Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2010, 08:53   #10
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Chris podniósł miecz, byłą własność 'Wikinga'.


Żelastwo mierzyło, tak na oko, siedemdziesiąt parę centymetrów i ważyło ponad kilogram. Mimo tego dawało się nim dość dobrze władać. Ostrze nie było może idealne, ale do zadawania śmierci z pewnością się nadawało. Szczególnie w rekach ludzi takich jak ich jeniec, nie niższy od Chrisa, za to o ładny kawałek szerszy. W dodatku wyglądało na to, że ta różnica składa się z mięśni, a nie tłuszczu...
Wbrew przypuszczeniom nie był to zwykły, gładki kawał żelaza.
Głowica była ozdobiona wizerunkiem czegoś, co mniej więcej przypominało konia...


A może raczej konia i jakiegoś innego zwierzaka.


Na ostrzu, tuż przy rękojeści, wyryte były dwa dość prymitywne rysunki.


Wojownikowi z mieczem towarzyszył występujący po drugiej stronie ostrza łucznik.


Ostrze również nie było gładkie. Bez trudu można było zauważyć szereg pionowych, poziomych i ukośnych kresek, łączących się niekiedy ze sobą.


Ponieważ niektóre powtarzały się, zatem łatwo można było się domyślić, że nie jest to zwykły ornament, tylko jakieś pismo.
Sentencja? Zaklęcie?
"Magiczny miecz" - uśmiechnął się lekko Chris.


Ruszyli powoli do obozowiska. Czworo dzieci,trójka z nich nie miała jeszcze dziesięciu lat. Trzymały się blisko ciężarnej. Młodociany wojownik dumnie szedł za nimi.


Tim czuł, że ranny wojownik robi się co raz cięższy, a dziewczyna nie pomagała mu za bardzo, sama będąc jeszcze w szoku po niedawno przeżytych wydarzeniach. Powoli, bo powoli ale zaszli wreszcie na miejsce.Plecak i graty które zostawił były na miejscu, niestety na miejscu nie było pozostałych. Położył rannego wojownika na ziemi i pozwolił, by dziewczyna się nim zajęła.Tim przyglądał się jej przez chwilę. Arafatką którą jej podarował, zasłoniła podartą na piersi suknię. Dziewczyna zauważyła jego spojrzenie i zdjęła chustę wyciągając ją w jego kierunku, jakby chciała mu ja oddać. Tim odsunął się od niej gestem dając jej znak, że ma ją zatrzymać. Scenę tę przerwał odgłos zbliżających się ludzi.

Evans schował się za drzewo, odbezpieczając broń i kładąc palec na ustach, dając Alanie - poznanej dziewczynie, znak by była cicho.

Na szczęście dla tej trójki, zbliżającymi okazali się Rosiński i Spencer.
Evans przywitał ich z bronią w ręku wyłaniając się zza jednego z drzew. Ipatowa nigdzie nie było.


Gdy kobieta w ciąży dostrzegła tę, którą przyprowadził Evnas, powiedziała coś. Siedząca dotychczas tyłem podniosła się. Wtedy Kanadyjczyk i Polak dostrzegli rozerwaną suknię, i nim dziewczyna zdążyła chwycić oba rozerwane kawałki i zakryć się, przez chwilę mogli podziwiać jej biust. Ślad po uderzeniu aż nadto wyraźny był na jej twarzy.
Na świecie powszechnie wiadomym było, że Niosący Pokój Amerykanie nie są tak naprawdę święci. Choćby masakra w My Lai, czy ostania sprawa więźniów w Iraku.
Mimo wszystko Chris nie sądził, że to Evans jest sprawcą takiego właśnie wyglądu młodej kobiety. Poza tym na ziemi leżał kolejny Wiking... Więc może to on...
Obie kobiety podeszły do siebie i przywitały się. Wglądało to trochę jakby ta ciężarna potknęła się o coś i wpadła w ramiona młodszej.
Dzieci skupiły się koło kobiet.
Wtedy podszedł do nich Rosiński i coś narysował na ziemi, pokazując równocześnie kierunki świata. Ale obie pokiwały przecząco głowami.
Po czym kobiety zaczęły ze sobą rozmawiać, ale szeptem, pokazując to na dzieci, to na leżącego nieopodal rannego wojownika.

- Widzę, że nie tylko ja spotkałem miejscowych. Czwórka bandytów, podobnych do tych co napadli wioskę, próbowała dobrać się do dziewczyny i zatłuc tego wojownika. Już nikomu nie zrobią krzywdy – Evans stwierdził zimno. - Słyszałem strzały, to ty Rosiński? Czy może nasz kapitan, tylko wy macie broń na nabój pośredni? Gdzie spotkaliście tę kobietę i dzieci?
- Kawałek drogi stąd. - Chris machnął ręką w kierunku skąd przyszli. - Ten osiłek zamierzał zdaje się skrócić tego chłopaczka o głowę. A skoro już im pomogliśmy, to nie wypadało zostawiać.
- Rozumiem, że to nie wy strzelaliście, tylko Ipatow? Sprowadzi nam na głowy wroga, jak nic.Gdzie on w ogóle jest? Już dawno powinien być z powrotem. – Rzucił Amerykanin.

W końcu młodsza z nich podeszła do żołnierzy, cały czas podtrzymując ręką rozdarty materiał.
Pokazała po kolei siebie, ciężarną, i trzech żołnierzy wypowiadając przy tym jedno słowo.
- Voksen.
Następnie wskazała na dzieci i wypowiedziała inne.
- Barn.
Powtórzyła gesty i słowa jeszcze dwa razy. Następnie wskazała na oczy i na dzieci. Znowu wskazała oczy i ręką zatoczyła okrąg wskazując na las.
- Ma ktoś jakiś pomysł, jak zapytać ich o najbliższą osadę, do której chcą być odprowadzeni?- rzekł z rezygnacją Rosiński, wskazał na siebie, potem na swoje oczy, potem na dzieci.
Jan podszedł bliżej dzieci i zaczął ich pilnować...Liczył, że zmęczenie i strach wystarczą, by grupka nieletnich, nie wpadła na pomysł rozbiegania się.
Na razie należało czekać na Ipatowa, potem uchodźcom przyda się noc odpoczynku. A z rankiem trzeba by się było wyruszyć do najbliższej przyjaznej osady. Bądź co bądź, trójka żołnierzy i cywil, bardziej potrafili się zatroszczyć o samych siebie, niż o kobiety i tę całą dzieciarnię.

- Najpierw trzeba je nakarmić - powiedział Chris. Sięgnął do plecaka. Wbrew własnym słowom nie wyciągnął resztek ich obiadu, tylko zapasową koszulę, którą podał młodej kobiecie. Twarz obdarowanej rozjaśniła się. Chwyciła koszulę, obróciła się plecami do pozostałych i szybko ubrała się.

Pozostało teraz nakarmić wszystkich.
Tu niestety nie było miejsca na cud. To, co zostało z obiadu raczej by nie starczyło dla wszystkich, uwzględniając dodatkowo fakt, że od razu było widać, że dzieci są głodne. Chris podał królika kobiecie w ciąży, która od razu oddała je dzieciom. Chociaż właśnie przyszła matka powinna się dobrze odżywiać, to jednak bardziej dbała o dzieci...
- Macie jeszcze coś do jedzenia? - spytał pozostałych.
Rosiński zaprzeczył głową...szykowali się wszak na wyprawę ratunkową która miała potrwać góra kilka. Nie kilka dni. Jedyne co miał, to trochę wódki w piersiówce. Ale to raczej nie można uznać za "jedzenie".
- Ja mam rację żywnościowe -Tim wyciągnął z plecaka zapakowane szczelnie pakiety, po czym rozpakował i porozdawał reszcie. Uratowanej przez niego dziewczynie podał pół tabliczki czekolady, uśmiechem zachęcając ją by spróbowała. Żołnierz przyglądał się dzieciom, były bardzo przestraszone i zdezorientowane. Evans próbował to wszystko poskładać w jedną całość. Porównywał ubiory spotkanych tubylców z ubiorami zamordowanych we wsi. Zarówno dzieci, jak i ciężarna czy uratowana przez niego para, miały stroje, o kroju i jakości materiałów podobnych to łupieżców, tych znalezionych w wiosce, jak i tych zneutralizowanych przez niego. Znaczy, że należeli do podobnej grupy etnicznej, ci pomordowani w wiosce wyglądali mu na zwykłych zjadaczy chleba, chłopstwo. Teraz chyba mieli do czynienia ze swego rodzaju "elitą" tubylców. Przynajmniej tak podpowiadała logika, nie mógł być jednak na sto procent pewien swoich przypuszczań, miał zbyt mało danych, by opracować jakaś naprawdę solidną analizę.

