Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2010, 23:12   #82
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
J.D. usłyszał szept sierżanta:
- Jak wygląda sytuacja?
- Ponad 50 dookoła. Odczyt niewyraźny, żeby doprecyzować - odpowiedział również szeptem.
Cofał się. Krok za krokiem. Światło latarki omiatało całe pomieszczenie, od poodłogi do sufitu, w poszukiwaniu wroga. Co chwilę migał w nim jakiś ciemny kształt, ale był zbyt szybki, żeby murzyn mógł wycelować.
Nagle w bardzo krótkich odcinkach czasu rozległo się kilka dźwięków. Pierwszym było mlaśnięcie, drugim dźwięk czegoś ostrego wbijanego w coś miękkiego, trzecim wrzask Flippera. J.D. odwrócił się w stronę źródła tych głosów. Akurat zdążył na pokaz możliwości stworzenia, które podniosło ich kaprala, jakby był piórkiem i jednym uderzeniem przewierciło mu głowę na wylot. Szamoczące się jeszcze przed chwilą ciało znieruchomiało na moment. Przez chwilę, która zdawała się wiecznością, kapral ciągle trzymał ręce uniesione, jedna pięść dosłownie centymetry od łba stwora. Noga zgięta w kolanie zatrzymała się tuż pod łokciem tego czegoś, w rozpaczliwej próbie uwolnienia się. J.D. patrzył na tę scenę z otwartymi szeroko oczyma. Zimny pot wystąpił mu na czoło, a w gardle zaschło. Patrzył i oczom nie wierzył.
Gdyby ktoś go zapytał, jak długo przyglądał się temu stworzeniu, odpowiedziałby, że 5 minut, mimo że przecież nie mogło to trwać dłużej niż sekundę. W końcu jednak przeraźliwy pisk stworzenia sprowadził jego umysł na ziemię i jakby uruchomił na nowo upływ czasu. Kończyny i głowa Flippera zwisły bezwładnie w uścisku kreatury, krew popłynęła na ziemię.
Cherry zareagował pierwszy. Władował w bestię tyle ołowiu, że jej masa musiała wzrosnąć ze dwa razy. Podziurawione zwłoki przedstawicieli dwóch ras (kapralowi też się dostało), w koncu rozłączone, opadły na ziemię. J.D. w tej chwili poczuł dwie rzeczy. Pierwszą z nich była duma. Duma, że ludzie potrafią pokazać temu czemuś, gdzie raki zimują i pewna ulga, że te stworzenia są smiertelne. Drugą olbrzymia wściekłość. Kapral miał masę wad. Był głupi, złośliwy, ciągle narzekał, czepiał się byle czego i nie dawał się zabawić. Ale był ich kapralem. Nikt bezkarnie nie zabija kaprala marines. NIKT!
Przekręcił głowę w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby wyładować swój gniew. I znalazł. Znalazł tyle, że aż serce w nim zamarło. Ze wszystkich stron nadciągały te kreatury. Najwidoczniej marny los ich ziomka nie przemówił im do łbów. Czarne, ruchliwe kształty, oświetlane jeszcze przez błyski ostatnich strzałów Cherry'ego były przerażające.
- Ogień zaporowy!
Wrzask sierżanta ocucił J.D. Tego rozkazu nie trzeba mu było dwa razy powtarzać.
- OGNIA! - wydarł się na całe gardło naciskając pulsacyjnie na spust. Miał zamiar siekać z karabinu długo i krwiście, więc wolał nie opróżnić magazynku za szybko, ani nie przegrzać mechanizmu. Starał się strzelać w miejsca, gdzie widział stwory, ale w dokładne celowanie się nie bawił.
Po chwili wrzask Kirisleva skłonił Jeremy'ego do rozejrzenia się. Nie było dobrze. Jak się okazało reszta grupy dość szybko się wycofywała, zostawiając trójkę żołnierzy niejako na szpicy. Ostatni, który trzymał się blisko nich właśnie został nadziany na ogon przeciwnika i był wynoszony przez Drake'a z pola bitwy. "Swoją drogą fajny ten sierżant. Nie kryje się na tyłach, jak jakiś strachliwy bubek."
Na więcej rozmyślań nie mógł sobie pozwolić, bo wdepnęli w naprawdę poważne łajno. Z galaretowatej mazi pokrywającej podłogę wynurzyły się przed nimi jaja. Na szczęścia zajął się nimi John, a Cherry całkiem nieźle radził sobie z dużymi.
Gdy J.D. zobaczył jedno z jaj tuż obok swojej nogi, zareagował odruchowo i potężnym kopniakiem wysłał je na bezpieczniejszą odległość. Po drodze jajo uderzyło w głowę jednej z bestii, która wściekle zasyczała, ale murzyn uciszył ją kilkoma celnymi pociskami. Z zewnątrz cała ta scena mogła wyglądać nawet zabawnie, ale jemu nie było zbytnio do śmiechu.
- Uciekamy! Jaja rozwalimy granatami! Szybko! - zawołał Cherry.
- Wycofujemy się! Zewrzeć szyk! - wydarł się na cały głos J.D. nim jeszcze słowa Japończyka przebiły się do jego mózgu. Widząc że zostali praktycznie bez dowódcy mógł sobie pozwolić na trochę rozkazów. Przesunął się za plecy Johna i asekurując go jak tylko mógł, krzyknął mu do ucha:
- Ognia i cofaj się!
Trzeba było dotrzeć do korytarza, zanim wróg całkiem oddzieli ich od pozostałych. Ogień z broni maszynowej cichł. J.D. miał jeszcze trochę amunicji, ale czerwona liczba na wyświetlaczu niepokojąco malała z każdym naciśnięciem spustu. Malała szybciej niż zastępy wrogów.
"Byle do windy" kołatało się w głowie żołnierza.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline