Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2010, 11:58   #65
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Post napisany wspólnie z liliel, Marrrt'em i Yarot'em

W pociągu
Miejsc siedzących w pociągu było dość, by wszyscy mogli usiąść blisko. Nikt się jednak specjalnie nie kwapił do nawiązania rozmowy. Jakaś żująca gumę blondynka skierowała się w stronę ostatniego obok nich miejsca, ale nagle jakby instynktownie, zmieniła zdanie i przeszła dalej. Świetlówki zamigotały z charakterystycznym dźwiękiem nad ich głowami. Taka szarówka na zewnątrz, że maszynista włączył oświetlenie. Pocieszające... Zwykle oszczędzali.
- O co chodziło? - Konrad odezwał się nagle spoglądając na Ewkę. W jego głosie błąkało się coś na kształt ciekawości - tam w szpitalu...
Wzrok Ewki błądził po wnętrzu pociągu nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. Na twarz Konrada nie patrzyła wcale, zawzięcie unikała jego spojrzenia jakby to mogło ją sparzyć.
- Przepraszam - szepnęła wreszcie spłoszona. - Nie powinnam była łapać cię za rękę. Nie planowałam tego, jakoś tak wyszło. A w szpitalu... nic się nie działo. Po prostu nie lubię szpitali - łgała jak z nut. To znaczy, fakt, nie lubiła szpitali. A w zasadzie nie tyle ich nie lubiła, co ich nienawidziła i obsesyjnie się ich bała. Przez moment mina Ewki sugerowała, że powiedziała wszystko co chciała, ale szybko zaczęła się łamać. Westchnęła bardzo ciężko dodając wreszcie, jeszcze ciszej:
- No dobrze, równie dobrze mogę być szczera. Przeszliśmy razem wystarczająco dużo, żebym spróbowała odrobinę wam zaufać. - "Odrobinę" podkreśliła jeszcze raz w myślach. - Sądzę, że to był atak paniki. Szpitale, strzykawki, białe kitle i ten smród medykamentów... To mnie pozbawia tchu i całkiem paraliżuje. Więcej nie pójdę do żadnego szpitala. To dziś, było w drodze wyjątku i więcej tego nie powtórzę - znów wbiła wzrok w podłogę a palce zacisnęła na metalowej rurce tak mocno, że aż zbielały jej kostki.
- W porządku - Konrad kiwnął głową bez cienia krytyki, czy zdziwienia, że taka młoda wyglądająca na zdrową dziewczyna odczuwa tak wielki strach przed szpitalną atmosferą. Mimo że kolejne pytanie było dość oczywiste, nie wnikał. Nie jego sprawa. Choć z drugiej strony było to dość intrygujące zważywszy na coś zupełnie innego. Znów spojrzał za okno. Pociąg ruszył leniwie przed siebie. Gdyby nie ruchliwa ulica po bokach, otaczający tory las, mógł sprawić wrażenie, że wcale nie są w Warszawie - Wiesz... Gdy się tam pojawiliśmy każdy z nas był ubrany w kitel pacjenta. To oczywiście nie musi mieć związku, ale... może mogłaś mieć wpływ na to co się tam działo. W końcu kitle były w twojej głowie...
Znów spojrzał na nią badawczo. Zupełnie bezwiednie może nawet wzrokiem naukowca, który stara się zrozumieć nowe zagadnienie. A może też lekarza obserwującego ciekawy przypadek...
- Jeśli motyw szpitalny wziął się z mojej głowy to jakie trzy grosze wy dorzuciliście od siebie? Poczekaj, niech zgadnę - zakpiła. - jesteś architektem i projektujesz budynki wielorodzinne? Sądzę, że to nie ma ze mną nic wspólnego. Ale kitle... masz rację, muszą coś oznaczać. Może... ktoś wyczynia na nas jakieś chore eksperymenty? Może leżymy przykuci do łóżek, podłączeni do aparatury a to wszystko - wykonała zamaszysty ruch ręką - nadal nam się śni? Może wcale się nie obudziliśmy?