Dziewczyna obejrzała dokładnie podany jej przedmiot. Powąchała. Jeszcze raz przeniosła wzrok na Tima.

Tim wskazał palcem na czekoladę a potem na swoje usta, naśladując czynność jedzenia. Po czym uśmiechnął i się, by przekonać kobietę.

Czekolada roztopiła się trochę w jej dłoniach. Im też zaczęła się przyglądać. Po czym spróbowała. Uśmiechnęła się do Tima.


Chris wyrównał kawałek piasku i gestem poprosił do siebie młodszą kobietę. Kawałkiem patyka narysował dwie kobiety i trzech mężczyzn. Otoczył rysunek kołem, a następnie powtórzył słowo "Voksen".


Obok narysował cztery mniejsze sylwetki. Wskazując je powiedział "Barn".

Pozostała do załatwienie jeszcze jedna sprawa...
Wokół narysowanej grupki Chris naszkicował las, a za lasem trzy kolejne, malutkie sylwetki.
- Barn? - spytał, pokazując zaginione jak sądził dzieci.

Kobieta pokiwała głową.

- Trzeba ich będzie poszukać... - powiedział do Evansa i Rosińskiego. Ponownie zwrócił się do kobiety.
- Chris - pokazał na siebie. - Aatr - wskazał chłopaka.
Ponownie wrócił do rysunku. Naszkicował dwie sylwetki - większą i mniejszą.
- Chris, Aatr - pokazał obie i dorysował strzałkę w stronę zaginionych dzieci. Wstał i, podobnie jak poprzednio kobieta zaczął się rozglądać na wszystkie strony.
- Chris, Aatr, barn... - stuknął patykiem w sylwetki zaginionych dzieci.

Kobieta pokazała na Kanadyjczyka i chłopca, po czym zaczęła placami prawej ręki chodzić po piasku.

Chris skinął głową. A potem dorysował do zaginionych dzieci kolejne dwa. Potem następne dwa. Następnie wręczył kobiecie patyk i wskazał grupkę zaginionych dzieci.

Kobieta przeliczyła małe postaci i dorysowała jeszcze dwie. Odwróciła się do tej w ciąży. Wymieniła z nią kilka uwag, i oddała patyk Chrisowi

