Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2010, 21:23   #4
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Judasz powstał i powolnym, niechcianym acz władczym gestem otwartej dłoni powstrzymał wyrocznię przed wygłoszeniem odpowiedzi. Wolał zapewnić sobie pierwszeństwo i to właśnie uczynił. Po skończonym geście, wsunął kciuk w pas przy pęku kluczy opierając tak jedną, a potem drugą dłoń.

-Kristbergu, cóż to jest prawda? Ja się nie na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Chcesz poznać moją prawdę? Moja jest każda prawda, prawda katów i ofiar, prawda mędrców i głupców, prawda świętych i grzeszników. Moje są ich ścieżki i moje są klucze do wszystkiego. Klucze do każdej prawdy.

Okazało się, że Judasz nie miał zamiaru mówić o sobie sposób jasny i łatwy. Tworzy łon labirynt, i a by było jeszcze gorzej, był to labirynt zamkniętych drzwi. Thea postanowiła odpowiadać chronologicznie i zaczęła od tych zadanych przez Kristberga Leikrinia. Głos jej teraz miał coś z pohukiwania burzy lecz był ciągły i nieprzerwany jakby wyrocznia nie musiała robić przerwy ani na zebranie myśli ani też na oddech. Był wieczny i nieprzerwany jak sama prawda.

-Twoje życie nie jest obecnie wystarczająco godne, a mimo tego już teraz byś mógł w nim zamieszkać. Kiedy zaś będzie godne, ty nie będziesz chciał w nim być. Godnym można być tylko poza królestwem kiedy pragnie się go dla innych kosztem siebie. Lecz kiedyś spełnisz oba warunki będąc godnym i w nim jeśli tylko pogodzisz prawdy z domu rodzinnego z prawdami które odkryjesz w trakcie swej podróży.

Pauza w mowie wyroczni przypominała ciszę pomiędzy kolejnymi grzmotami, bardziej jako zaakcentowanie drwalowi odpowiedzi na kolejne pytanie.

-Odpowiem ci zarówno patrząc na twój świat jaki i cały wszechświat. Tam, skąd pochodzisz świat można ocalić tylko oświecenie, a dokładniej – reakcja na nie. Uświadomienie sobie wielkości wszechświata, bycia kruszyną w nim, niezmienności, a zarazem wielkiego dobra którego się doświadczyły, a nie doceniało. To by rozpaliło w duszy każdego człowieka ogień, raz mniejszy, a raz większy który wypaliłby u nich to ich niszczyło od środka. Mówiąc prosto, ludzie musieliby ponownie zawierzyć. Niektórym wiara nie byłaby potrzebna lecz aby objąć ocalaniem cała twój świat, potrzeba właśnie wielkiej wiary której każdy byłby pewny. Istnieją też dwie inne drogi. Jedną jest poświęcenie. Jeden człowiek za jednego człowieka, jeden Bóg za całą ludzkość. Trzecia mówi o ratowaniu tego co się da, a tego co nie da – daniu nowej szansy. Uratować jedne istnienie znaczy uratować świat. A wszechświat? Są rzeczy których nie powinno się zachowywać, są w nim też miejsca przeznaczone do zniszczenia i ocalenia, są rzeczy poza tymi kategoriami. Tutaj możesz zrobić wszystko lecz całości nie poruszysz.

Judasz zaczął powolnym krokiem obchodzić zgromadzenie kołem, przysłuchując się słowom wyroczni. Spokojny, pewny swych racji przyglądał się wszystkim. Klucze u pasa pobrzękiwały miarowo rożnymi dzięki wami, niektóre jak dzwon, inne jak flet czy harfa w zależności od gabarytów, materiału i kształtu. Po zakończonej przemowie They powietrze było przesycone elektrostatyką i zapachem ozonu. Iskierki elektryczne od czasu do czasu przeskakiwały po ścianach długiej świątyni, szczypały po skórze i stawały na sztorc włosy podróżników. Iskariota westchnął ciężko.