Zaśmiała się histerycznie. Była ekspertem od teorii spiskowych, a ta zaczynała jej się coraz bardziej podobać.

Władysław przysłuchiwał się toczącej się rozmowie. Był od nich obojga dużo starczy i z doświadczenia wiedział, że każdy człowiek kryje w sobie wiele sekretów. Jeżeli nie chce o tym mówić, jego sprawa. Nikt nie ma prawa wchodzić w jego głowę z butami. Cała trójka miała niewątpliwie coś do ukrycia. Głęboko skrywane sekrety i lęki o których nikt nie wiedział. Władysław odpokutował już za swoje zbrodnie, ale mówienie o tym nigdy nie było dla niego przyjemne. Rozumiał tą małą, on tez nie potrafi nikomu zaufać. Konrad z resztą też. Do tej pory nie odpowiedział na pytanie Władka, dlaczego nie lubi jeździć samochodami.
- Ja nie wiem co to było - zaczął nieśmiało - To ponad moje siły. Czuję jednak, że ktoś ma w tym jakiś cel. W tym co się zdarzyło nie ma za grosz przypadku. Gdy byliśmy tam, w pierwszej chwili pomyliłem cię z moją zmarłą córeczką - powiedział patrząc na Ewkę - Nie wiem dlaczego? Myślałem, że to po prostu kolejny koszmar, który przeżywałem już setki raz. To wszystko przez to, że tak bardzo pragnę, by żyła - głos mu się załamał. Szybko jednak opanował się i zmienił temat.
- Jeżeli ty dołożyłaś kitle, to ja... nie wiem. Poza księdzem Antonim, wszystko było tam dla mnie obce.

Dom Władysława
- A wy jak poznaliście księdza Antoniego? - spytał Władek.
- W ogóle go nie poznałam - Ewka skwitowała pytanie wzruszeniem ramion i pociągnęła łyk gorącej herbaty. - Czasem go co prawda widywałam, w kościele, ale nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Do kościoła natomiast trafiłam przypadkiem. Do niedawna pomieszkiwałam na squacie w tej okolicy i czasem zaglądałam na mszę, żeby sobie posiedzieć i pomyśleć. - Pokiwała przecząco głową bo ostatnie słowa zabrzmiały jakby była mocno religijna. Postanowiła się z miejsca wytłumaczyć. - Nie wierzę w Boga. Po prostu lubiłam tam przesiadywać. A księdza Antoniego widziałam kilka razy. To wszystko.
- Nie znałaś go? W ogóle? To dziwne, myślałam, że wszyscy mamy coś z nim wspólnego. - Władek wyraźnie się zasmucił - Teraz cała moja teoria upadła. A ty Konrad, znałeś księdza?
Konrad pokręcił przecząco głową w zastanowieniu, lecz po chwili spojrzał na oboje z dziwnym wyrazem twarzy. Pierwszy raz odkąd Władysław zaczął swoją historię. Ten starszy mężczyzna był szczery. Był otwarty i sprawiał wrażenie dobrego i uprzejmego. Cech, które tak zaraźliwie przenoszą się na innych wymuszając na nich to samo. Wymuszając na nim to samo...
- Tak – stwierdził bezbarwnie - Ale uświadomiłem to sobie dopiero gdy usłyszałem nazwisko księdza w szpitalu – zdając sobie sprawę z enigmatyczności odpowiedzi, ciągnął dalej – prowadziliśmy korespondencję mailową jakiś czas temu. Konsultował się ze mną. Ale nigdy wcześniej go nie widziałem. Dotyczyło to kultury jednego z plemion z północy... Nie pytajcie jednak o szczegóły, bo nie pamiętam o czym to było dokładnie.... Nie teraz – mruknął przez zęby. W głowie znów chaos. Nienawidził tego... - Chyba, że w domu parafialnym jest komputer z dostępem do internetu...
