Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2010, 20:38   #10
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

The First Nightmare is Waking up


Maksymilian Kowalski
Piotr i Henrny powoli opuszczali pokój, gdy Maks zdołał przedostać się w dogodną nie samobójczą pozycję do inspekcji, swojego czarnego kojca. Popchną obiekt parę razy, sprawdzając czy nie przechyli się za bardzo gdyby przypadkiem oparłby się o niego mocniej. Oczywiście, podobnie jak w poprzednim przypadku, ten również świecił się gdy tylko dotkną go swymi dłońmi. Ignorując jednak kolejne złudzenie, podwiną rękawy do samych ramion. Odchylił twarz w drugą stronę by odpryskujące krople nie leciały mu w twarz i sięgnął głęboko w lodowatą wodę.

(+/+/-) Iskra

Wolnymi ruchami, wreszcie domacał się spodziewanej koperty. To oznaczało, że wszyscy powinni mieć własną. Potrząsając zziębniętą rękę przełożył kopertę do suchej, obracając kilkakrotnie. Tak jak i na poprzedniej, na tej również nie było nadawcy, jedynie jego zamazane imię; Makssslyyn… Yowniki. Oby tekst wewnątrz nie był zamazany - pomyślał do siebie. Po czym otworzył ją.
„Wszystko płynie, jedynie …. są stałe”
Słowo było zbyt rozmazane by je rozczytać.
Szlag – przeklną do siebie. Kolejna nic niemówiąca koperta. Czy to dzieło jakiegoś dowcipnisia? Czy nie dość mieli pytań by stawiać kolejne?

Po raz ostatni podparł się o czarny obiekt. Gdy nagle usłyszał tupot małych stópek, coś niewielkiego, wielkości dużego psa albo emu. Powstał, rozkładając ramiona i kierując głowę ku ziemi, starając się wywnioskować kierunek, z którego nadciągał dźwięk. Jeśli coś miało się zaraz na niego rzucić, normalnym było, że nie chciał by rzuciło się na niego znienacka.
Do niczego jednak nie doszło. Wkrótce zobaczył jak z wodospadu pod nim, wybiegła pewna istota, po czym przykucła po drugiej stronie. Najwyraźniej czegoś się wystraszyła, jednak co bardziej pewne, pod pomieszczeniem w którym się znajdował było kolejne.
Maks nie był przekonany czy chce z zagadać do tej postaci, a jeszcze mniej czy ktokolwiek prócz niego doświadczył wrażenia tej osoby. Obrócił się, Piotr najprawdopodobniej wyszedł już z pokoju, a Henry nie zwrócił najmniejszej uwagi na wydarzenia w pokoju.

Czy to koleje złudzenie? Czy powinien powiadomić grupę? Zainterweniować? W ogóle czy powinien na to zareagować? Postać w miejscu, w którym kucała, powoli zaczęła zanikać. Wszelkie nieruchome tło za wodospadem automatycznie znikało pośród odblasków kropel. Zatem trudno byłoby wytknąć ot bardziej żółtawy obiekt pośród rozbłysków na ścianie wody.
Maks jednakże mógłby przysiąc iż jest to ludzka postać, o długich blond włosach. Jej skóra –zakładając iż faktycznie nie jest to żadna owłosiona bestia o łudząco ludzkiej postawie- natomiast była cała biała, a miejscami w odcieniach magenty i cyanu.

Henry podążył tropem Piotra. Maks był już sam w pokoju. Dookoła jedynie wodospad, trzy znane mu czarne kokpity, wyrwa w ścianie porośnięta mchem. Kilka krzeseł ustawionych w rządku przy ścianie, na oko; pięć prycz, z czego jedna -na której leżał Piotr- rozdarta, oraz puste szafki. W pomieszczeniu robiło się coraz spokojniej, jednak echo dobiegających głosów zza drzwi oraz dźwięk wodospadu nadal odbijał się od ścian.