-Thea, Thea... Jak już zacznie mówić, to chciałaby powiedzieć zawsze więcej niżeli o nią zapytano, aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby dostęp do więżenia byłby swobodny – Semita przystanął na chwilę za Brigid, a potem ruszył dalej okrążać zgromadzonych. – Już niebawem Kristbergu będziesz mógł wybawić jeden świat. Ufam, że cię to ucieszy. Ty Lorraine nie śnisz. Zapamiętaj to. Kiedy będzie strasznie, to będzie prawdziwy koszmar. Umierając, wcale nie obudzisz się w swoim łóżku gdyby przyszło ci do głowy w taki sposób uciec. Inaczej nie przepuszczam problemów.

Powiernik Tajemnic przystanął za Wielką Wyrocznią która to wyprostowaną dłonią po której przeskakiwały błękitne iskry wskazała prost na Girarda. Jej oczy zaszły czernią, a potem rozbłysły barwą ochry.

-Judasz zapłaci wedle wyboru i postara się aby ów wybór był rozsądny. Każdy jego podarunek w obrębie tej umowy będzie dla ciebie i innych korzystny, o ono to zadba. Uważaj tylko abyś sama się nie ukrzywdziła późniejszymi wyborami. Lecz po wypleceniu nagrody, będziecie traktowań jak wszystko, a ty go spotkasz jeszcze dwa razy po tej wyprawie.

-Taaaak... Thea ma racje.

Judasz przytaknął szeptem acz słyszalnym szeptem. Wyrocznia kontynuowała.

-Ludzie znajdują się w wielu miejscach lecz tylko z kilku posiadają niezwykłość swej duszy która jest niczym piękny, silny ptak albo perła. Jak arcydzieło sztuki połączone z perpetuam mobile. Wy ją posiadacie. Lorraine, aby zachować podarki, nagrody i dary będziesz musiała się wysilić i nie wszystkie uda się dotrzymać do końca lecz nie ma to nic wspólnego z powrotem. Lecz jeśli sama nie odrzucisz cząstki siebie, zachowasz całą siebie. Każdą umiejętność i moc. Tylko czy będziesz potrafiła ponownie je wydobyć? U Ciebie nie jest tak łatwo, tam magia umarła.

Judasz znowu skomentował.

-Tak, tak... Thea ma racje. Ale jeśli tego pragniesz, ułatwię ci zachowanie tychże dóbr ale to rzecz droga. Natomiast Wielka Wyrocznio, jednak ta kobieta nie zostanie z tobą. Zada teraz dwa pytania, odpowiesz i odejdziemy.

Wyrocznia chciała coś powiedzieć. Powietrze wokół tej kobiety zgęstniało, zyskało barwę purpury i podpaliło się niczym płynną, ognista chmura otulająca ją. Przemienienie języki buchały, z ust jej buchała wrząca para, a elektryczność biła ze stóp w posadzkę. Wnet wszystko się uspokoiło, a Thea wypluwając małą, burzową chmurę, oznajmiła.

-Brigid, pytaj. Przy innej okazji wyregulujesz dług krwi.

Po wszystkim, pytaniach i odpowiedziach, Judasz stanął przed zgromadzonymi, a Wielka Wyrocznia zeszła na bok. Stanęła metr od ściany w ciszy i milczeniu. Była teraz tylko piną kobietą w sukni której ciało lizały płomienie, a jedno oko było wnurzoną, gorąca wodą, podczas gdy drugie rzeka lawy. Świątynie wypełł głos Judasza, pewny i mocny lecz taki zwyczajny. Nadzwyczajne w nim były tylko klucze których po raz kolejny nikt nie mól zliczyć wzrokiem oraz barwa oczu dla której nie ma ani nazwy ani miejsca na palecie ziemskiego malarza.

-Mamy mało czasu, więc powiem konkretnie. Z czym kojarzy się wam światło, a z czym mrok? Tam gdzie ruszamy, jest podobnie. Omeyocan zwane było niegdyś Królestwem Słońca pośród ciemności. Prawowity król został uwięziony, a królowa zabita, między innymi przez to, że król spłodził ze zdrajczynią które teraz władza Omeyocan córkę. Naszym zadaniem jest zdetronizować fałszywych władców Miasta Cieni, przy czym musimy działać delikatnie. Wy macie jeszcze prawo bezpośrednio uczynić kilka rzeczy, w moim przypadku jest to rzecz problematyczna. A, tam żyją ludzie i bynajmniej nie jest im dobrze w ciemności, jeśli to ma dla was jakiekolwiek znaczenie.

Uśmiechnął się, lecz wnet uśmiech mu zszedł kiedy to lekki błysk poprzedził grom wypowiedzi They.

-Judasz zapomniał wspomnieć, że sam przyczynił się do zgaszenia miasta i przejęcia nad nim panowania nad nim ciemności która je ongiś tylko otaczała i ma z obecną władczynią dobre stosunki, a obecny stan trwa już jedenaście pokoleń.

-Nie zapomniał, Wielka Wyrocznio.

Ostatnie słowa mężczyzny nasycone były kipną w stronę They. Judasz podszedł do jednej ze ścian i zamaszystym ruchem dłoni ramę drzwi. Ściana tym obrębie zafalowała, pociemniała i została istną wyrwą w przestrzeni. Wielki Odźwierny gestem zaprosił całą trójkę do przejścia.

***

Po raz kolejny naleźli się na granicy światów, w tym ciemnym miejscu protomaterii wszechrzeczy. Lecz tym razem było stabilniej. Siła woli Judasza, bo kogo by innego ukształtowała prostą ścieżkę którą na boki ograniczały ściany barwy obsydianu za którym kotłowało się coś hałaśliwiej Nie wiadomo czy to dla ochrony czy aby zamknąć tym razem ich oczy na dwie strony świata. Czas płynął już normalnie dla wszystkich, a dół był jeden. Maszerowali ze swym dziwnym przewodnikiem w całkowitej ciszy. Nie było zapachów i dźwięków, ani nawet czucia. Nie czuli ubrań na sobie, ciężaru pod stopami czy własnego jestestwa ciała. Nim się spostrzegli, był już koniec. Koniec ukształtowany nie z czarnej, lecz złotej energii przeplatającej się w kurtynę na wietrze, zasłonę lśniącą i wprost piękną. Judasz obrócił się za siebie i spojrzał na Brigid:

-Już myślałem, że się zgubiłaś. Wy wszyscy przyzwyczajcie się do tego miejsca, wędrowka przez nie jest konieczna, coś w rodzaju pielgrzymki.

***

Po drogiej stronie zaś było... Ciemno. Nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności, musiało sobie z nią poradzić ciało. Ciemność była gęsta niż zwykłe powietrze, w dotyku jak wychłodzony metal i podrygiwała nerwowo, a że była wszędzie, przypominało to uczucie zanurzenia się w dziwnym roztworze. Do nosa wdzierał się wilgotna, mokra dłoń. Kristberg Leikrini skojarzył ja z zapachem ściętego, zmoczonego przez deszcz drewna. Ciarki przebiegły po plecach Lorraine, kiedy to ciemność znowu drgnęła trzęsąc się. Przynajmniej mieli twardy materiał po d nogami, le ócz to była za pociecha kiedy to serce ściskał strach i niewiadomy smutek? Dookoła było zimno, ciemno i cicho, słyszeli tylko swe oddechy i szuranie sandałów Judasza w miejscu. Głos tegoż zakomunikował.

-Kristberg, możesz zapalić lampę?

Jeszcze przed jej zapaleniem wszyscy dostrzegli, że oddali skądś przebija delikatnie ciemność słabowite, białe światło odkrywające w szarości pokraczne kształty których grozę potęgowała wyobraźnia. Wnet blask lampy górniczej drwala rozjaśnił salę. Światło było czyste lecz barwione na złoto, podobnie jak kurtyna którą przeszli aby tutaj się dostać. Z chwilą zapalenia przez Kristberga lampy dostrzegli, że tylko jego światło nadaje prawdziwy kolor. Wszystko inne było szare albo wyprane z czystości kolorów, zabrudzone, bez radości i życia wynikającego z barw.