- W takim razie nie do końca się myliłem - Władysław ucieszył się na słowa Konrada - Ksiądz Antoni nigdy nie robił niczego bez przyczyny. Może wydać się wam to śmieszne, ale ja czuję, że on nas wybrał. Nas wszystkich, nawet Ewę i nie ma w tym nic przypadkowego. Konrad musimy sprawdzić, to o czym mówisz. Ja chciałbym też sprawdzić ten dziwny kod umieszczony na odwrocie obrazka i to obce słowo Tardemah. Może dzięki temu czegoś się dowiemy. Ksiądz Piotr też może wiedzieć coś, co może nam pomóc.

Władysław zwiesił głowę gapiąc się w przetarty dywan. Właściwie nie miał nic do dodania, ale nie chciał jeszcze kończyć rozmowy. W towarzystwie tych ludzi czuł się bezpiecznie i nie chciałby to uczucie go opuściło.
Dało się wyczuć napięcie w głosie mężczyzny. Choć na pewno nie dało się zauważyć, że Konrad zwrócił na nie uwagę. Bo nie zwrócił. A w każdym razie nie chciał. Przedłużające się milczenie jednak właśnie on przerwał...
- Wiesz może gdzie znaleziono księdza? - podniósł wzrok znad paru mocno przeterminowanych i niezbyt poczytnych czasopism leżących na parapecie - Czy ktoś go odwiedzał nietypowy wcześniej? Ten mężczyzna ze szpitala... Stefan, tak? Znasz go? Nie wyglądał na typowego wiernego... - Przerwał na chwilę i pokręcił głową jakby zaprzeczał czemuś całkowicie pozbawionego sensu - Nie wiem co powiedzieć... Musimy się dowiedzieć o tym co się księdzu przytrafiło tak dużo jak to tylko możliwe... albo uznać to co się wydarzyło za jakiś przypadek... paradoks... błąd porządku. Nie wiem...
Najchętniej by teraz parsknął wisielczo. Szkoda, że nie umiał.
- Władysław... możesz nam pokazać to miejsce gdzie znaleziono księdza? Może jego biurko nawet. Korespondował ze mną więc musi mieć komputer... Może tam będzie coś o tym czym się zajmował?
- Myślę, że powinniśmy odszukać najpierw księdza Piotra. On będzie mógł opowiedzieć nam najdokładniej o tamtym wieczorze, kiedy pogotowie zabrało księdza Antoniego. I poprosimy o dostęp do komputera kancelaryjnego.
- Myślę, że to dobry pomysł. Rozmowa z nim zapewne wiele nam wyjaśni, mam nadzieję.

Na spotkaniu u księdza Piotra
Ksiądz Piotr siedział w kancelarii i stukał coś na klawiaturze. Młody, pewnie jeszcze przed trzydziestką, sprawiał wrażenie przejętego tym, co robi. By dostać się tutaj, przeszliście przez podwórko na które wychodzą nie tylko drzwi od domu parafialnego, przybudówki Władysława oraz wjazd do garaży, ale również przejście do kancelarii oraz brukowana droga prowadząca pod sam kościół. Na zewnątrz nadal siąpił deszcz a w powietrzu było czuć świeże drewno. Bliżej kancelarii piętrzyła się sterta śmiecia wszelakiego rodzaju - od ścinków desek po resztki izolacji, kłęby folii i szarą tekturę opakowaniową. Boczne wejście do kościoła, będące przy kancelarii, było półotwarte i słychać było ze środka odgłosy piłowania, stukania młotków i szelest folii.
Kancelaria wyglądała tak, jak każde takie pomieszczenie przy każdym kościele. Surowe ściany, krzyż nad drzwiami, zdjęcie papieża przy oknie oraz biurko i kilka krzeseł. Za biurkiem siedział ksiądz, jeszcze przed trzydziestką, i zawzięcie stukał w klawiaturę. Miał na nosie lenonki w których odbijał się blask padający z ekranu. Na dźwięk zamykanych drzwi oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na stojących w progu.
