Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2010, 12:27   #6
BoYos
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Blask światła dziennego przedarł się przez drewniane okno. Na twarzy chłopaka pojawił się grymas, gdyż to własnie promień światła oświecił jego twarz. Była już godzina o wpół do dziesiątej. Elliot przetarł oczy i ziewnął głęboko. Jego dom był w opłakanym stanie. Nie było w domu jego ojca. Wyszedł. Zarobić na życie. Jeśli w ogóle można było nazwać to zarobkiem...

Dom zbudowany był z drewna. Nie wyglądał na twardą konstrukcję, gdyż zrobił go mężczyzna ze swoim synem, którzy nie mieli pojęcia o budowaniu domów. W cieniu lasu, skryty był tak aby nie widzieli go przejezdni. Oczywiście wkrótce mieszkańcy dowiedzieli się o marnej chałupie na skraju lasu jednak nie atakowali mężczyzny tak, by się wyniósł. Współczuli im. Meble w domu były wykonane tylko z drewna. Dach pokryty strzechą i korą. Słomą i liściami. Wszystkim naraz. Nie przepuszczał wody. W domu stał na środku stół, dwa łóżka, krzesła, kilka szafek. Na podłodze porozwalane i pozalewane deski wyglądały na niezbyt trwałe. Obok łóżka stało wiadro z wodą. Chłopak lubił z rana przemyć twarz i napić się czystej wody. Ojciec zawsze przynosił mu do domu takie wiadro nim ruszył do miasta. Był głodny. Nie jadł już od wczoraj południa. Nie mógł niczego znaleźć. Nie udało mu się ani okraść ani kupić niczego taniego. Nie żebrał. Na to nie pozwalał sobie ani ojcu.

Ojciec jego miał lat ponad 30. Na początku żył w dość dużym mieście. Romansował z pewną arystokratką (ze względu na jego zawód osobistego skrytobójcy monarchy), który kręcił większość kobiet. Dość mocno umięśniony i zawsze ostrzyżony i ogolony. Ładnie wyperfumowany. Prowadził godne życie. Wszystko zmieniło się w momencie gdy arystokratka zaszła w nieprzewidzianą ciążę. Groziło to egzekucją i jego i jej. Arystokratka nosiła imię Allie, zaś sam mężczyzna posługiwał się pseudonimem Kassae. Oboje wpadli na pomysł zgłoszenia gwałtu nim będzie za późno. Dziecko miał zabrać ze sobą sam skrytobójca. Prawo tego miasta głosiło iż spłodzone nielegalnie dzieci miały być usuwane egzekucyjnie aby zapobiec psuciu tego miasta nieczystością. W dniu narodzin zapłacił pewnej kobiecie, która odbierała poród aby podłożyła martwe już dziecko, które wykradł z kostnicy tamtejszego grabarza. Zabrawszy ze sobą syna, nazwał go Elliot. Tułał się po świecie szukając dobrego miejca, jednakże wszędzie był rozpoznawalny. Miał wielu wrogów więc musiał skryć się gdzieś, gdzie nie będzie ludność liczyła ponad sto osób. Podróże były na tyle wyczerpujące, że stracił cały majątek jaki miał. Gdy wkońcu znaleźli się w Brim, uznali, że to najlepsze miejsce na życie.

Przetarł oczy ponownie i wstał. Ubranie leżało na podłodze. Założył je. Były to łachy (gdyż inaczej tego nazwać nie można) o kolorze ciemno zielonym, troche brązowawym. Dobrze ukrywały jego obecność w lesie oraz często w mieście. Buty jego przypominały bardziej japońskie onuce niż jakiekolwiek inne dostępne obuwie. Zarzuciwszy kaptur na głowę, wyszedł z domu. Przez okno. Odkąd nauczył się dobrze manipulować swoim ciałem, popisywał się przed samym sobą akrobatycznymi sztuczkami. Gdy przeszedł parę kroków, odwrócił się i spojrzał ponownie na dom. "Zaraz tu wrócę.". I ruszył biegiem w stronę miasta.
Nie posiadał przy sobie żadnej broni. Nie była mu potrzebna. Nie chciał zabijać nikogo z miasta, co nie tyczyło się jego względem mieszkańców. Wszedł do miasta z uniesioną głową. Słońce padało na część jego twarzy oświetlając ją po skosie. Gdy jakiekolwiek bawiące się dzieci go widziały, od razu szeptały do siebie : "To ten, który kradnie. Uważaj na niego. To włóczęga. Żebrak.". Nie bardzo przejmował się tymi komentarzami. Robił to co do niego należało. Gdy szedł zauważył otwarte okno w jednym z domów. Znał wszystkie domy na wylot. Zdążył nie raz być w każdym. Jego interesowało jednak jedno pomieszczenie. Kuchnia. Obejrzał się czy nikt nie patrzył i jednym susem wskoczył przez okno. Usłyszał gospodynię w kuchni. Nikogo więcej jednak nie było. Schował się w drugim pokoju. Wyjął z kieszeni kamień i rzucił z całej siły w ścianę po schodach na górę. Gospodynia coś krzyknęła i ruszyła biegiem po schodach. Chłopak także bezszelestnie ruszył do pokoju. Dopadł na stole bochen chleba. Z szafki, która była otwarta widać było jedynie kilka przypraw. Nie mając za wiele czasu ruszył biegiem do otwartego okna. Jednakże drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich wielki mężczyzna. Elliot znał go bardzo dobrze. Miejscowy kowal.
- Mały złodzieju! Dorwę Cię i zabiję! - wydarł się a gospodynia stanęła na schodach. Chłopak ruszył biegiem na mężczyznę, który rozdarł ramiona tak jak zawodnicy w Rugby gdy chcą kogoś złapać. Trzymając bochen jedną ręką skoczył na ścianę po lewej, odbijając się nogą i skacząc na poręcz schodów. Zbiegł po 2 schodach na raz i ominął zdekoncentrowanego mężczyznę. Dobiegł do okna i wyskoczył przez nie. Ruszył biegiem do domu słysząc za sobą krzyk "Złodziej! Złodziej!"

Cały dzień krzątał się gdzieś a to po lesie, a to po mieście. W końcu postanowił pójść do źródła, gdzie także lubił często przebywać. Nie znalazł tam nikogo więc po napiciu się, wdrapał się na drzewo i tam zasnął. Obudził się kilka godzin później i wrócił do domu. Jednakże słyszał krzyki i wrzaski dochodzące ze stron miasta. Na stole był wbity sztylet a na nim zwój. Po przeczytaniu go czym prędzej wyrwał sztylet i ruszył w stronę miasta. Zauważył grupę dzieci biegnących w jednym kierunków. Dołączył do nich, jednak trzymał się po boku. Nie chciał mieć kontaktów z żadnym z nim. Nie raz okradł ich rodziców. Gdy dobiegli na polanę nastąpiła seria wydarzeń. Opadł pod drzewem regenerując siły. Cały czas musiał myśleć racjonalnie. Nie mógł popaść w panikę. Jego ojciec tam został. Jednak wierzył, że kto jak kto, ale on nie da się zabić.
-"Orki napadły i spaliły Brim" - powiedział jakiś krasnal.
"A więc to orki." - znał te stworzenia jedynie z opowieści ojca. Niezwykle waleczne, barbarzyńskie stworzenia. Podróżują w dużych grupach łupiąc mniejsze miasta. Znał dużo stworzeń. Teraz cieszył się z tego, że mógł słuchać o opowieściach ojca.
Po chwili padła propozycja wrócenia do miasta. Mały niziołek odparł Krasnalowi, że lepszą możliwością jest odszukanie pomocy. Na to elf z dużym łukiem stwierdził, że wracać nie warto. Z tym się akurat zgodził. Jakaś dziewczyna zabrała głosu, który nie zmienił wiele. Mimo, że nie pracował ani razu w zespole, czuł się zoobowiązany by pomóc. Wstał z miejsca, gdzie siedział i podszedł do rozmawiających.
-Spokojnie. Nie zachowujmy się jak gnoje. Tutaj chodzi teraz o nasze życie. Wszyscy poświecili wszystko byście uciekli więc po co chcecie tam wracać? Rozumiem - trzeba jakoś pomóc. Ale nie sądzę by ani jeden z was zabił więcej niż 1 orka na raz. Dostaliście kawałek ostrego metalu i już myślicie, że orki się was wystraszą?... - zrobił chwilę przerwy.
- Jeżeli mamy współpracować w drużynie trzeba wybrać osobę przewodnią. To sprawa pierwszorzędna. Druga to ustalić co robimy. Czy uciekamy i szukamy przetrwania gdzieś dalej, czy wracamy do miasta i tam zostajemy. Czy może wracamy do miasta, bierzemy co uniesiemy i wtedy uciekamy. Osobiście przychylam się do opcji ostatniej. Może nie jestem osobą godną zaufania i wcale tego od was nie oczekuję. Jednakże ja byłem w stanie sam przetrwać kilka lat. - spojrzał ponownie na twarze wszystkich obecnych.
-Aby wrócić do miasta musimy się dobrze przygotować. Proponuję wybrać 3 osoby, które pójdą jako grupa zwiadowcza i sprawdzą co się dzieje w mieście. Jeżeli będzie na tyle bezpiecznie, aby wrócić całą drużyną, jedna z drużyny zwiadowczej wróci do pozostałych i poinformuje. Przez ten czas, gdy drużyna zwiadowcza będzie sprawdzać, reszta osób czyli te, które pozostaną tutaj, sprawdzą co mają ze sobą i postarają pogrupować się rzeczy tak, by można było je zabrać ze sobą w dalszą drogę. Jeżeli będzie na tyle niebezpiecznie, że do miasta wrócić się nie da, potrzebna będzie osoba, która potrafi dobrze jeździć konno. Musimy mieć conajmniej 2 konie.- wyróżniał się tym, że miał dobrą dykcję i potrafił czysto i ładnie mówić. To był jeden z niewielu atutów, które mogłyby przydać mu się na tą chwilę.
-Nikt nie może zostać ranny. To będzie opóźniać pozostałych. Dwa konie potrzebne są do ciągnięcia bagażu. Potrzebować będziemy toreb i wszystkich podobnych rzeczy. Jeżeli nikt się ze mną nie zgodzi, pójdę sam i zabiorę tyle ile uniosę po czym oddalę się od was i tyle się widzieliśmy. Myślę, że znam najlepiej budowę i zawartość wioski. Nie znam dobrze lasu i tropienia. Potrzebna będzie jeszcze osoba mała i szybka. Czy ktoś chce więc przyczynić się do tego co powiedziałem, czy mam iść sam? - zapytał kończąc swój wywód i patrząc po twarzach osób obecnych.
 
BoYos jest offline