Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2010, 23:43   #9
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
„To ma sens” - pomyślał kiedy na wschodzie zaczęły pojawiać się promienie słońca. Wyścig ustawiony na późną godzinę... no, spóźnienie, cała ta zabawa z Cosiem... Miało szanse być na tyle późno, albo na tyle wcześnie... W każdym razie świtało... A taka pora była bardzo piękna... Zmęczony umysł Kinschoffera koncentrował się na wszystkim z wyjątkiem prowadzenia...


„Nie, wręcz przeciwnie, to nie ma żadnego sensu” - pomyślał patrząc na wskaźniki. Nie tylko noc się kończyła... Szybko przeliczył, że nawet przy maksymalnym spalaniu rajdowa benzyna (no cóż, każdy ma jakieś grzeszki) w baku powinna starczyć na około 350 kilometrów, co znaczyło, że ogólnie coś jest nie halo z czasem, albo przestrzenią, albo jednym i drugim...

Jakoś trzeba było zakończyć ten dzień, długi dzień. Był zmęczony, zziębnięty i wściekły. Rozwalona kurtka pozwalała zimnemu powietrzu wślizgiwać się pod kevlarowaną skórę i co chwilę przez plecy przebiegał nieprzyjemny dreszcz. Rozwalone palce co chwilę przymarzały i zrywały się z upapranej krwią rączki hamulca. „Cholera!” - zredukował z zamiarem zrzucenia w bok i przywalenia w jakieś... cokolwiek... co wytrzymałoby jego frustrację. Wróć! Z zamiarem zrzucenia w bok, zatrzymania, zejścia z maszyny i przywalenia z półobrotu w cokolwiek... „Kurde, nie myślisz...” - zrugał się w myślach doskonale zdając sobie sprawę, że jego reakcje są do tej prędkości zdecydowanie zbyt wolne...

Chromowany... CHOLERA motor przemknął obok z prędkością przekraczającą zdrową normę, a nawet chorą normę i prawa fizyki. Ok, poszukiwania można było uznać za zakończone...



Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz pokazujący 0. „Szlag jasny” było przed piątą...

- I ogólnie co to było? To miał być wyścig?!? - wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego – Zapomniałeś napisać, że jest na dochodzenie, co czyni wyścig nieważnym; ale możemy uznać, że jest po równo i jesteśmy kwita. Również zapomniałeś napisać, że przyjeżdżasz z kolegami. Więc już nie jesteśmy kwita. Co to za palanty??? Niestety ten mój miał wypadek, coś z upadkiem z wysokości i potrąceniem. Zobaczę co jutro będzie w wiadomościach. Jesteś mi krewny za kurtkę i rękawice... KURWA MAĆ!!! - na ułamek sekundy stracił nad sobą panowanie - Co to do cholery było?!? I, ważniejsze, co ja mam z tym wspólnego? Jakieś popierdolone gierki bogów czy co? - zmęczone ciało Kinschoffera na szczęście nie odpowiedziało na rozkazy przesyłane z mózgu. Miał ochotę doskoczyć do TEGO IDIOTY i przyłupać mu kaskiem w twarz, po czym dokonać kilku kosmetycznych poprawek z kolana i buta... Był jednak krańcowo wyczerpany tym wszystkim, jego mięśnie dygotały nie potrafiąc dostosować się do rozchwianej motoryki ciała i kipiącego umysłu; gdyby zsiadł z maszyny to pewnie by się wywrócił. Umysł dla odmiany dalej pływał w brei z adrenaliny, strachu, wściekłości i... zainteresowania. Jakby wszystko co się wydarzyło było jednak jakąś miłą odmianą od spokojnego i poukładanego życia. Zakończył zupełnie zmieniając znaczenie tego co powiedział Blondyn: - Co rozumiesz przez zjazd rodzinny? I kiedy to się ma niby odbyć? Najwcześniejszy termin mam jutro koło dwudziestej – jak już się wyśpię i uspokoję. Ponadto jakiś lekarz musi mnie obejrzeć... Masz zdolność doprowadzania ludzi do krańcowego wqurvienia...


Mężczyzna pokręcił głową i wlepił znudzone spojrzenie w swojego syna.

- Masz prawdziwy talent do tworzenia barier w tej swojej ciasnej głowie - zagwizdał i zsiadł z motoru stając obok niego. - To ja Hermes. Słyszałem gdzieś, że dzieci potrafią wyczuć swoich rodziców niezależnie od warunków, rozłąki i innych takich. Widać to chyba przesada, skoro ojciec nie może liczyć na trochę ciepła ze strony syna.

- Może. - odparł Zeno zupełnie nie mając ochoty na wnikanie w całe to story o zdradzie matki, bo do tego to się sprowadzało. Może to była prawda, może nie. Dla chłopaka po prostu wygodnie było utrzymywać status quo i traktować go jak... znajomego... góra ojca chrzestnego, czy kogoś w ten deseń.

Wzrok Hermesa nieustannie wodził po sylwetce Kinshoffera. Skrzywił się nieznacznie widząc stan jego ubrania oraz ręki.

- Zacznę od tego, że poradziłeś sobie śpiewająco. Nie na darmo ściągałem tu te dwa bezmózgi prosto ze Stanów - uśmiechnął się i zaklaskał. - Co natomiast tyczy się twojego stanu.

Wyciągnął z torby zawieszonej na boku dziwne zawiniątko, które rzucił Christophowi. Kiedy ten chwycił przedmiot ujrzał sporych rozmiarów liść. Rozłożył go delikatnie, by dostrzec wewnątrz dziwną czerwonawą papkę.