- Witam wszystkich - spojrzał na wchodzących i w jednej z osób rozpoznał kogoś znajomego. - Władku. Dobrze, że Cię widzę. Dasz radę dziś pomóc panom z tym dociepleniem dachu? Pogoda coraz bardziej się psuje i tylko patrzeć, jak zima przyjdzie.
Wstał zza biurka i podszedł do grupki ludzi.
- A państwu w czym mogę pomóc? - zabrzmiało pytanie. Ksiądz Piotr patrzył się i delikatnie uśmiechał, a w jego pytaniu nie było nic, co by można było wziąć za urzędniczy ton. - Proszę też usiąść. Miejsca jest dość, a człowiek się jeszcze nasiedzi - ręką wskazał na krzesła. Splótł dłonie w geście wyczekiwania i czekał.
Ewka posłusznie zajęła miejsce na wskazanym krześle. Wzrok jak zwykle tkwił wbity w podłogę, tak się zazwyczaj łatwiej kłamie.
- Złożyliśmy właśnie wizytę księdzu Antoniemu - nie wiedzieć czemu zaczęła jako pierwsza. - Jesteśmy... parafianami - Ewka uznała, że lepiej pójść tą drogą niż odwoływać się do zawiłych sennych majaków i wyjść przed księdzem na zwyczajnych wariatów. - Martwimy się jego stanem zdrowia. Lekarz dyżurny mówił, że ksiądz zapadł w śpiączkę. Moglibyśmy... dowiedzieć się co się wydarzyło tamtego wieczora, gdy zabrało go pogotowie? To dla nas... bardzo ważne.
Wcale na księdza nie patrzyła. Znów wygrało przyzwyczajenie i przyglądała się teraz dokładnie pomieszczeniu kancelarii. Czy są kamery, gdzie są okna, jak najłatwiej stąd uciec, gdyby zaszła taka konieczność. Na ułamek sekundy jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem księdza, palce bębniły w blat biurka ze zniecierpliwienia.

- Ksiądz Antonii... - Piotr spochmurniał i wyraźnie posmutniał. - To państwo się pytali wcześniej o to, w jakim szpitalu jest ksiądz Antonii? Jakiś młody człowiek przyszedł do mnie i się o to pytał. Co prawda to było parę godzin temu i ... - machnął ręką. - Nieważne, ostatnio bardzo dużo osób pyta o księdza. Chcą go odwiedzać, jakoś pomóc czy po prostu pobyć z nim. Rozumiem ich, bo zrobił wiele dla parafii i jego obecność jest niemal konieczna. Wszyscy się przyzwyczaili i nie jest łatwo im uświadomić, że przez jakiś czas księdza nie będzie.
Ksiądz podszedł do okna. Przez gęste firanki było widać podwórko, przez które parę minut temu wszyscy przechodzili. Na białych ścianach nie było znaku, by mogła być tam kamera czy jakiekolwiek urządzenie innego przeznaczenia niż włącznik światła. Jedyne okno tutaj dawało go bardzo mało i pewnie już późnym popołudniem trzeba było tu doświetlać przestrzeń, by można było normalnie czytać. Tak jak teraz.