Piotr Sowiński
W kokpicie nie było nic prócz pomarańczowych meszków po jego ubraniu i białej koperty. Może jakieś dobre wieści? Skrzętnie obrócił ją w dłoniach, sprawdzając swoje imię wypisane na przedzie, po czym wysunął list, rozłożył go przed sobą i przeczytał na głos.
„Gdzie rodzą się Bogowie?”
W przeciwieństwie do listu zaadresowanego do Henrego, treść listu Piotra była pytaniem.
Ten, gdyby tylko posiadał, z pewnością poprawiłby okulary i przeczytał ponownie pytanie. Czy było naprawdę zaadresowane do niego? Obejrzał się jakby nie specjalnie poczuwał się osobą godną tego pytania. Czy odpowiedź na nie pomogłaby mu w zaistniałej sytuacji? Odczucie bycia ofiarą jakiegoś pokręconego dowcipu było nie mniej nastręczające.
Bo „Gdzie –tak naprawdę- rodzą się Bogowie?” chodzi o liczbę mnoga więc nie może dotyczyć jakiegoś poszczególnego bóstwa. Na ziemi jest zbyt wiele wiar, by wybrać jakieś konkretne Politeistyczne wyznanie.
Ponoć człowiek nigdy nie jest za stary na naukę, a młodość to jedynie stan umysłu, mimo to zwątpił, aby zgłębienie tej zagadki było na jego miarę. Czy pytanie to może mieć jakiś inny wydźwięk? Miejsce, w którym się znajdowali było ruiną pochłoniętą przez dżunglę. Czy w takim miejscu rodzą się bogowie? A może jest to przestroga? Porównanie? Przenośnia? Heh.. ironia? Już minęło kilkanaście lat, od kiedy skończył studia, jego umysł nie był w szczytowej formie. Tutaj musiał dać z wygraną białej kopercie, gdyż czekała go kolejna niespodzianka.

Gruzowisko powstałe z zawalonej podłogi, oraz najprawdopodobniej części umeblowania z piętra, było solidnie obrośnięte roślinnością, a im bliżej znajdowało się oczka wodnego przy podstawie, tym bujniej tętniło życiem. Majestat roślinności opromieniający mały stawek, prezentował sobą apetyczny kąsek dla botanika. Gdziekolwiek by nie spojrzał, tam wszelkie najróżniejsze i najbardziej unikalne okazy flory, dawały sobą znaki „Ja żyję”. W kolorach, kształtach i ilościach, jakich wszelkie życie mogło zrodzić się w dawnym biurze, wzbudzała podziw w Piotrze na każdym kroku. Zauroczony tymi widokami, potkną się w połowie drogi, mało, co nie lądując w oczku wodnym. Mimo to, nawet ten niezdarny i na szczęście, zamortyzowany cios w kolana nie zdołał go onieśmielić. Magia tego miejsca była wyczuwalna już z dala. Słońce na zewnątrz dostarczało nadzwyczaj mało światła, jednak w „Jaskini” której się znajdowali, -a którą w obecnym stanie mogli bezpiecznie ochrzcić tą nazwą-, było go niespodziewanie jasno. Piotr spojrzał na zielonkawe lampiony rozsypane po całym ogrodzie. Ku jego zdziwieniu okazały się być jakąś odmianą kwiatów, a w niektórych miejscach i grzybów. Grzyby nie zapewniały może tak wiele światłą jak kwiaty, jednak nasilenie i moc, z jaką promieniowały, było o wiele bardziej rzucające się w oczy.

To wszystko było niezwykłe jednak zanim potknął się na swej drodze kątem oka dostrzegł kształt umykający z wody. Pokierował ku niemu oczyma. Za jednym z postawionym w pionie biurek –o ile jeszcze można je tak nazwać-, schowała się postać. Może nie był tego stuprocentowo pewien, jednak przetrącony kikut nogi wystający zza umeblowania wskazywał, że istota ta była ranna i przestraszona, a przez to i również nieuważna.


Henry Bevoushe
Henremu udaje się otworzyć drzwi. Zawiasy mimo swoich lat nie skrzypiały, jednak były solidnie wygięte jakby ktoś, -by dostać się do wewnątrz- podważył je łomem w nieodpowiedni sposób. Dżungla faktycznie wyglądała jak wnętrze biura. Małe drzewka wyrastające wprost z wykładziny. Lampy, stoły kreślarskie, komputery, wszystko obrośnięte połaciami traw, czy mchu. W niektórych miejscach umykające oczom małe zwierzątka, z pewnością jadowite bądź najeżone kolcami z rekinim uśmiechem. Nie to żeby Henry czuł się tu jak w domu, jednak wszechogarniające uczucie dyskomfortu psychicznego w pewien sposób wręcz uspokajało go, ujarzmiając jego naturę survivalowca. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby dostrzegł materiały przydatne do wybudowania szałasu, broni, wskrzeszenia ognia.
Jego klucz francuski i dobry zamach, z pewnością zapewnią mu jakąś strawę. Bo o ile masz jeszcze zęby i wolę przetrwania, głód nie powinien stanowić wielkiego problemu.
Nieopodal rosła jakaś roślina owocorodna, Henry sięgnął ku niej. Zerwał gwieździsty obiekt, podłużny niczym banan. „Faktycznie, to nie atrapa” pomyślał.

