Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2010, 18:26   #10
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Makbet bez słowa przysłuchiwał się wymianie zdań między Jeleną a stojącym obok niej gwardzistą - porywaczem.
Dotknął podbródka.
Jedno z pewnością przypominało prawdę - zbyt wiele czasu nie mogło minąć od chwili jego spotkania z Murionem i porwania, bo jak inaczej nazwać by można taki czyn.
Podbródek miał cały czas gładki. A on sam nie czuł głodu.

Nie do końca wierzył w cesarzową, podróż do innych światów i wielką misję, do której zostali powołani, ale wolał nie wypowiadać zbyt głośno swoich obiekcji. Porywacze zachowywali się tak, jakby wierzyli w swoje słowa, a jeśli byli szaleńcami, to lepiej było ich nie denerwować. Jeśli szaleńcami nie byli, to również warto było zachować spokój i rozwagę. Gdyby jakimś cudem mówili prawdę, to tym bardziej.
Grota była dość ładna, ale było tu zimno i pozostanie na tej stacji przesiadkowej na stałe nie byłoby niczym miłym.

Wydawać się mogło, że motorem napędowym, umożliwiającym całą podróż, był magik zwany Salerinem. Magik, czy też może raczej mag, bo to pierwsze słowo kojarzyło się Makbetowi z tanimi, oszukańczymi sztuczkami, a jeśli to, co im zrobiono było sztuczką, to była ona lepsza od numerów Davida Copperfielda.
Przyglądający się poczynaniom Salerina Makbet nie potrafił w pierwszej chwili powiedzieć, kto sprawił, że w piersi maga znalazł się nóż, ale dalszy ciąg całej akcji już nie uszedł jego uwadze.
Gdy Murion zwalił się na ziemię natychmiast przyklęknął przy nim.
Sztylet ześlizgnął się po żebrach i rana nie okazała się śmiertelna. Z pewnością była bolesna i wymagała późniejszego szycia, ale żeby powstrzymać największe krwawienie wystarczyło przyłożyć kawał szmaty. Najlepszy byłby oddarty rękaw, albo pół damskiej halki, ale takie rzeczy udawało się bez problemów zrobić w filmach. W praktyce bywało nieco trudniej i zajmowało więcej czasu. W dodatku nie wyglądało toteż chwilowo Murionowi musiał wystarczyć jego własny płaszcz, dociśnięty z całej siły do rany.
Poza tym na szkarłacie i tak plamy nie powinny być zbyt wyraźne.


Tym razem podróż miała zdecydowanie inny charakter. Całkiem jakby mieli do przebycia większy kawałek drogi. Albo i czasu.
Atakowany różnymi bodźcami Makbet przymrużył oczy, ale po chwili i tak je otworzył. Bez względu na to, czy miał oczy otwarte, czy zamknięte, i tak widział i czuł to samo.
Murion otworzył oczy.
- W... moim... - coraz silniejszy szum zagłuszył ciche słowa rannego.
Bez względu na to, co chciał powiedzieć, trzeba było poczekać do końca podróży.
Świat wreszcie przestał się kręcić.

- Leż spokojnie... - Makbet przytrzymał Muriona, który usiłował się podnieść. - Zaraz się tobą zajmę.
- Musiałeś zniszczyć mój płaszcz? - powiedział z oburzeniem Murion, usiłując odsunąć od siebie ręce Makbeta.
- Co się stało? - Obok Makbeta przyklęknęła kobieta, która poprzednio 'opiekowała się' Timem.
Nim Makbet zdążył wyjaśnić, że rana nie jest śmiertelna Asmel odciągnął ją na bok.
- Pilnuj Wennera - polecił.
- Vilith... - żałosnym tonem powiedział Murion. - Nie zostawiaj...
Nie dokończył. Przerwała mu Lena, która ze słowami "Jestem lekarzem" zajęła miejsce opuszczone przez Vilith.