- To był piątek - zaczął Piotr. - Wszyscy chłopcy deptali w miejscu, by ich wcześniej zwolnić, bo w telewizji leciała piłka nożna i jakiś ważny mecz. Ksiądz Antoni wypuścił ich wcześniej i sam zaczął sprzątać po wieczornej mszy. Czasami tak robił, bo wiedział, że chłopaki za piłką przepadają. Był ... znaczy jest, bardzo serdeczny i prędzej samemu nie zje i odda co ma niż by zjadł samemu. Taki to człowiek. I za to wszyscy go tutaj uwielbiają. Znalazłem go już późno w nocy. Zamykałem wszystko i zobaczyłem, że klucz z kościoła jeszcze nie jest na miejscu. "Może ksiądz Antoni jeszcze modli się" ... pomyślałem. Zajrzałem do kaplicy i było pusto. Przeszedłem do korytarzyka, który jest między kaplicą a takim pomieszczeniem, gdzie jest przebieralnia, stoją chorągwie i takie inne rzeczy. I tam leżał. Doskoczyłem do niego. Przestraszyłem się, ale zadziałałem instynktownie. Spojrzałem mu w oczy. Zobaczyłem, że oddycha i żyje, zatem wszystko w porządku. Ale jak tylko spojrzałem w oczy zobaczyłem, że chyba jednak nie jest w porządku. Źrenice były rozszerzone tak, że wypełniały całe oko. Tą kolorową część przynajmniej. Wyglądało to strasznie. Takie oczy...Patrzył się na mnie w ciszy i zaczął coś szeptać.
- Co szeptać? - Ewka wyglądała na mocno zaciekawioną.
- Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum... - powiedział Piotr. - Znacie to, z całą pewnością. "Zdrowaś Mario, łaski pełna". Szeptał to raz za razem, patrząc na mnie tymi swoimi oczyma. Wtedy przestraszyłem się. Sięgnąłem po komórkę i zadzwoniłem na pogotowie. Prosiłem, by przyjechali jak najszybciej. A ksiądz Antoni nadal szeptał ... "Sancta Maria, Mater Dei, ora pro nobis peccatoribus"... wszystko było takie nienaturalne...dziwne. Siedziałem tam, z księdzem, klęcząc przy nim i słychać było tylko ten jego szept.
- Dlaczego po łacinie? - zdziła się Ewka. - Przecież normalnie chyba modlicie się po polsku, prawda?
- Tak, po polsku - ksiądz Piotr odwrócił się od okna i spojrzał na swoich gości. Na twarzy nie zmienił się nic a nic. Ciągle była przygnębiona, szara i zmartwiona. - Jednak znał łacinę. I to bardzo dobrze. Dawno temu, jeszcze w seminarium, zajmował się podobno badaniami językowymi z tymi związanymi. Chodziło o wpływ łaciny na rozwój innych języków, znanych współcześnie. To bardzo mądry człowiek i wiele przeszedł. A to, co go spotkało, to .... nie wiem, jak to określić. Naprawdę nie wiem.
Zamilkł. Podszedł do biurka. Przesunął ręką po blacie i zatrzymał się na kalendarzu. Przekręcił go tak, że było widać co na nim jest. Dni listopada i zakreślona piątka. Piątek.
- Pamiętam, jak czasami siadaliśmy w tym miejscu. Po ciężkim dniu, jeszcze przy robocie, czasami sięgał pamięcią do czasów, gdzie nic nie było takie same. Dlatego chyba tak bardzo lubił rozmowy z Władkiem, prawda? - Coś jak cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. Spojrzał na starszego człowieka i kontynuował. - Opowiadał, jak to było kiedyś. Jak była komuna i jak ciężko było duchownym. Powiedział mi też, że często, w konspiracji, księża rozmawiali ze sobą po łacinie właśnie by nikt postronny nie mógł dowiedzieć się o czym mówili. Śmiał się z tego, bo gdy jakiś tajniak przysłuchiwał się im w kościele lub na ulicy, to po przejściu na łacinę zaraz umykał. Tak łatwo rozpoznawali ich. Tamte czasy nie wrócą, ale są cennym doświadczeniem. I ksiądz Antoni chętnie się dzielił takimi właśnie doświadczeniami.
- Zatem łacina nie była mu obca i potrafił przechodzić z nią płynnie w mowie i piśmie... - ciągnął Piotr. - Karetka przyjechała po dziesięciu minutach. Antoni nadal szeptał. Gdy go zabierano, zaczął już mówić głośniej.
- Dlaczego piąty listopada jest zaznaczony kółkiem? - Ewka znów księdzu przerwała. - Czy to ksiądz Antoni zakreślił tą datę?
- Nie, to moje oznaczenie. To wtedy właśnie spotkało to księdza Antoniego. To już tyle dni, ale zdaje się jakby to było wczoraj.
Dziewczyna skinęła głową.
- Proszę księdza - kontynuowała. - A czy przed tym wypadkiem wydarzyło się coś nietypowego, dziwnego? Czy ktoś księdza Antoniego odwiedzał? Albo... no nie wiem. Czy coś księdzu nie zapadło po prostu w pamięć. - nie była pewna czego właściwie szuka ale wolała zapytać, dla formalności..
- Nie, nic nie wskazywało na to, że coś takiego mogło się stać. Zupełnie nic. Szykowaliśmy się do ocieplenia dachu i już zaczęły się prace. Ksiądz lubił taki ruch na parafii, bo wiedział, że coś robi dobrego. Dla niego zwykłe świadczenie dobra, jak uprzejmość czy życzliwość było tak naturalne, że nie dostrzegał iż dla innych to jest jak coś danego od siebie, coś specjalnego. Ocieplenie - to jest coś konkretnego. I to widział jako dobro. Dlatego dziwi mnie to, że stało się to teraz.
- A kościół? Jest stary? Może to ma związek, śpiączka księdza i remont kościoła. Czy nie natrafiliście podczas prac na coś dziwnego, czegoś nie odkryliście?
- Nie, kościół nie jest zbyt stary. Powstał po wojnie i w zasadzie nic w nim nie było dodawane istotnego. Dobudowano w latach siedemdziesiątych dom parafialny, docieplono ścian i wyrzucono część drewnianych konstrukcji. Robili to Szwedzi i ksiądz Antonii był z tego bardzo dumny. Bo wiecie, za komuny takie przedsięwzięcie było czymś wyjątkowym. Ale nic nie było niezwykłego ani wtedy ani teraz. Teraz to tylko docieplenie dachu. Zwykłe prace konserwatorskie. Skarbów ukrytych żadnych nie ma... - znów się uśmiechnął. Im bardziej oddalał się tematem od zdarzenia sprzed paru dni tym wyraźniej weselał.
- Proszę księdza a czy ksiądz Antoni nadal prowadził jakieś badania? Zajmował się czymś intensywniej w ostatnim czasie?- spytał Władek.
- Z tego co wiem, to już dawno niczego nie badał. Jego życiem stała się parafia i jej dalsze losy. Prowadził obiady dla bezdomnych i potrzebujących, nadzorował prace konserwatorskie w kościele, szykował właściwą oprawę do zbliżających się świąt kościelnych. Nie bardzo miał czas na coś więcej. Często przez to bywał zmęczony i bywały dni, że naprawdę padał z nóg. Może kiedyś jeszcze coś tam próbował pisać, posiedzieć nad mądrymi książkami, ale albo nie znalazł natchnienia albo mu się nie chciało. Nie musiał się niczego uczyć bo życie wystarczająco go nauczyło. Często mi powtarzał: "Piotrek, życie jest najlepszym nauczycielem. Nikt cię tak nie wynagrodzi i nie ukarze jak życie właśnie".
Piotr przysiadł na brzegu swojego stołu i złożył ręce jak do modlitwy. Zawibrowała komórka. Ksiądz wstał, przeprosił i odebrał. Rozmowa nie trwała długo i z tego, co można było wywnioskować, dotyczyła przywozu materiałów do ocieplenia dachu.
- W poniedziałek będzie ostatnia dostawa waty. Jeszcze tydzień i prace się zakończą. Może przed mrozami zdążymy.
Zatarł ręce i rozradowany znów usiadł na rogu biurka.
- Myślę, że to chyba wszystko o co chcieliśmy zapytać, proszę księdza. - Władysław spojrzał na pozostałą dwójkę z wyczekiwaniem, że może oni mają jakieś pytania. - Mam tylko jeszcze na koniec małą prośbę. Czy moglibyśmy skorzystać z komputera i internetu. Chciałbym coś sprawdzić, jeśli ksiądz nie ma nic przeciwko temu.
