Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2010, 20:43   #8
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Surowy ton ojca Edrina sprawił, że Amarys zaczęła mieć złe przeczucia... które w bibliotece zamieniły się w pewność. Piękny plan zemsty obrócił się przeciwko nim. Co prawda cisza na korytarzu oznaczała, że tak czy siak dostaliby burę za spóźnienie na kolację, ale bez przesady! Ojciec Edrin na prawdę nie musiał się tak złościć.
- Ależ ojcze! - podskoczyła usłyszawszy okrutnie niesprawiedliwy (w jej mniemaniu) wymiar kary. - Rozumiem, że spóźniliśmy się na kolację, lecz... - rozpaczliwie szukała jakiejś zgrabnej odpowiedzi - ...lecz czy mieliśmy pozwolić, by nasz egoizm wziął górę i iść na kolację zostawiwszy bibliotekę bez opieki tylko po to, by napełnić brzuchy i uniknąć kary za spóźnienie? A co, gdyby ktoś obcy buszował w księgach? Albo ktoś nieostrożnie zaprószył ogień? Mieliśmy przejść obojętnie? Nie tego wszak nas uczyliście - po tych słowach poczuła, że chyba troszkę przegięła, ale była na prawdę zła. Fakt, trzeba było zostawić Trzmiela, Tych Trzech i bibliotekę samym sobie, i pobiec na kolację. Tak w końcu postępują Dorośli - myślą tylko o czubku własnego nosa! Amarys zdążyła już zapomnieć pierwotnych powodach swojego krzyku, przejęta głębokim poczuciem niesprawiedliwości jaka dotknęła ją i Rava.

Rav wolał się nie wtrącać. Ojciec Edrin nie lubił, gdy ktoś się z nim nie zgadzał, ale od czasu do czasu dawał się przekonać. Jeśli jednak liczba niezgadzających się przekraczała 'jeden', to mogło się zrobić bardzo niedobrze. Podobnie jak w przypadku przeszarżowania w oracyjnym zapędzie...

Twarz Aglahada mieniła się wszystkimi odcieniami czerwieni. Chłopak opuścił wzrok i stanął w pozie autentycznej skruchy, zaciskając piąstki za plecami. Zdawał się być zbyt roztrzęsiony by zwrócić uwagę na burzliwą przemowę Amarys, nie mówiąc już nawet o poparciu kwestii.
- Przepraszam, ja nie chciałem... - Szepnął cichutko, nie mogąc przestać wiercić nogą dziury w drewnianej podłodze.

Trzmiel nawet nie zdążył wstać. Wszystko stało się tak prędko. Stam, który z dziwnie ogłupionym wyrazem twarzy osunął się na deski, spadający zupełnie znikąd Aglahad, którego przecież jeszcze przed chwilą nie było w bibliotece i wreszcie pojawienie się ojca Edrina. Mars nad krzaczastymi brwiami starca oznaczał kruchość dzisiejszej cierpliwości, której upust dał w szybkim wymierzeniu kary sprawcom zamieszania, a do których, jak się okazało, należał właśnie Trzmiel, Aglahad, oraz Amarys z Ravem. Nie Tych Trzech. Bo przecież nie można nazwać karą pozostanie w bibliotece wtedy gdy inni muszą zeskrobywać szczotką i popiołem tłuszcz z drewnianych naczyń.
Postawiony przez Rankela na nogi i popchnięty w stronę wyjścia, zatrzymał się jeszcze by przełożyć bezcenną księgę pod władającą bezużytecznym ramieniem pachę i rzucić złe spojrzenie Edrinowi. Bał się Tych Trzech, a nie kar kapłańskich, które mimo iż czasem bolesne i upokarzające, nigdy nie czyniły krzywdy. Ojciec Edrin prędzej dałby się poćwiartować niż by pozwolił, by komuś z jego wychowanków stało się coś złego. Wystarczyło zdać sobie z tego sprawę, by się go nie bać. Stam był za to nieobliczalny w swej głupocie.
Trzmiel prawie nie miał wątpliwości, że większy od niego chłopak rzucił mu kpiący uśmieszek. Odwrócił szybko od niego wzrok, by nie prowokować niczego gorszego i ruszył w stronę kuchni słysząc jeszcze za plecami wcale słuszne pretensje Amarys. Chciał już mieć to za sobą. Chciał znów spojrzeć na ukryty w pięknych słowach świat, oczami piszącego. Zastanawiał się tylko, czy to dzieło przypadku, czy też kolejne nieoczywiste zadanie od mistrza.
Nagle zatrzymał się w miejscu. A jeśli nie przypadek, to co tam robił Aglahad? Skoro go najpierw nie było, a potem był? Obejrzał się za siebie spoglądając na cichego jak zawsze chłopaka i odtworzył w pamięci moment, w którym na jaw wyszła jego obecność w bibliotece.

Ojciec Edrin zmarszczył krzaczaste brwi tak, że zdały się być jedną, szarą linią nad groźnie łyskającymi oczyma. Każdy z mieszkańców domu gotów był przysiąc, że nie ma w świecie takiego smoka, którego spojrzenie było by równie straszliwe. A potem Edrin zrobił coś, co w hierarchii czynów straszliwych mieściło się znacznie wyżej niźli zmarszczenie brwi. Mianowicie ojciec Edrin uśmiechnął się.
- Zatem powiadasz młoda damo... - Starszy kapłan uśmiechnął się jeszcze szerzej i zamilkł na chwilę jakby delektował się bladością, w którą przyoblekły się oblicza młodzików. - Powiadasz, że jedynym przyczynkiem twej i jego... - Wskazał kościstym palcem na Ravere'a, który jakby zapadł się w sobie pod tym wskazaniem. - ...Był jedynie altruizm i miłość do wiedzy? Zaprawdę młoda damo, zdaję mi się, że wasza tu obecność o tej porze jest nielichym pogwałceniem praw naszego domostwa. Tak jak i wasza... - Jeśli Trzmiel i Aglahad sądzili, że starzec o nich zapomniał to zaprawdę się mylili. Karzący palec skierował się wprost na nich. - Obecność wychowanków na terenie biblioteki bez opieki mentora lub jego zgody zakazana jest. Zwłaszcza po zmroku! - Rzekł dobitnie kapłan, cytując powszechnie znienawidzony regulamin domu dla sierot imienia radnego Bidney'a. - Zwłaszcza po zmroku! I tylko mej wrodzonej dobroci zawdzięczać możecie to, że nie zapytam w jakim celu się tu spotkaliście. - Palec ponownie skierował się w stronę Ravere'a i Amarys. - Winny niechaj się cieszy z lekkiej kary zadanej przez mało wnikliwego sędziego...

- Ale ojcze... - Rav stwierdził, że w rozumowaniu ojca Edrina tkwi pewna luka. - Wszak ani Amarys, ani też ja nie wchodziliśmy wcześniej na teren biblioteki. Dopiero teraz, ojcze, gdy ty nas tu przyprowadziłeś, przekroczyliśmy próg tej sali. A wcześniej z pewnością nie. Ale oczywiście, ojcze, masz rację. Wbrew temu, co mówi Amarys, nie powinniśmy byli sprawdzać, kto się kręci w tej okolicy, tylko iść od razu na Nakładanie...

Szybki krok kapłana nagle ustał. Jednak wypowiedziano o jedno słowo za dużo... A było już tak blisko, właśnie do Waszych nozdrzy dotarł smakowity zapach kolacji, która w nieprzyjemny sposób przypomniała o rodzaju wymierzonej kary.
Zapanowała złowroga cisza, pełna napięcia i oczekiwania na najgorsze, gdy stalowe tęczówki wpiły się w oczy młodzieńca.
- Więc nie dość, że szwendaliście się tu tylko we dwoje, zamiast przyjść do jadalni, to jeszcze twierdzisz, że wiedzieliście, kto się tu kręcił?
Pytanie zawisło w powietrzu ciężkie, niczym głaz a świdrujące spojrzenie ojca Edrina ani na moment nie odrywało się od twarzy coraz bledszego Ravere'a...