Po krótkich oględzinach Lena pobiegła do drugiego rannego, a Makbet zajął się raną Muriona.
- Leż spokojnie! - Asmel zgromił Muriona, który miast cierpliwie poddawać się zabiegom Makbeta rozglądał się za Leną. Co, według Makbeta, dobrze świadczyło o guście rannego.
- Ale ja bym wolał ją. - Wzrok Muriona jasno wskazywał, o kim mówi. - Albo Vilith zamiast ciebie.
Asmel pokręcił głową.
- Widać od razu, że nic ci się nie stało. Tylko jedno ci w głowie.
- Jedno, nie jedno... - Murion, który widać poczuł się lepiej, stał się od razu bardziej elokwentny. - Koszulę szlag mi trafił, mundur do wyrzucenia, bo w pocerowanym chodzić nie będę, a ten mi jeszcze płaszcz zniszczył. O, popatrz.
- Na szkarłatnym plamy z krwi nie będą widoczne - Asmel bez cienia litości w głosie skwitował słowa rannego.

Mając dość bezczynności Sybilla podeszła do jedynej, w miarę znanej osoby. O ile można było tu mówić o jakichkolwiek znajomościach.
- Mogę w czymś pomóc? - Zapytała zajętego opatrywaniem jednego z rannych, Makbeta.
Na widok nowej twarzy Mirion aż się rozpromienił.
- O tak, tak! - powiedział szybko. - Wolę ciebie, niż tego rzeźnika o zimnym sercu.
To było skierowane do Asmela, nie do Makbeta.
Uśmiechnęła się przyklękając przy rannym.
- Nawet jeżeli okaże się że jestem od niego gorsza i sprawię ci więcej bólu?
- Taka piękna kobieta? - odparł Murion z mniej czy bardziej udawanym niedowierzaniem.
- Piękna nie zawsze oznacza delikatna czy wprawna w opiece nad cierpiącym mężczyzną. Twoje podejście do kobiet zdaje się być dość ogólnikowe. - odparła wesoło jednocześnie unosząc wzrok z niemym zapytaniem odnośnie tego co powinna zrobić by nie siedzieć bezczynnie.
- Zawsze wolę kobiece dłonie... - Murion nie dokończył.
- Przytrzymaj trochę ten opatrunek, a ja w tym czasie zrobię z niego pół mumii - zażartował Makbet.
Podczas wykonywania opatrunku Murion zamilkł. Pewnie nie do końca się zdecydował, czy odgrywać twardziela, czy biedną, bezbronną ofiarę.
Sybil posłusznie przyłożyła dłoń we wskazanym miejscu starając się jednocześnie nie wybuchnąć śmiechem. Ów mężczyzna sprawiał bowiem dość pocieszne wrażenie odrywając ją na chwilę od poważnych rozmyślań na temat celu tej wyprawy i tego co jeszcze na nich tu czeka.

- No - stwierdził Makbet - gotowe.
Murion został zawinięty w parę metrów bandaża, dzięki czemu nawet gdyby zaczął się gimnastykować, to opatrunek tamujący krwawienie nie mógłby się zsunąć.
- Ale lepiej jeszcze nie siadaj.
- Dziękuję bardzo - powiedział Murion. Wbrew dobrej radzie spróbował się podnieść i skrzywił się z bólu.
- Spokojnie bohaterze. - Rzuciła uśmiechając się do niego wesoło i popychając lekko z powrotem.
- Jeszcze będziesz miał okazje do zgrywania twardziela. Póki co bądź grzecznym chłopcem i słuchaj co się do ciebie mówi, a nie wyjdziesz na tym źle.
- O rany... jakbym słyszał swoją matkę - skrzywił się Murion.