- Wetrzyj to w ranę i nie, nie wyleczy cię w cudowny sposób. Zwyczajnie zdezynfekuje ranę i złagodzi ból. Przechodząc natomiast do rzeczy. Masz ochotę odwiedzić Włochy?

- Nie będzie cudu?!? Ojej... no tak, ale przecież cuda nie istnieją. Moja ciasna głowa powinna wybuchnąć po tym co dzisiaj, przed chwilą zobaczyłem i zrobiłem... Jednak jakoś daje rade. Może właśnie przez te bariery, które tak Ci się nie podobają. Włochy? Kiedy i po co. Wiesz, chodzi o to czy pisać już testament czy może jeszcze nie - Christoph dalej był wściekły i po prostu nie mógł sobie podarować wszystkich małych uszczypliwości jakie przychodziły mu do głowy. Zupełnie nie obserwował rozmówcy zajęty wcieraniem papkowatego tworu w rany na palcach. Obrócił się i z "bagażnika" pod drugim siedzeniem wyciągnął apteczkę, a właściwie zestaw "środek przeciwbólowy & bandaż elastyczny".

Hermes zamrugał kilkukrotnie. Zdawał się wyglądać na prawdziwie zaskoczonego. Choć w ten specyficzny sposób, który jest zapowiedzią zbliżającego się wybuchu złości. Coś na wzór grymasu wykładowcy akademickiego, niezbyt pocieszonego brakiem okazanego mu szacunku. Miast jednak faktycznie dać upust negatywnym emocjom bóg zwyczajnie się zaśmiał. Rechotał w najlepsze przez zdecydowanie zbyt długą chwilę, by odmówić sobie uczucia poirytowania.

- Zdajesz sobie sprawę z faktu, że jesteś niczym stuwatowa żarówka dla istot podobnych do tej, którą przed chwilą spotkałeś? Zbyt drażniąca i widoczna, by odmówić sobie przyjemności jej zmiażdżenia. Jesteś moim synem i chociażby z tego powodu nie zostawię cię na pastwę losu. - zamilkł na moment i wciągnął spory haust powietrza, by chwilę potem ciągnąć dalej. - Pośród bogów wszystko ma jednak swoją cenę. Ja zaś daję ci możliwość spłaty długu. Jeśli więc będziesz na tyle miły by darować sobie te dziecinne uszczypliwości i zgodzić się przyjąć ofertę, z przyjemnością przedstawię ci szczegóły.

- Spłaty długu? -
tym razem Zeno zastanawiał się czy się zaśmiać, czy rzucić jakimś przekleństwem. Zastanawiał się na tyle długo, że w końcu wszystkie uczucia wyparowały wyparte przez zimną logikę. Tego było naprawdę za wiele. Ok, można było nawinąć jakąś gadkę o bogach i starożytnej Grecji. Może i ona jakoś trzymała się kupy. Może i faktycznie potrafił trochę więcej niż "zwykły śmiertelnik", ale nie zamierzał być niczyją zabawką, a po tekście o sprowadzeniu czegoś ze Stanów akcje Hermesa zaryły w asfalt. Przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik. Jego głos był lodowato zimny, pozbawiony jakichkolwiek emocji: - Nie mam wobec ciebie żadnych długów. Nie jestem, nie uznaję cie, za swojego ojca. I ten temat uznaję za zamknięty. Może ja potrzebuję ciebie, może to ty potrzebujesz mnie, może potrzebujemy się na wzajem, a może wcale się nie potrzebujemy. Wszystko ma swoją cenę? Moją ceną jest uczciwość i granie w otwarte karty. Włochy. Kiedy i po co? Z jakim ryzykiem?
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - jego słowa rozmyły się podobnie jak i mężczyzna, z którego ust dobiegły.

Zniknął ledwie na ułamek sekundy pojawiając się dopiero obok motoru Christopha, jednocześnie kładąc dłoń na jego baku. Trwał tak ledwie przez moment wypowiadając niezrozumiałe dla młodzieńca słowa. Zrozumiał dopiero kiedy do jego uszu doszedł dziwny trzask. Silnik zaczął powoli zwalniać obroty, po czym zupełnie zgasł. Był już gotów zareagować, kiedy otwarta dłoń trafiła go w twarz.

- Możesz nie uznawać mnie jako swego ojca. Możesz bawić mnie swymi wymysłami i idiotyczną ironią. Jako mój syn powinieneś jednak wiedzieć, że nie jesteś w położeniu, które pozwala ci przedstawiać jakiekolwiek warunki - jego twarz była zupełnie inna, zniknął gdzieś uśmiech, czy znudzenie, o dziwo nie było też gniewu. Zniknęły wszystkie emocje pozostawiając tylko wyraz absolutnej powagi. - Beze mnie możesz najwyżej zostać pożarty przez bezmózgie stworzenie na wzór tego, które nadal krąży gdzieś w tej okolicy. Nawet jeśli jakimś cudem przeżyjesz trochę dłużej niż przypuszczam. Staniesz się zbyt silny by pozwolić ci żyć, wtedy zaś własnoręcznie zadbam o to byś cierpiał.

Nie potrzebował wiele by ponownie znaleźć się na swoim motorze. Uruchomił silnik i przemknął obok zdezorientowanego syna pozostawiając go samego sobie z całkowicie nienadającą się do użytku maszyną.

Akcje Hermes Inc. osiągnęły poziom ZERO tudzież BEZWARTOŚCIOWY ŚMIEĆ. Na tyle bezwartościowy, że Kinschoffer nawet nie miał ochoty się nad tym co zaszło zastanawiać dłużej... Wyjął telefon, ustalił pozycję GPS i zadzwonił po pomoc drogową. Zepchnął maszynę na pobocze i zajął się czekaniem.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 01-04-2010 o 09:41. Powód: update
Aschaar jest offline