- Dziewięć... - Chris przeliczył sylwetki. - Dziewięcioro dzieci... Przedszkole jakieś czy co? - Niestety bariera językowa uniemożliwiła uzyskanie odpowiedzi na to pytanie. - Skąd się oni wszyscy tu wzięli?
Z pewnością nie z wioski. Stroje kobiet i dzieci z pewnością nie były podobne do ubrań wieśniaków. Już bardziej wyglądały jak ubrania Wikingów...
Poza tym w wiosce nie było jakiegoś zamku czy choćby okazałego dworu.
- Zróbcie im jakieś posłania z gałęzi - powiedział do Evansa i Rosińskiego. - Przecież nie mogą spać na gołej ziemi. A w tym czasie my poszukamy tamtych dzieci.
- I dowiedzcie się, dokąd można je jutro zaprowadzić - dodał.
- Spencer chyba Ci się w głowie przewróciło już całkiem - na ostatni rozkaz cywila Evans nie wytrzymał - Nie Ty dowodzisz i nie ty będziesz wydawał rozkazy. Chcesz robić posłania to rób, ale nami się nie wyręczaj. Poza tym jeśli chodzi o spotkanie z nieprzyjaciółmi, to wybacz, ale chyba nie jesteś komandosem?
- Nie umiesz, to nie rób - powiedział spokojnie Chris. - Załatwię to, jak wrócę. Najwyraźniej nie potrafisz zrozumieć, że o dzieci trzeba zadbać. Natomiast, wybacz, może nie jestem taką maszynką do zabijania, jak ty, ale jeśli chodzi o poruszanie się po lesie jestem od ciebie lepszy. I może wreszcie zrozumiesz jedną rzecz... Ta twoja cała struktura dowodzenia nie ma tutaj zastosowania. Skończyła się z chwilą, gdy znaleźliśmy się w tym świecie. Jeśli ktoś doświadczony w pewnych sprawach coś ci radzi, to lepiej posłuchaj. Jeżeli uważasz, że te twoje parę gwiazdek cokolwiek tu znaczy, to po prostu jesteś w błędzie. Skończ z podziałem na "mądrych, doświadczonych, wszystkowiedzących" wojskowych i "głupawych i niezaradnych" cywilów, bo jeśli masz zamiar to stosować, to lepiej będzie, jeśli się rozejdziemy. Jak powiesz coś mądrego, to posłucham.
- Może taki podział wymyślono po to, by ustalić jakieś reguły, ale dla Ciebie to zbyt trudne. Nie mam zamiaru Ci udowadniać, kto jest lepszy w lesie, byłem w miejscach w których ty zdechłbyś z głodu. Po drugie to co Ty proponujesz to jest właśnie rozkazywanie, bo od momentu tej dziwnej zmiany miejsc, nie wydałem Ci ani jednego rozkazu, to Ty zaczynasz dyrygować, to się ma skończyć, albo będziemy współpracować, albo jak już zaproponowałeś możemy się rozejść. Droga wolna, możesz wracać skąd przyszliśmy.
Chris stłumił uśmiech. Zadziałała stara prawda - chcesz, żeby coś było zrobione - zrób to sam. A Evans zachowywał się jak typowy wojak, któremu się zdawało, że tylko on był wszędzie i wszystko widział.
- Zatem obiecuję ci, że już więcej nie powiem ci, co masz robić - powiedział - skoro dokładnie w taki sposób rozumiesz słowo 'współpraca'.
- Masz wybór, albo będziemy współpracować, albo idziesz w cholerę, przy czym za współpracę nie uważam, że każdy sobie rzepkę skrobie. Jaka jest twoja decyzja? - Tim pomyślał, że stara prawda jest aktualna, nie ma nic gorszego w oddziale, niż indywidualista, taki który myśli, że jest samowystarczalny. Niech go cholera, ale przez niego on i reszta mogą ucierpieć.
- Współpraca nie polega na tym, że ja będę robić to, co ty chcesz - odparł Chris - tylko że będziemy robić to, co jest słuszne. Stwierdziłeś, że nie będziesz szykować posłań i nie porozmawiasz z paniami, by się czegoś dowiedzieć. Nie chcesz, to nikt cię do tego nie zmusi. Widocznie uważasz, że nie mam racji i że to nie jest potrzebne. Albo też chcesz wprowadzić podział obowiązków, wybierając dla siebie to, co ci odpowiada, dla innych zostawiając resztę.
- Jeżeli według ciebie współpraca będzie polegać na tym, że za każdym razem będę pytać, czy mogę coś zrobić, to od razu ci powiem - nie, tak nie będzie. Jeśli masz jakieś logiczne argumenty to proszę, chętnie posłucham.

- Masz widzę, umiejętność wkładania w czyjeś usta, słów, których nikt nie wypowiedział. Chodzi mi o to, że mamy działać razem, a póki co to Ty wybierasz sobie zajęcia. Nie zauważyłem, by Rosiński czy ja, komuś coś kazał. Poza tym, gdzie tam jest Ipatow i na niego też trzeba poczekać. Spotkaliśmy kilku wrogów, jego strzały, mogą nam na głowy sprowadzić więcej nieprzyjaciół. O tym już nie pomyślałeś? Nie możemy tu zostać.

- Chyba nie odpowiedziałeś na moje pytanie, który z moich pomysłów uważasz za nietrafiony. Różnica między nami polega na tym, że gdybyś ty to wymyślił i powiedział, że trzeba coś zrobić, to bym to zrobił. Dlatego, że to jest konieczne, a nie dlatego, że ktoś mi 'kazał'. A jeśli chodzi o pozostanie... Jeśli chcesz, to ich zabierz i sobie idź. Ciekawe, jak daleko zajdziesz z tymi dziećmi. I tym rannym. Sam sobie przy okazji zaprzeczasz - mówisz o czekaniu na Ipatowa i o opuszczeniu tego miejsca. A tamte dzieci trzeba odszukać. Jeśli naprawdę uważasz, że trzeba stąd uciekać, to zastanów się, dokąd. Czy znajdziesz szybko lepsze miejsce. Nie znamy tej okolicy, a oni chyba też nie.