- A gdzie mój miecz? - spytał nagle, podnosząc głowę i rozglądając się dokoła.
- Został w jaskini - powiedział Makbet. Mógł był o tym pomyśleć, ale miał wówczas inne sprawy na głowie.
- Zostawiłeś tam mój miecz?! - w skierowanych do Makbeta słowach zabrzmiał żal, oburzenie, pretensja.
- Przeżyjesz - stwierdził sucho Asmel. - Dostaniesz inny.
- Ale to pamiątka rodzinna - jęknął Murion.
- A ostatnio mówiłeś coś o wygranej w karty - podejrzanie łagodnym tonem powiedział Asmel. - Jak zatem było?
Murion spojrzał na niego spode łba.
- Cholerny zdrajca - wymamrotał pod nosem zmieniając temat. Nie odnosiło się to z pewnością do Asmela, bo wzrok rannego powędrował w stronę leżącego bez ruchu Wennera.
- A właśnie... Skoro z Murionem jest wszystko w porządku, to zobaczę, co z tamtym - powiedział Asmel. Ruszył w stronę Wennera.
Sybil odprowadziła wzrokiem Asmela po czym podniosła się i otrzepała kurz jaki przylgnął do spodni.
- Myślę że i ja powinnam znaleźć sobie jakieś zajęcie. - Rzuciła po czym zwróciwszy się do Makbeta dodała.
- Jak coś to wołaj.
- Ależ nie odchodź... powiedział Murion. - Pielęgnowanie rannego to takie szlachetne zajęcie.
- Dlatego też pozostawiam je w rękach Makbeta. Jestem pewna że zadba o ciebie znacznie lepiej niż ja. Jeżeli zaś będzie miał z tym problemy jestem pewna że zawoła, prawda? - Mruknęła do wspomnianego mężczyzny po czym ruszyła w stronę posągu.
Makbet odpowiedział jej uśmiechem a potem, korzystając z tego, że Murion na chwilę zamilkł, wrócił myślami do wypowiedzianych mimochodem słów rannego gwardzisty.

Murion bez wątpienia miał rację.
W ich koszyczku, pełnym pięknych jabłuszek, znalazło się jedno robaczywe. Można by nawet powiedzieć - zgniłe.
Ciekawą rzeczą było, dlaczego - dla jakiej idei lub z jakiego powodu - ktoś był gotów poświęcić swoje życie by ich podróż nie doszła do skutku. Jeśli to wszystko nie było jakimś przedstawieniem, lub nie było związane z jakimiś efektami specjalnymi, to bez maga zostaliby w tej jaskini.
Makbet przeniósł wzrok z (przez moment leżącego spokojnie) Muriona na Wennera.
Co mogło skłonić tego człowieka do dokonania zdrady? Pieniądze? Po co pieniądze trupowi. Fanatyk-samobójca? A może ofiara szantażu?
Bez względu na wszystko wybrał moment działania w mało inteligentny sposób. Gdyby zranił maga nie w jaskini, ale w trakcie przemieszczania się, wszyscy by zginęli. Na szczęście żyli.

- Czy tu zawsze jest tyle kurzu? - spytał Muriona. - Nikt nie spodziewał się naszego przybycia? Nie macie sprzątaczek? A może to taka moda? Czy też trafiliśmy do budowli, którą się omija z daleka?
- Nie, to świątynia, jedna z większych w Crund - odpowiedział, krzywiąc się lekko. - To kaplica, zawsze ktoś tu jest... Coś musiało się zmienić w ciągu tego roku...
- Roku? - spytał zaskoczony Makbet. To oznaczało, że jego wniosek o powrocie ewentualnym powrocie na Ziemię w tym samym czasie, co wyruszyli, mógł być nieco nietrafny. - Nie było was rok?
- Taki był plan. - Wojownik skinął głową. - Żeby was znaleźć przebyliśmy długą drogę.
Plan planem, ale równie dobrze mogło się okazać, że minęło sto lat i zleceniodawcy, a raczej zleceniodawczyni, od dawna nie ma na tym świecie.
- Wygląda na to, że przez ten rok nikogo tu nie było. Czy czasem nie powinni na was... na nas czekać?
- Ktoś powinien być w świątyni. Kler, podróżnicy, wyznawcy...
Zapewne brak tych wszystkich osób, w dodatku od dawna, nie oznaczał nic dobrego.
- Mam nadzieję, że to nie oznacza kłopotów - powiedział Makbet. - Już w tej chwili - dodał.
- To się okaże jak stąd wyjdziemy - odparł Murion.
Nie do końca była to prawda. kłopoty za moment mogły same przyjść do nich. Ale i tak na razie nie mieli do roboty nic innego, poza czekaniem.
 
Kerm jest offline