Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2010, 15:45   #240
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Grody wydawały się niemal bliźniaczo podobne, tak więc jasnym było, iż zaprojektowane zostały przez tych samych architektów, sławnym w niemal całym świecie. Natychmiast w oczy rzucała się analogia w budowie choćby okalających gród murów wieńczonych potężnymi fortyfikacjami i owalnymi basztami. Wspólność dało się zauważyć również w budowie bramy, rozstawieniu balist czy nawet położeniu łopoczących na wietrze flag i proporców. Nawet liczba łuczników wydawała się być jednakowa.

Kiedy Maldred, Theodore oraz Hasvid wkroczyli do Grodu, którego bramy zostały otwarte o brzasku nie zdziwili się wcale widząc, iż tłumy ludzi zapychających ulice w Kamiennym Grodzie, nie przekraczały w choćby calu tych tutaj. Ten sam smród, bród i ubóstwo. Setki ludzi walczących o kilka groszy, o miseczkę jadła niezbędną do przeżycia. Każda dusza o śmierci wiedziała, zdawano sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakim opatrzone były czasy, w których przyszło im żyć. Jednakże, każdy, nawet wychudzony żebrak, paść wolał w boju aniżeli z głodu, sycząc w ciemnych alejkach i błagając o każdy jeden kęs chleba.

Wojna, ha, jakież głębokie piętno na ludności odcisnęła! Daleko za plecami pozostały beztroskie, sielankowe dni. Wszystko się zmieniło, praca, czas wolny, dla wielu nawet Słońce inaczej grzało. Smak jadła jakiś dziwaczny się stał, nijaki, piwo zaś szczyny zaczęło przypominać, mimo iż tym samym co niegdyś było. Perspektywa śmierci, i to nagłej, z rąk wściekłych istot o diabelskich uszach i bladych cerach, przytłaczała niebywale i nie dziwota, że lud bał się. I bał się straszliwie.

Kobiety lękały się o mężów, mężowie o swe żony, aby te przez kogo nie wychędożone zostały. Zaś i kobiety i mężczyźni o swej latorośle się martwili, a to dlatego iż złe czasy przyszły na ich wychowywanie. Nieustanna krew i grzebanie zmarłych parszywy wpływ na ich młode umysły miały. A nie dało się wiecznie udawać. Bystrej głowy nawet wojna odebrać nie mogła. Ale o obłęd przyprawić, owszem.

A obłąkanych wielu się ostatnio na ulicach pojawiło. Do niedawno nawiedzeni ludzie bajali w karczmach o końcu świata, o wielkiej eksplozji, powodzi krwi. O zarazie, o elfickiej nienawiści, która upust znaleźć miała w eksterminacji rasy ludzkiej. Prawiono o czarcim fatum nad ludzkością wiszącym. O śmierci. O kostusze. Chyżo jednak oberżyści, o interes własny się bojąc tudzież o swój czerep, gdyż po karczmach inkwizytorzy łazili, heretyków poszukując i właścicieli lokali gdzie bujdy owe się rozpowszechniały na chłostę skazywali, wygonili obłąkanych, którzy na ulice się przenieśli.

Najemnicy zaś, bitwy doczekać się nie mogąc, po mieście grasowali i zapuszczając się w uboższe dzielnice gwałcili, rabowali i nawet pożary wzniecali. Wiedzieli dobrze, iż bezkarni są, gdyż armii najemnej władze osady pozbyć się nie mogli. Któż bowiem, ratowałby ludzkość przed ową nieuniknioną apokalipsą? Choć skoro nieuniknioną była, to po co garści złociszy oddawano najemnikom?

Hasvid kroczył zatłoczonymi ulicami Grodu meandrującymi wokół najważniejszych jego budynków, czyli: karczem, zamtuza oraz koszar. Mężczyzna chyżo i z łatwością został wprowadzony na odpowiednią aleję prowadzącą do siedziby Zakonu. Ta z pewnością, wyróżniała się swą budową od drewnianych chałup wypełniających teren położony za pierścieniem murów.

Wejścia do zakonnego domu pilnowało dwóch ubranych w kolczugi strażników, więc podziwiać można ich było za wytrzymywanie służby w takim upale. Mężczyźni opierali się jedynie na włóczniach i nie stwarzali większych problemów Hasvidowi, który już po chwili znalazł się wewnątrz budynku. Tu panował przyjemny chłód i półmrok, a w powietrzu unosił się zapach pergaminu, inkaustu i świec. W dolnej izbie znajdowało się przejście do gabinetu urzędnika na wszelkie pytania odpowiadającego. Tam również, kierowała się kolejka z ludzi przeróżnej pozycji zarówno społecznej jak i majątkowej złożona.

Po dłuższej chwili Hasvid dobił się do biurka za którym siedział mężczyzna w białej tunice opatrzonej zakonnym herbem. Pociągnął pokaźny łyk szkarłatnego wina i wytarł brodę nadgarstkiem. Spojrzał na Hasvida spod krzaczastych brwi, wyciągnął kolejny rulon pergaminu i zamoczył pióro w inkauście.

- Mestor – odezwał się Hasvid, opierając dłonie na blacie biurka. Na dźwięk imienia, urzędnik uśmiechnął się, tak jakby od dawna czekał na to słowo. Naskrobał na zwitku papieru kilka słów, po czym wetknął pergamin do sakiewki Hasvida. Nachylił mu się do ucha, tak że ten bez problemu poczuł woń kiepskiej gorzałki, i szepnął:
- Idź, zabij.

Po opuszczeniu budynku Hasvid rozpostarł papier i przeczytał, w myślach, powoli sklejając słowa. Na kartce wyraźnymi literami napisane było:

„Stary, opuszczony lazaret. Późna noc. Ma mapę. Miej pewność. Nikt nie może wiedzieć.”

***

Najemnicy ponownie rozpalili kilka ognisk. Ktoś, rady ze swego osiągnięcia, przyturlał beczkę z piwem i wnet stał się powszechnie lubianym i szanowanym kompanem. Nie mogąc opędzić się od nabiegających ze wszelkich stron pochwał dotyczących jego umiejętności, sylwetki tudzież ekwipunku, zaprosił kilku wojaków do osuszenia beczki. Mężczyźni chyżo odnaleźli w swych sakiewkach resztki z wieczornej uczty i teraz ciamkając głośno jedli i pili, śmiejąc się i żartując.

- Ty, piękna – powiedział szczerbaty wstając i otrzepując piach ze spodni. Wypluł z ust kawałek stwardniałego mięsa i wytarł gębę karwaszem. Beknął ostentacyjnie i przybliżył się do czarodziejki Mycil.Daj pomacać cycuszki, co?
Gapiący się w tle kamraci, jak jeden mąż, wybuchli gromkim śmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Kirholm : 25-04-2010 o 16:13.
Kirholm jest offline