- Oczywiście. Jeśli nie zajmie to za długo - uśmiechnął się Piotr. - Czekam jeszcze na potwierdzenie dostawy i sam kończę na dziś. Trzeba się przygotować do jutrzejszych mszy.

Władysław nie był może specem od komputerów, ale opanował na tyle podstawowe czynności, że mógł poszukać w internecie odpowiedzi na kilka dręczących ich pytań.
Usiadł na miejscu księdza Piotra i zaczął od wpisania w wyszukiwarkę tajemnicze słowo "TARDEMAH". Po przejrzeniu kilku stron, Władysław natrafił na stronę omawiającą zagadnienia biblijne. To właśnie tam odnalazł wyjaśnienie słowa, którego szukał.
- Spójrzcie - zawołał pozostałą dwójkę i zaczął czytać na głos - "TARDEMAH" po hebrajsku oznacza głęboki sen odpowiednik łacińskiego sapor. Jest to sen w jaki człowiek zapada bez świadomości i marzeń sennych. W Piśmie Święty motyw głębokiego snu pojawia się kilka razy i zawsze zapowiada jakieś nadzwyczajne wydarzenia.
W taki sen zapada między innymi Adam - Rdz 2, 21-23
Cytat:
"Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę"
Przeciwieństwem takiego stanu jest przebudzenie, wzbudzenie; po grec. EGEIRO.
Władysław spojrzał na stojącą po jego bokach dwójkę.
- Czyli ksiądz Antoni zapadł w ten sen, ten... "TARDEMAH"? - ni to spytał ni stwierdził.
- Jest tu napisane, że w tardemah zapadł także Abraham aby zostało mu ukazane proroctwo- Ewa pokazała inny fragment. - Widzi złowróżbną przyszłość swoich potomków - cztery stulecia zniewolenia i cierpienia. W obu przypadkach patryjarchowie, Adam i Abraham, natrafiają na ślepy zaułek. Tardemah nadchodzi jako epilog, zakończenie jednego etapu życia i początek następnego. Ciemność ma być stanem odnowienia.
Ewka przetarła oczy, wszystko to brzmiało bardzo abstrakcyjnie.
- Wygląda na to, że tardemah dotykał bożych pomazańców i poprzedzał istotne zdarzenia, zwiastował duże zmiany. Obstawiałabym, że ksiądz Antoni jest jakimś prorokiem, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało. I teraz śni boże proroctwo i zostaje mu ukazana przyszłość. Tylko dlaczego nas wessało w sam środek jego duchowego objawienia? I kim był cienisty demon? Tu jest napisane, że zapadając w tardemah Abraham osunął się w ciemność. To mi się nawet z tą cienistą postacią kojarzy...
Zamilkła niespodziewanie jakby ugryzła się w język.
- A tak w ogóle to wszystko to brzmi niedorzecznie. Prorok leży w warszawskim szpitalu pogrążony w boskiej śpiączce? - zaśmiała się, może zbyt histerycznie. - Po prostu odłóżmy teorie na później. Może pojawią się wkrótce nowe informacje i cała ta historia ułoży się w jakąś bardziej realistyczną całość. Trochę się chyba zagalopowaliśmy. Na razie układa nam się to w hybrydę teorii spiskowych i science fiction.

Do sprawdzenia pozostawał jeszcze kod, który był umieszczony na zakładce z Biblii. Władysław przepisał starannie kod w okienko wyszukiwarki, M.52182237. Gdy wcisnął ENTER, jego oczom ukazał się dziwny wpis, umieszczony na blogu.