Jednak są rzeczy ważniejsze niż to, co można zjeść, a mianowicie, co mogło zjeść Henrego. Powędrował wzrokiem ku oczku wodnemu. Coś nadal się w nim ruszało. Piotr upadł na ziemię. Henry chcąc, nie chcąc, zgubił stworzenie z pola widzenia, na wystarczający czas by zdołało czmychnąć za jedno z położonych pionowo biurek, a przynajmniej zielony głaz o podobnych wymiarach. Z czymś na kształt lampki, przyczepionym po jednej stronie głazu.

W oddali dostrzegł wodospad. Ten sam, na który mieli widok w pomieszczeniu powyżej. Gołym okiem jednak dostrzegał, iż gruba ściana wody zaczynała powoli przerzedzać się. Czyżby źródełko, z którego się wydobywała, powoli zaczynało wysychać?
Najpierw wspólna pobudka, wręcz w tej samej sekundzie, później ten dziwny ogród, z świetlikami, czy jakimś innym świecącym paskudztwem, któremu jeszcze się nie przyjrzał. A teraz To?
W „jaskini” było najzwyczajniej jasno, jednak Henry nie zwrócił specjalnej uwagi na oświetlenie, a raczej jego brak. Brak możliwości określenia, z której strony pada słonce; czy zbliżał się wieczór, czy wczesny poranek. Wielkie ramy okien, bez szyb wewnątrz, otaczały jaskinie z trzech stron. A w najbardziej odsłoniętych miejscach, okrywała je wodna kurtyna.
Zza niej, dobiegał blask, blask który mógłby równie dobrze być odbiciem słońca w szybach wieżowców. Życie dla Henrego było zbyt przewidywalne by przez głowę nie przewinęła mu się żadna myśl typu; jeśli to jakiś kolejny pokręcony dowcip tych żółtodziobów z akademii… niech no ja tylko…


Alice Gordon
*Trach*
Kość strzeliła, uwalniając tym samym Alicję z uwięzi. Z gruzowiska zaczęło schodzić dwóch mężczyzn. Obaj byli starzy. Jeden w pomarańczowym, a drugi w niebieskim kostiumie. Mimo iż nie wydawali się groźni, nie było w tej scenie ani trochę romantyzmu w stylu rycerzy i niewiasty w opałach. Alicja była dużą dziewczynką, potrafiła o siebie zadbać. A jeśli któryś z tych zboczeńców choćby zbliży się do niej, nie zawaha się porachować im kości.
Nie myśląc wiele, nad dziwną reakcję jednego z nich, chcącego najwyraźniej rzucić się na nią; Alicja szybkim susem, wyskoczyła z wody i przeczołgała się za najbliższą osłonę.
Cisza…
Czyżby jej nie zobaczyli? Czy --- czyżby się udało? W dłoniach miała już kamień, gotowa rozłupać czaszkę pierwszemu lepszemu. Było ich dwóch, obaj starzy. Na pewno da sobie radę. Chociaż o ile dobrze się przyjrzała to nie wyglądali na groźnych. Zwłaszcza ten w niebieskim kombinezonie. Przypominał jej, własnego dziadka. Alice zaczęło być przykro że była gotowa zabić obu, oczywiście w ostateczności. Po chwili z pomieszczenia na szczycie gruzowiska wyszedł trzeci mężczyzna.
Ten zdecydowanie nie wyglądał tak poczciwie jak dziadki na gruzowisku. Może to jakiś bandyta?

Wyglądał na cwaniaczka. Z nosem wyszczubionym zza osłony obserwowała trójkę. Jednak dopiero po pełnej emocji analizie „złoczyńców/porywaczy” dostrzegła pomarańczową, ludzką nogę pozostawioną luzem za osłoną. Nie była dosłownie pomarańczowa, raczej spodnie, w które była odziana miały owy kolor. Zastanawiając się, do kogo należała, pobiegła wzrokiem od kostki, do własnego kolana.
Całe ciało zlał jej pot. Adrenalina, która pomogła jej podczas pobudki już się kończyła, a dopiero teraz miał nadejść największy ból. Mózg zamarł, wpatrzony w zwichniętą kończynę.
Usta wykrzywiły się, gdy Alicja powoli przyjmowała nieuniknione fale mrowienia wymieszane z jeżącym włosy na karku bólem, wstrzymywanym parsknięciami i niemym skowytem. Koszmar naciągniętych mięśni, wleczących za sobą kawałki kości, szorujących rejon pozbawiony miękkiej części chrzestnej był więcej niż zasłużoną karą za jej pochopne czyny.

(+/-/-) Kropla

Świat zaczął wirować. Nagle punkt ciężkości zmienił swoje położenie i zaczął orbitować dookoła głowy Alice. Głębokie trawy w których się znalazła zaczęły szeptać jej do uszu piosenki, a zębate ślimaki o kolczastych muszelkach tańczyć na liściach nieznanych jej drzew. Kamień w jej dłoni z sekundy na sekundę przybrał na wadzę i oddawać mocz, co wcale nie wydawało jej się efektem wyciągnięcia z wody, a naturalną biologiczną reakcją skał.