- To były tylko propozycje, bo widzisz, w przeciwieństwie do Ciebie, pytam się innych o zdanie, a nie uznaję za prawdę objawioną swoje słowa. Chcesz to idź, nie licz jednak, że ktoś Cię będzie szukał.

- Mam nadzieję, że nie. Masz na głowie ważniejsze sprawy - powiedział poważnie, spoglądając na kobiety i dzieci. - Ale postaram się szybko wrócić.

- A ja mam nadzieję, ze zrozumiałeś o co mi chodzi? Nie jestem tępym żołdakiem, choć wiem, za tak myślisz Kanadyjczyku.

- Nie wiesz, co o tobie myślę - odparł Chris - i nie dowiesz się, aż ci nie powiem. Natomiast w tym wypadku troszkę się pomyliłeś. Z pewnością nie uważam cię za tępego żołdaka.

- Dałeś to odczuć, choć mogę się mylić. - Evans ruszył w stronę dzieci i reszty uratowanych. Musiał przyznać że Specer miał rację, trzeba się było nimi zająć, miał tylko nadzieję, ze przez tę konfrontację, choć trochę zmieni on swoje zachowanie.

- Nie usiłowałeś załatwić niczego krzykiem - uśmiechnął się Chris - a już to choćby sprawia, że etykietka 'tępy żołdak' do ciebie nie pasuje. A w ogóle to przepraszam. Powinniśmy byli to załatwić szybciej, bez tylu zbędnych słów. Następnym razem pójdzie nam lepiej.

Odwrócił się w stronę najstarszego chłopca.
- Aatr - powiedział. - Chris, Aatr - machnął ręką w stronę lasu - barn.
Od kobiet nie można było się dowiedzieć, gdzie się rozstały z dziećmi, dlatego miał zamiar ruszyć mniej więcej w tym kierunku, w którym podążył Ipatow i stamtąd rozpocząć poszukiwania. W ten sposób można było upiec dwie pieczenie na jednym ogniu...
Ledwo zniknął w lesie zaczął stosować wszystkie znane sobie sposoby, by poruszać się jak najciszej. I niezauważalnie dla innych.
Rosiński w tym sporze popierał Evansa... zresztą Spencer udowodnił, swą niekonsekwentość. Uważał za nierozsądne sprawdzić odgłos wystrzału, a sam wybierał się w jeszcze głupszą wyprawę, szukając dzieci, których położenia w ogóle nie znał. Narażał w ten sposób i siebie i ich, gdyż rozdzielając się obniżał wartość bojową całej grupy. Mizerną z uwagi na niewielką liczebność.
Gdy Evans skończył rozmowę Rosiński rzekł.- Biorę pierwszą nocną wartę. Miejmy nadzieję, że Ipatow wróci. Jeśli nie to będzie nas dwóch, góra trzech do opieki nad sporą grupką cywili. Oby to okolicy była jakaś osada, w której się nimi zaopiekują. Bo jak nie, to mamy przesrane.


***

Ipatow tym czasem starał się nawiązać kontakt z dziećmi. Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, iż przed chwilą były świadkami dość makabrycznych wydarzeń. Stały z szeroko otwartymi oczami, w których czaił się strach, obserwowały każdy ruch Polaka.
Z twarzy kapitana wciąż nie znikał ten przerażający uśmiech. Jedno z młodszych dzieci rozpłakało się. Ipatow mógł zrozumieć pojedyncze słowa z łkania dziecka, takie jak mama czy dom. Język używany przez dzieci był podobny do norweskiego.

Siergiej zagadał do dzieci. Ale chyba go nie zrozumiały. Być może były zbyt wystraszone. Próby dowiedzenia się co tu robią spełzły na niczym. Do dzieci trzeba jednak mieć rękę.

Spenser i Aatr po pewnym czasie usłyszeli płacz dziecka. Przyspieszyli.
Ipatow odbezpieczył swoją broń słysząc, że ktoś się zbliża. Gotowy do strzału stanął za jakimś drzewem. Po chwili odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Kanadyjczyka.
Chwilę później i Chris dojrzał kapitana. Aatr tym czasem podszedł do dzieci i chyba zaczął je uspokajać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline