Toke z udawanym żalem spoglądał ku krasnoludowi, po czym cmoknąwszy z cicha wzniósł dłonie ku ciemniejącym powoli niebiosom w błagalnym geście. Diablo ironicznym geście. Jednak z zebrany zwitek traw i gałęzi z cichym trzaskiem zajął się ogniem, który to po chwili wystrzelił pod niebo. Kapłan zrzucił siodło z umęczonej szkapiny, na której podróżował a oną samą począł oporządzać mamrocząc przy tym do siebie w twardym, norskim języku.
Gdy skończył, a koń spokojnie skubał wątłą, zieloną trawkę, Toke przysiadł na siodle i wyciągnął nogi ku ogniu. Sięgnął ku zdjętej z końskiego grzbietu sakwie i rzucił towarzyszom po pajdzie twardego, podróżnego chleba. Westchnął ciężko i zerknął w pojawiające się na niebie gwiazdy.
- U nas są inne gwiazdy. - Rzekł zagryzając twardą jak głaz kromką ciemnego chleba. - A czasami to nawet nocy nie ma, bo niebo jasne jak w dzień przez cały czas. W takie noce gdy jest jasno, dzieją się dziwne rzeczy i strach wychodzić za palisadę. U nas nikt przy zdrowych zmysłach nie zapalił by ogniska na wzgórzu, chyba żeby chciał się zabić. To tak!
Roześmiał się gardłowo jakby wspominając dawne dzieje i odległe, mroczne krainy.
- A o owego Tomasa to się miła pani nie turbuj. - Rzekł uśmiechając się z lekkim przekąsem. - Powiemy, żeś jest przy nadziei, a ów kurwisyn zostawił Cię bez opieki nijakiej i idziemy mu prawo i sprawiedliwość wymierzyć i to młotem, a może i sierpem jak się jaki trafi. Dajże tego bukłaku jeszcze mości dvergu...