***
Wybieraj rozważnie;

Maksymilian Kowalski

[Figurant: Podążasz za grupą, starając się nie wprowadzać dodatkowego chaosu. Unikając odpowiedzi na pytania, których wynikiem byłoby podważenie swojej poczytalności. W razie potrzeby, wręczając swój list pozostałym.]

[Sławetność: Skarżysz się, donosząc grupie o stworze za wodospadem. Dopytując się czy słyszeli tupot stóp, bądź ostrzegając przed stworami czającymi się na dolnym piętrze. Zapominając o liście na tą chwilę.]

[Majeutyka: Z lekkim dystansem podążasz za grupą. Starając się zrozumieć obie wizje; tą ze światłami i tą z postacią. Próbując się uspokoić i dopytać grupę, czy tylko ty jesteś świadkiem anomalii. Zakładając, iż oni również są ofiarami pewnych dysfunkcji. Najprawdopodobniej głosu i mięśni w przypadku Henrego. W razie potrzeby, wręczając swój list pozostałym.]


Piotr Sowiński

[Filantrop: Zauważasz, że istota jest człowiekiem. Po rozmiarze buta musi to być jakieś dziecko, albo kobieta. Starasz się okazać dobrą wolę i pomóc przestraszonemu człowiekowi. Zapewniając, iż nie zrobisz mu krzywdy.]

[Oczarowany: Dajesz się ponieść chwili. Wyrywając jakąś roślinę i badając ją w dłoni. Smakując wody, obserwując faunę i florę w biurze. Jednak jedynie w tej opcji zauważasz, iż ogród niknie w zaledwie 10 metrów od oczka wodnego. Jedyne co kryje się w ciemnościach to porozbijane umeblowanie biurowe i sporo kurzu.]

[Na Alarm: Starasz się mocno trzymać ziemi. Po chwili orientując się, iż żadne z obecnych roślin nie jest ci znane, z okresu przed „snu”. Dostrzegasz; Świecące kwiaty, z pewnością radioaktywne grzyby, trawy tnące pomarańczowe ubranie z nadzwyczajną lekkością, oraz ślimaki z zębami i kolczastymi muszlami.]


Henry Bevoushe

[Nihilizm: Całkowicie odrzucasz racjonalne wytłumaczenie, zaistniałych okoliczności. Zakładając, iż wszyscy dookoła ciebie to aktorzy. Zniecierpliwiony całym przedstawieniem. Bez zbędnej uczuciowości, czy szacunku do mienia, przedzierasz się przez dżunglę, by za wszelką cenę spojrzeć za kurtynę wodospadu.]

[Czujność: Chwytasz Piotra za ramie, wskazując postać za biurkiem. Potrząsając przy tym kluczem francuskim. Dając mu znać żeby puścił cie pierwszego, bądź że jesteś gotów zainterweniować, w razie ostateczności. Niestety nie jesteś pewien czy istota za biurkiem jest ludzka czy nie.]

[Zmysłowość: Smakujesz trzymany w dłoni owoc, bądź sięgasz po paczkę gum porzuconą w torbie, przyglądając się uważnie ogrodowi. Tak czy inaczej, odczuwasz pragnienie poznania zmysłowego. Znużony namarzającymi się pytaniami.
Do Majk:[ukryj="majk"]UWAGA! Ze względu na wadę "Oczy z tyłu głowy" postać nie dostrzega granic ogrodu. Nie jest w stanie ocenić krajobrazu zniszczonego biura.[/ukryj]End.]


Alice Gordon

[Kapitulacja: Poddajesz się nie mogąc opanować bólu. Płacząc bądź jąkając się i sepleniąc, prosisz o szybką śmierć bądź pomoc. Wypuszczając z dłoni kamień. Nie masz siły do stawienia oporu.]

[Zamroczenie: Nie puszczając kamienia, szepczesz coś pod nosem. Nie reagując na obecność mężczyzn. Skupiając całą swoją siłę na opanowanie bólu, powstrzymujesz się od skowytu. Wszystko jednak robisz w zwolnionym tempie, a ślimaki na twoim ciele zdają się biegać niczym żwawe kotki.]

[Upór: Nie mogąc zmusić się ani do pokonania bólu ani do błagania o pomoc, zamierasz w bezruchu, powoli mdlejąc. UWAGA. Jedynie w tej opcji, nie odpowiadasz na następny update.]
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 30-04-2010 o 11:43. Powód: bug fix 1.2
Kawairashii jest offline