Kiedy
"Wojak" zaczął schodzić do kanału
Antoni oniemiał. Zupełnie nie o to mu chodziło! myślał raczej, że to on obstawi wylot - doskonalą pozycja obronna - a w tym czasie jego nowy kompan sprawdzi resztę budynku i obczai, czy nie ma w nim jeszcze jakiś "szczurzych nor".
Ale
"Wojak" był sprawny jak cholera i nim Antoni zdołał zareagować chociaż syknięciem zniknął w studzience.
Trudno! Nie trzeba płakać, ze coś idzie nie tak! Zawsze przecież coś idzie nie tak! Trzeba działać - pomyślał
Antoni.
Szybko wyszedł z ukrycia. Jeszcze raz przyjrzał się pomieszczeniu. Jego wzrok spoczął na niewielkiej lampie naftowej stojącej przy stole z rdzawymi zaciekami. Pewnie degeneraci przyświecali sobie, kiedy szatkowali swoje ofiary na mięso. Zimny gniew z nową siła zapalił się w sercu
Antoniego. Czuł w sobie tyle wściekłości, że koniecznie musiał na nią znaleźć szybko ujście. Bo inaczej eksploduje jak petarda robiona w czasach szczenięcych, która urwała Jankowi Małuszyńskiemu palce. Mieli wtedy śmiechu co niemiara jako dzieciarnia.
Antoni zwinnie podszedł do latarni. Wyjął zapalniczkę i odpalił knot. Potem wrócił na stanowisko. latarnię postawił kawałek dalej - od wylotu kanału. Tak, by nie oświetlała jego kryjówki, ale aby zmusiła wychodzącą osobę do spojrzenia w jej stronę.
To pozwoli
Antoniemu ocenić, z kim ma do czynienia. Z "Wojakiem" który wyjdzie z tunelu pierwszy, czy z draniami, którym uda się przez niego przejść. Było raczej pewne, ze wychodzący odruchowo spojrzy w stronę źródła światła (którego będąc na dole nie ma prawa ujrzeć - latarnia została specjalnie postawiona w takiej odległości, by nawet rąbek rzucanego przez nią światła nie padał do wylotu kanału). Antoni zyska w ten sposób kilka cenne ułamków sekund. Oraz dzięki temu zdoła poznać wychodzącego.
Jeśli będzie to ktoś od nich - wstrzyma się.
Jeśli nie - trudno - strzeli mu prosto w głowę. Zdradziecko. Z zaskoczenia. Tak jak ci kanibale mieli w zwyczaju czynić swoim ofiarom.
Antoni wstrzymał oddech i czekał w zasadzce. Kiedy usłyszał odgłosy strzałów serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. W chwilę potem usłyszał tryumfujący okrzyk
Rafała Króla że któryś z kanibali oberwał ucieszył się.
Liczył na to, ze
Wojtek znaczy
"Wojak" poradzi sobie tam w dziurze, gdyby doszło co do czego. Było coś w tym facecie, co pozwalało przypuszczać, że można na nim polegać. Coś, co zwiększy skuteczność ich grupy a tym samym szansę na przetrwanie do momentu aż... No właśnie? Aż co?
Nad tym jednak Antoni postanowił na razie sobie głowy nie łamać. Już jako bezdomny nauczył się doceniać codzienność i nie snuć planów na przyszłość. Zawsze liczyło się tu i teraz. A to ich "tu i teraz" było pełne strzałów i krzyków, pełne krwi i cierpienia. Pełne szaleństwa i strachu.
Antoni wyrzucił z głowy niepotrzebne refleksje. Wymierzył lufę obrzyna w wylot tuneli i czekał.
Liczył na to, że to jednak "Wojak" pojawi się na górze. A jeśli nie - był przygotowany na to, by zabić. Bo wszak ten, co wyjdzie z kanału będzie jednym z tych pokręconych świrów, którzy zabijali i zjadali ludzi. Żywym trupem. Zdechlakiem.
A za chwilę - jeśli to jeden z nich wystawi z dziury swój popieprzony łeb- przestanie być żywym trupem a stanie się zwykły, martwych trupem.
Już on.
Antoni Nowakowski, postara się o to. On,
Antoni Nowakowski i jego dwulufowy obrzynek.