Skoro się powiedziało 'A', to trzeba było powiedzieć 'B'. Najlepiej w dodatku, jeśli to co się powie jest prawdą. Nawet jeśli tylko częściową.
- Zamknęliśmy owce, ojcze - zaczął Rav - a potem musiałem umyć ręce, bo Amarys uważała, że są brudne. Oczywiście miała rację, ojcze, że trzeba myć ręce... - podkreślił. - No i przez to się spóźniliśmy. A jak szliśmy to wszędzie była już cisza, bo wszyscy byli już na Nakładaniu, to mi się zdawało, że coś słychać od strony biblioteki. Ojciec Rankel zawsze powtarzał, że mam dobry słuch. Abso... absolutny.
Rav przerwał na sekundę.
- A że Amarys ma na punkcie książek św... No, kocha książki, ojcze - poprawił się natychmiast. - Stale mi mówi, że za mało czytam... - Przerwał uznając, że mówi nieco nie nie na temat - Chciała sprawdzić, co się dzieje.
- Gdybyśmy wiedzieli, kto tu się kręci, to byśmy nie nic sprawdzali, ojcze. Ale pod drzwiami było widać światło. I ja chciałem wejść, ale Amarys powiedziała, że nie wolno i zaczęła krzyczeć. No, wołać...

Amarys najpierw miała ochotę udusić Rava za dolewanie oliwy do ognia, bo ojciec Edrin był mistrzem w wyłapywaniu najdrobniejszych nieścisłości w wypowiedziach (o co w nerwach wcale trudno nie było, nawet mówiąc prawdę), ale potem gniew zelżał. Chłopak mówił całkiem całkiem - może choć kolację wydębi? Dyskretnie, acz z nienawiścią spojrzała na Tych Trzech "ukaranych" układaniem "jej" ukochanych książek. Farciarze... "Złemu zawsze ujdzie płazem, a dobremu jeszcze baty wlepią", przypomniała sobie powiedzonko kucharki, gdy ta myślała że żadne z dzieci jej nie słyszy.

Milczenie starszego kapłana trwało jedynie przez parę chwil, kiedy to uważnie przypatrywał się dwójce młodocianych przestępców. Przez chwilę zawahał się jakby chcąc dodać jeszcze kilka słów. A słowa te z pewnością na długie tygodnie odmieniły by życie Amarys i Ravere'a zmieniając je w długą i wyjątkowo nudną "pokutę". Ale jednak nie. Kapłan jedynie potrząsnął siwą głową i rzekł ostrzejszym niż dotychczas, tonem:
-Sugeruję młodzieńcze byś zaprzestał tej dyskusji jeśli ci twój wolny czas miły. - Jego głos mógł przypominać zgrzyt jaki wydają dwa ścierające się ostrza. - Sugeruję również byście wykonali moje polecenie natychmiast! - Ostatnie słowo zdawało się mieć siłę rozpędzonego, potężnego tarana. Jak nic musiało być to jakieś zaklęte słowo mocy, bo po tym jak zabrzmiało nijak już nie mogli spojrzeć na srogie oblicze kapłana.

Rav zacisnął zęby. Wolał się już nie odzywać, chociaż parę słów na temat kapłana i jego podejścia do sprawiedliwości z przyjemnością by powiedział. Typowe... Jak sobie ktoś coś ubzdurał, to już żadne słowa do niego nie docierały. Skoro ojciec Edrin zaplanował karę, to nawet gdyby sto osób zaświadczyłoby o ich niewinności uszy ojca pozostałyby głuche na te zapewnienia. I oczywiście - gdy tylko ojcu zabrakło argumentów, to zabrał się za straszenie. "Wsadź se w zadek swoją sprawiedliwość", pomyślał.
Może
by coś jeszcze rzekł, by skomentować krzyczącą niesprawiedliwość, ale miał wrażenie, że mogłoby się to źle skończyć nie tylko dla niego, ale i dla Amarys, którą ojciec Edrin ukarałby w ramach tak zwanej zbiorowej odpowiedzialności. Rzucił okiem na dziewczynę i leciutko wzruszył ramionami. Jakoś przeżyją ten zmywak. A co się odwlecze...

Typowa sprawiedliwość dorosłych - odpowiedziała spojrzeniem Amarys. Jakby ojciec Edrin zdanie zmienił, to by mu przecie korona z głowy spadła, bo kon-sek-went-nym (czy jakoś tak) trzeba być, a do błędów to tylko dzieciom się każą przyznawać.
Zresztą po co miałaby iść do biblioteki w zakazanym czasie, a potem wrzaskiem to oznajmiać? Gdzie tu sens, gdzie logika? Jak dorośnie... to na pewno nie będzie się przyznawać, nie ma głupich!
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-03-2010 o 14:43.
Sayane jest offline