Cytat:
<M.52182237>Start
Jestem Krzysztof i póki co tyle musicie wiedzieć. Skoro to czytacie, to znaczy, że nie jesteście tutaj przypadkiem. Podejrzewam, że tak jak mnie, tak i wam leży na sercu dobro księdza. Jeśli tak, wyślijcie maila do mnie na adres k.wierzbicki (małpa) autograf.pl Odeślę wtedy info gdzie i kiedy się spotkamy. Tak będzie bezpieczniej dla nas wszystkich.Pewnie macie wiele pytań, ale wstrzymajcie się z nimi do czasu naszego spotkania. Mam nadzieję, że wszystko wypali i spotkam się z Wami. Do księdza na razie nie chodźcie. W tym stanie i tak niczego się od niego nie dowiecie, a sami widzieliście do czego są zdolni ci, którzy go w to wpakowali. Nikt teraz nie jest bezpieczny, skoro spotkaliście sami wiecie kogo.
Do zobaczenia.
Krzysztof
<M.52182237>End


Władysław był przerażony. Przeczytał tekst kilkakrotnie i za każdym razem, dreszcze przechodziły mu po plecach. Czy to było to, czego szukali? Najwyraźniej tak, ale oznaczało to, że jest ktoś kto wie to samo co oni i prawdopodobnie przeżył to samo i był tam gdzie oni. Na tym przeklętym, ciągnącym się w nieskończoność blokowisku.
Słowa "Do księdza na razie nie chodźcie. W tym stanie i tak niczego się od niego nie dowiecie, a sami widzieliście do czego są zdolni ci, którzy go w to wpakowali. Nikt teraz nie jest bezpieczny, skoro spotkaliście sami wiecie kogo" obezwładniały Władka. Teraz stało się jasne, że to co spotkało księdza Antoniego nie było zwykłym wypadkiem, a to co przeżył Władek, Ewka i Konrad także stanowiło część tej tajemniczej sprawy. Jasne było, że muszą skontaktować się z tym człowiekiem i z nim porozmawiać.
Wspólnie ułożyli krótkiego maila i wysłali go pod podany adres.
Cytat:
"Witaj Krzysztofie!
Tak zależy nam na zdrowiu księdza i mimo, że nie znamy się jesteśmy gotowi zaryzykować spotkanie z Tobą.
Jeżeli jeszcze udzielisz nam odpowiedzi na dręczące nas pytania to tym lepiej.
Czekam na informację o miejscu i datcie spotkania.
Pozdrawiam Władysław Górski"

Odpowiedź przyszła po kilku minutach, jakby Krzysztof ciągle czekał na wiadomość od nich.
Cytat:
"Witaj
Liczyłem, że ktoś się pojawi u księdza. I będziemy w stanie się skomunikować. Nie ukrywam, że zależy mi na czasie co może tylko na dobre wyjść nam wszystkim. Nie będę ukrywać, że to czysty przypadek, że się spotykamy, ale nie jest to tak do końca planowane. Wszystko wyjaśnię na spotkaniu i to jak najszybciej. Jak widzę maila wysłałeś popołudniem, to proponuję wieczorem - o 20.00 - spotkać się na górze KFC naprzeciwko "Smyka". Będzie to w miarę publiczne miejsce i będziemy mieć zapewnioną anonimowość. Uprzedź mnie jeszcze ile będzie osób z Tobą - środków ostrożności nigdy za wiele. Ja będę sam. Poznasz mnie po czerwonym laptopie. Do zobaczenia.
Krzysztof"

- Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak spotkać się wieczorem z tym człowiekiem. - powiedział Władysław, gdy skończyli odczytywać wiadomość - I myślę, że powinniśmy pójść tam wszyscy razem.
- Zgadzam się - przytaknęła Ewka, nie mniej zszokowana tajemniczym, i niewątpliwie skierowanym do nich, blogiem. - Musimy pójść. Może coś się wreszcie wyjaśni.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez Yarot : 01-05-2010 o 13:27. Powód: Dodałem zdjęcie księdza Piotra i zrobiłem lekkie edytowanie
brody jest offline