Światło wpadało przez szczeliny. Judasz westchnął.

-Zrazu lepiej, prawda? Teraz idziemy na audiencje.

Światło rozwiewało oniemiawszy żywą ciemność, zapewniając komfort wędrówki Echo ich kroków odbijało się wielokroć w krótkim korytarzu który zwieńczyły drzwi. Jeśli korytarz był zniszczony, to już drzwi prezentowały najwyższy kunszt artystyczny. Na białym drewnie zostały wyrzeźbione misterne ornamenty których zagłębienia pokrywała cienka, złota blacha przyjemnie odbijająca światło lampy. Wprawiono tam złotą klamkę w kształcie węża. Judasz otworzył drzwi, a oni wrzeli bocznym wejściem do olbrzymiego holu spowitego w cieniach. Lampa błysnęła sama z siebie jaśniejszym światłem jakby podejmując walkę z ciemnością podejmując wyzwanie większej powierzchni, granatowa posadzka została utworzona z malutkich, matowych kamyków, ściany przypominały niewzruszony, gładkie, szare mury kościoła o olbrzymich oknach sinusoidalnej ramy która jednak wypełniały witraże pozbawione swego piękne. Były czarne od sadzy. Szare kolumny podpierały całkowicie skąpany w mroku sufit. Za ich plecami znajdowała się wielka brama okuta żelazem. Lorraine poczuła się tutaj wyjątkowo nieswojo. Za swym przewodnikiem ruszyli przed siebie, mijając kolejne kolumny. Brigid naliczyła sześc miętych kolumn, grubych i zwężających się ku górze o osepach kilkumetrowych.
Judasz przystanął. Nic zresztą dziwnego, skoro dotarli ku celowi. Zaś celem były trzy miedziane trony, proste i zupełnie nie zdobne, a tylko pi ich wysokości można było poznać hierarchie. Na najwyższym sadowiła się blada kobieta o smukłej tali, której nagłe perski odsłaniał cząstkowo dekolt zwiewnej, falującej sukni trzech wymieszanych barw – ciemniej krwi, ociosanego granitu i żwiru. Miała bose, małe stopy oparte o kamienny stopień tronu. Dumnie prężyła się, lustrując ich oczami które były tylko czarnymi plamami na środku których wylała się kropla krwi. Krwawej barwy były jej duże usta i we czarnych włosach znajdowały się pasma koloru krasego. Nie rudego lecz krwawego właśnie. Judasz uklęknął, podwijając swe szaty, głowę trzymał nisko. Szepnął do was.

-Klękacie... To jest Nyks, Królowa Miasta Cieni, Panna Zdrady i Piękno Wcielone... Ale z ostatnim polemizowałbym.

Potem wzrok całej trojki powędrował na tron po prawej, odrobinę niżej. Tam siedział krępy mężczyzna w którym nie było absolutnie nic ludzkiego. Twarz miał szarawą i zoraną zmarszczkami, a mimo to silną i zawitą. Z pustych oczodołów ziała pustka. Czubek głowy był ogolony z wyjątkiem boków na których rosły nieskładne, niezdrowe, siwe włosy. Usta wąski i zaciśnie tak mocno, że niewidoczne. Od żylastej szyi w dól przyodziany był w pobłyskująca zbroję wykonaną jakby z jednego kawałka metalu pociętego, a mim to trzymające się razem jako całość, bez szczelin i spoiw. W prawej dłoni opatrzonej w nieproporcjonalnie dużą rękawicę trzymał wielkie berło, jeśli nie maczugę wykutą z kawałka skały lecz tak misternie wyrzeźbioną, powlekaną srebrem, złotem i platyną, wykańczaną szafirami iż była to najpiękniejsza ozdoba jaką można było sobie wyobrazić. Szpeciły ją równe, elegancie kolce z metalu. Znowu nastąpił nieodłączny, szeptany komentarz Judasza.

-Ereb, Król Miasta Cieni, Emanacja Mroku, Hetman Zjaw. Jeden z najpotężniejszych wojowników. Nie ma w nim krzty łaski. Patrzcie teraz na Selene po lewej. Księżniczka Miasta Cieni, Pani Księżyca i Gwiazd, Srebrzysta Dama jest córką poprzedniego króla i chyba najlepsza ze wszystkich dworzan. Tylko ona ma prawo wydawać światło.

Selene siedziała na najniższym tronie, po prawej od Nyks. Przypominała trochę rozbrykaną nastolatkę. Miast siedzieć poważnie, jej drobna osoba miała podwinięte nogi pod siebie, a pociągła, gładką i blonda twarz podpierała dłonią opartą na tronie. To ona, a nie matka była prawdziwie piękna. I urokliwa. Srebrne włosy spadały na dół niczym wodospad kończący się nie wiadomo kiedy i czemu, oczy znużenie lśniły jak gwiazdy których już nie chce się oświetlać drogi, a mimo to mają jeszcze chęć na zabawę. Srebrny naszyjnik o mocnych, grubych ogniwach trzymających brunatny kamyk ciążył na jej szyi. Selene uśmiechała się pod nosem czymś bardzo rozbawiona wpatrując się w sferę ciemności za jedną z kolumn. Miała na sobie podobną suknie jak jej matka, ale w barwach zdecydowanie żywszych i radosnych jakby nie pasując do miejsca i rodzinki. Nyks otworzyła usta, ujawniając białe zęby i melodyjnym, silnym i mocnym głosem nie dającym echa rozpoczęła rumowe z Judaszem.

-Przybyłeś, jak obiecałeś co raduje moje serce. Sprawiłeś sobie kolejnych giermków? Doprawdy, nie rozumiem co w nich widzisz.

On podniósł głowę do góry ale delikatnie, aby nie urazić królowej.

-Bądź powitana królowa, bądź powitany królu, bądź powitana księżniczko. Królowo, to kwestia przyzwyczajenia. To moi kompani, Brigid Monk, Lorraine Girard oraz Kristberg Leikrini.

-Iskarioto, zabawnie wyglądasz klęcząc. Dalej przyjacielu! Powstań i niechaj powstaną twoi kompani!

Kiedy wszyscy stanęli na go, Lorraine mogła zauważyć, przeanalizować intencje królowej, a były one iście konspiratorskie i pragnące poznać odpowiedzi. Zauważyli teraz kilka zbroi za tronami lecz cokolwiek więcej nie mogli powiedzieć z powodu tronu. Nyks przemówiła po raz wtóry.

-Niebawem odbędzie się bankiet. Czujcie się zaproszeni. Teraz pozwoliłbyś porozmawiać ze mną i Ceridwen.

Selene wyskoczyła ze strony i skocznie podbiegła do Lorraine. Uśmiechnięta i ożywiona zakomunikowała miłym głosem:

-Zajmę się nią. Ta drugą też.

Uśmiechnięta, stanęła na jednej noce, ugaszać drugą i znowu skoczyła, tym razem w kierunku Kristberga.

-A fe, jaki włochaty! Ale też może być.

Ereb mówił cicho i nisko, a wraz z jego słowami w holu zrobiło się zminiej i wilgotniej.

-Jak chcesz moja córko. Rozumiem, iż to światło - dłonią wskazał na lampę drwala - Jest legalne.

-Nie jest.

Judasz burknął, a nagle zrobiło się jeszcze to raz zimniej, na rogach zaszumiało, zaskrzypiało. Świat stanął w oczekiwaniu na dalszy ciąg, a Selene już chwaciła Brigid i Lorraine za dłonie ciągnąc je w bok sali, za kolumny, w ciemność bez lampy drwala.
 
Johan Watherman jest offline