Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2010, 21:34   #64
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Pogoda była równie paskudna co nastrój Władka. Przygnębiony i zrozpaczony mężczyzna czuł, że od wczorajszego dnia jego życie uległo drastycznej przemianie. I chyba pierwszy raz stało się to bez jego udziału. Zawsze to on był odpowiedzialny za swoje złe i dobre wybory. A teraz to ktoś zdecydował za niego. Ktoś wplątał go w wydarzenia, które do tej pory w żaden sposób nie miały z nim nic wspólnego. A wszystko przez ten dziwny sen, o ile można go tak wogóle nazwać. Używał poprostu tej nazwy z braku jakiegokolwiek odpowiedniejszego określenia.
Władysław zastanawiał się czy to nie ksiądz Antoni wplątał go w tę aferę. Wszystko wskazywało na to, że tak.
Gdyby to była prawda, Władysław czuł by się znacznie lepiej. Ufał księdzu jak nikomu innemu na świecie. Niestety wizyta w szpitalu zamiast nie przyniosła żadnych odpowiedzi, a tylko kolejne pytania i zagadki.
Podróż podmiejskim pociągiem była krótka. I na całe szczęście, gdyż Władysław nienawidził tych śmierdzących moczem i pijackimi rzygami metalowych obskurnych wagonów.
Całą drogę spędził gapiąc się na cieknące po szybie krople deszczu. Zastanawiał się co powinni zrobić dalej. Jako najstarszy w grupie, czuł się w obowiązku poprowadzić innych. Mogło się to wydawać niedorzeczne, ale on czuł moralną odpowiedzialność za ludzi którzy razem z nim błądzili pośród szarej, betonowej dżungli.

Gdy wysiedli z pociągu, szybkim krokiem ruszyli w stronę plebanii. Deszcz prawdopodobnie na chwilę przestał padać. Wyglądało to tak, jakby jakieś wyższew siły postanowiły zlitować się nad nimi i pozwolić im dojść na plebanię bez konieczności przemoczenia całego urbania.
W niecały kwadrans pokonali drogę dzielącą stację od kościoła. Przy bramie pożegnał się z nimi Stefan. Pozostali sami w znajomym gronie.
Władysław, wchodząc w rolę gospodarza, ruszył przodem.
Przeszli obok otwartych drzwi świątyni. Władek pochylił głowę i przeżegnał się. Wzdłuż bocznej ściany doszli do budynku plebanii. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni klucz i rzekł cicho do reszty.
- Zapraszam. Mam do dyspozycji tylko mały pokoik i nie ma tam luksusów, ale będziemy mogli tam spokojnie porozmawiać.
Po schodach weszli na górę, gdzie znajdował się pokój Władka. Gdy stanęli pod drzwiami mężczyzna wstydliwym głosem:
- Od razu przepraszam za bałagan, ale rano jak tylko się przebudziłem to pojechałem do szpitala.

Wewnątrz faktycznie panował nieład. Nie zasłane łóżko, a na nim rozrzucone rzeczy. Stół stanowiący imitacje kuchni, zastawiony był jedzeniem, kubkami i butelkami po piwie.
Władysław wiedział, że ten nieporządek świadczy o nim bardzo źle, ale nie zamierzał się tłumaczyć. Kilkoma szybkimi ruchami uprzątnął łóżko i poprosił gości, by usiedli. Sam usiadł na krześle przy stole i zajął się przygotowaniem herabaty.
Gdy woda w elektrycznym czajniku zawrzała, wlał ją do przygotowanych wcześniej kubków. W czasie gdy przygotowywał herbatę zastanawiał się jakich dobrać słów, by rozpocząć rozmowę. Już w pociągu wiedział co chce powiedzieć, teraz musiał to tylko ubrać w słowa.
- Nie wiem jak zacząć - powiedział gdy herbata była już gotowa. W jego głosie słychać było niepewność i strach.
- To co się nam przydarzyło jest... - zawiesił na chwilę głos - nienormalne. Nie wiem jak to nazwać, ale wiem że nie chcę już nigdy tam wrócić.
Czekał, aż może któreś z nich pociągnie temat, ale ani Ewka ani Konrad nie mieli ochoty. Mówił więc dalej, choć wcale nie czuł się dobrze w roli mentora i przewodnika.
- Wydaje mi się, że to co nas spotkało ma związek z księdzem Antonim. Myślę, że od tego powinniśmy zacząć. Musimy opowiedzieć co nas z nim łączy. A potem możemy zająć się odpowiedziami na kolejne pytania.
Widząc ich milczącą zgodę, Władysław kontynuuował:
- To może ja zacznę. Czuję się trochę jak na spotkaniu anonimowych alkoholików. - zażartował nieśmiało - Tak to wygląda. Siedzimy w kółku i będziemy opowiadać o swoich problemach.
- Nazywam się Władysław Górski i z księdzem Antonim znam się od ponad dwóch lat. Poznałem go przypadkiem. Właśnie wyszedłem z więzienia i włóczyłem się po ulicach bez celu. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Odbyłem swoją karę, ale nie miałem dokąd wracać. Chodziłem bez celu wiele godzin. Zbliżał się już wieczór, gdy nagle usłyszałem krzyk w jednej z bram. Instynktownie podbiegłem w kierunku z którego dobiegał głos. Zauważyłem jak trzech wyrostków szamoce się z jakimś mężczyzną. Nie myśląc wiele ruszyłem mu na pomoc. Przegoniłem ich, a mężczyzną którego uratowałem był właśnie ksiądz Antoni. Zaczęliśmy rozmawiać i tak od słowa do słowa, opowiedziałem mu o sobie. O więzieniu, o tym że nie ma dokąd iść. On mnie wysłuchał, po czym zaproponował mi nocleg na plebanii. Zgodziłem się, przecież i tak nie miałem dokąd iść. Następnego dnia poprosił mnie bym pomógł malarzom przy remoncie piwnicy. Zrobiłem to i tak jakoś się stało, że zostałem do dziś. Zajmuję się tutaj wszystkim od sprzątania kościoła po remont dachu, od wymiany żarówek po przepychanie rur. Taka złota rączka od wszystkiego. Ksiądz Antoni w zamian zapewnił mi dach nad głową i skromną pensję. Jednym słowem uratował mi życie i wskazał nowy jego sens.
Władysław umilkł. W oczach miał łzy. Gdy opowiadał swoją historię przed oczami miał obraz otwierającej się więziennej bramy i znowu doświadczył uczucia totalnej bezradności, tak samo jak wtedy. Gdyby nie ksiądz Antoni, kto wie co by z nim teraz było.
Spojrzał na siedzących na wersalce gości. Wyglądali na poruszonych historią Władka. Wzruszenie ich nie było jednak jego celem. Muszą odnaleźć łączącą ich z księdzem Antonim więź, by mu pomóc.
- A wy jak poznaliście księdza Antoniego? - spytał Władek.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline